Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2021, 19:24   #159
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 40 - 2519.01.25; wlt (1/8); południe

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica rzemieślników; pustostan kontaktowy
Czas: 2519.01.25; Wellentag (1/8); południe
Warunki: jasno, b.zimno, cisza na zewnątrz jasno, pogodnie, sła.wiatr, b.zimno


Sebastian i Strupas



Sebastian szedł zaśnieżoną ulicą. Od rana codzienny ruch zrobił swoje i teraz w południe śnieg był już mocno zdeptany przynajmniej w głównym pasie gdzie był największy. To i szło się lżej niż rano. No i się rozpogodziło jak to nie zdarzało się w zimie zbyt często. A pierwszy dzień w hospicjum dobiegł końca.

Skończyło się na porannym obchodzie pod przewodem mistrza Benedykta. A później był jakby dalsza część wczorajszego egzaminu. Tylko z umiejętności jak najbardziej praktycznych. Raczej proste rzeczy jak zmiana opatrunków, mycie pacjentów czy sprawdzanie czy nowy rozróżnia podawane specyfiki. Z tym raczej mlody cyrulik nie miał większych trudności ale widocznie mistrz chciał się w praktyce przekonać o tym co ten nowy potrafi. Podobnie jak wczoraj komentarze zachował dla siebie i pewnie dla Hieronima. Na koniec cyrulik załapał się jeszcze na skromny obiad i mógł wracać do siebie. Obiad był dość skromny. Jak w klasztorze jakimś. Więc chociaż nasycił głód to nie do końca.

Przy okazji jednak miał okazję całkiem nieźle zwiedzić ten przybytek. Przynajmniej centrum i lewe skrzydło w jakim spędził większość pobytu. Trochę to przypominało szkryżowanie klasztoru z jakimś przytułkiem. Obsługa chodziła w habitach chociaż większość była osobami świeckimi. Wszyscy wydawali się cisi, skoncentrowani i zajęci swoją pracą. W większości zwracali się do siebie per “bracie”, “siostro”. Tylko do takich starszych w hierarchii jak Benedykt zwracano się “mistrzu”. Ci co ważniejsi to musieli być wykształconymi ludźmi, często posługiwali się klasycznym na opis jakiejś choroby, zioła czy leku jakiego używali. Ale byli też ci młodsi w hierarchii jacy pełnili rolę pielęgniarzy zajmujący się bezpośrednio opieką nad pacjentami. Część była w wieku Sebastiana a część starsza.

Pacjenci za to byli różni. Starzy i młodzi, mężczyźni i kobiety, nawet kilkoro dzieci. Ci byli w różnym stanie. Z jedynymi dało się całkiem normalnie porozmawiać i wydawało się, że wszystko z nimi w porządku. Przynajmniej tak na pierwszy rzut oka. Inny wyraźnie bogowie pomieszali w umyśle. Albo zdziecinniali idioci albo opanowani przez marazm czy w ogóle nie reagujący na to co się dookoła nich dzieje. Wydawało się, że spora część z nich to właśnie różne formy i stadia obłąkania. Urazów w postaci ran czy fizycznych chorób było bardzo niewiele. Może do tego jeszcze kilka osób z różnymi amputacjami.

Pod tym względem nie bardzo znalazł jakieś nieprawidłowości. Wydawało się, że wszystko jest jak należy jak na placówkę o takim charakterze. Przynajmniej w tej części w jakiej był. No i stale był z kimś z obsługi kto mu pokazywał co i jak albo jak z mistrzem Benedyktem jak sobie poradzi z tym czy tamtym. Nic nie wskazywało na to, że ubyło im ostatnio jakiegoś pacjenta. Nikt nic nawet nie zająknął się na ten temat. No ale i tematy były inne i czysto praktyczne. I tak się skończyła jego pierwsza wizyta w hospicjum. Mistrz Benedykt był chyba z niego zadowolony bo obiecał porozmawiać w jego sprawie z mistrzem Hieroninmem no i zapytał jak się widzi w takiej pracy.

Więc na koniec dnia pracy jeszcze mógł porozmawiać z mistrzem Benedyktem przed obiadem. A teraz szedł przez to słoneczne ale bardzo zimne ulice zawalone rozjeżdzconym śniegiem. Mógł zajrzeć do Adele bo rano nie zdążył. Z trudem się wyrobił by nie spóźnić się na poranne spotkanie do hospicjum. A gdzie jeszcze przedzierać się przez wówczas całkiem spore, dziewicze zaspy. To hospicjum bowiem stało nieco na uboczu, całkiem gdzie indziej niż dom jaki zajął dla siebie Sebastian albo gdzie z matką mieszkała Adele. Teraz z wydawało się to o wiele łatwiejsze i nie musiał się nigdzie spieszyć.

Z Adele też było coraz lepiej. Wydawała się wracać do sił i zdrowia. Już była całkiem przytomna chociaż jeszcze słaba i wychudzona. Właściwie to jeszcze trzymała ją gorączka ale już nie tak jak wcześniej gdy zaczynał z nią kurację.

Poszedł potem do jednego opuszczonych i zaniedbanych domów gdzie zostawiali sobie wiadomości. Ale nie zastał żadnej. Jednak gdy już miał wychodzić usłyszał zgrzytanie śniegu i do środka weszła złachmaniona, zgarbiona postać.

- A, to ty… - Strupas odetchnął z ulgą widząc kogo zastał w środku. Ale szybko dał znać, że chce pogadać. - Właśnie miałem sprawę do ciebie. Pomożesz mi? Starszy dał mi szansę na realizację wielkiego planu dla naszego Ojczulka. No ale trudno złapać o trop. Trzeba by jakoś dostać się do archiwum ratusza. No a mnie to nawet nie wpuszczą do środka. - wskazał na siebie i swoje śmierdzące łachmany. Całkiem realnie oceniał tą sytuację. Szacowne instytucje raczej nie chciały mieć w swoich progach takich brudasów i śmierdzieli.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Imperialna; rezydencja van Zee
Czas: 2519.01.25; Wellentag (1/8); południe
Warunki: biblioteka van Zee, jasno, ciepło, cisza na zewnątrz jasno, pogodnie, sła.wiatr, b.zimno


Versana, Brena i Kamila


Wydawało się, że obie strony zachowują się jak na pierwszej schadzce. Niby obie były “na tak”, obie wiedziały po co się spotkały a jednak jakoś nie bardzo wiedziały jak się za to zabrać. Obie były młodymi, pięknymi kobietami, wyraźnie młodszymi od tej trzeciej ale o całkiem odmiennym statusie społecznym. A ta trzecia była pod tym względem gdzieś pomiędzy nimi.

- Tak to może… Może zaczniemy od czegoś prostego. - młoda, ciemnoskóra artystka która pełniła rolę gospodyni właściwie miała wszystkie atuty w ręku. Była z całej trójki najpotężniejsza i była u siebie. A jednak wciąż wydawała się tak podekscytowana jak i skrępowana. Przywitała je obie w salonie gdzie czekały także aromatyczna herbata i smaczne ciasteczka. Brenę jedna to chyba dodatkowo onieśmieliło. Nie przywykła siadać i jadać przy tym samym stole co tak bogate szlachcianki. Przecież była tylko pokojówką w kupieckim domu. Te zapewne dobroduszne zamiary gospodyni przyniosły więc odwrotny efekt od zamierzonego co z kolei ją zmieszało. Przecież chciała dobrze i być miła…

Ale widząc, że nie bardzo jest co tak siedzieć i plotkować zaprosiła je obie do biblioteki. Tej samej gdzie wczoraj gościła tak znakomite panie i panny ze śmietanki towarzyskiej miasta. Dzisiaj był jednak pusty. Za to stały przygotowane sztalugi, farby no i płótno na podłodze aby nie pochlapać drogiego dywanu. Jak się zamknęło drzwi to całkiem przyjemne miejsce się robiło. Ze skórzanymi fotelami, rozpalonym kominkiem i regałami z książkami. W sam raz by poczytać, porozmawiać czy kontemplować. No albo namalować jakiś obraz. Teraz Brena pokiwała swoją rudą głową na znak, że zgadza się na tą współpracę.

- To może… Trzeba by znaleźć miejsce. I pozę. - szmacianka o artystycznej duszy zaczęła z wolna się przymierzać do tego jak tu zacząć to malowanie. Rozglądała się po gabinecie zastanawiając gdzie i jak ustawić modelkę a ta czekała na jej polecenia niepewna czego się spodziewać i co powinna robić.

- Albo… Może zaczniemy od szkicu. Usiądź może na krześle. Możesz mi coś opowiedzieć o sobie? Łatwiej jest uchwycić charakter w kresce jak się kogoś zna. - panienka van Zee na razie darowała sobie malowanie portretu i wskazała rudzielcowi jedno z krzeseł pod oknem gdzie było jasno od światła dnia. Sama sięgnęła po arkusz papieru i ujęła węgiel w dłoń.

- Mam na imię Brena… jestem pokojówką pani van Drasen… - Brena chyba nie bardzo wiedziała co powinna albo co może powiedzieć. Bo na przemian zerkała to na swoją panią to na malarkę jaka ich tu dzisiaj zaprosiła. Ta jednak całkiem sprawnie zaczęła rysować szkic jej twarzy. Rysowała szybko. Jak zawodowi artyści uliczni co potrafili tak rysować na poczekaniu. I tak na arkuszy całkiem szybko poszczególne kreski jawiły się jako owal twarzy, potem zarys oczu, ust, nosa, każda kolejna kreska dodawała nowe szczegóły. Właściwie trudno było uchwycić moment kiedy jakaś bezimienna twarz zaczęła przypominać twarz kobiety, potem jakiejś młodej kobiety aż wreszcie podobieństwo do modelki siedzącej na krześle przy oknie było coraz bardziej widoczne. Wydawało się że panna van Zee włada węgielkiem równie sprawnie jak panna van Hansen szpadą.

- A masz jakieś pasje? Chciałabyś kogoś poznać? - w miarę jak artystka koncentrowała się na tworzeniu tego szkicu portretu znikało jej zmieszanie i niepewność. Dało się wyczuć, że rozmową próbuje rozluźnić atmosferę i jakoś przygotować je obie na właściwe malowanie.

---


Versana pozwalając nieco obu kobietom ochłonąć i przywyknąć do siebie miała okazję wspomnieć jak to było wcześniej. Dzisiaj i wczoraj. Dzisiaj wyjazd na cmentarz się opóźnił. Bo jeszcze przy śniadaniu sypało mocno i gęsto. Ale przestało trochę później. Akurat by się wybrać do ogrodów Morra. Na grób męża po jakim odziedziczyła nazwisko, pozycję i majątek trafiła bez problemu. Z grobem tej córki, siostry czy żony Buldoga miała jednak zasadniczy problem. Znała jego przezwisko ale nie nazwisko. A bez nazwiska trudno było znaleźć czyjś nagrobek. Tu jednak przydali się Czarni. Co prawda jego osobiście też nie znali a jak już to właśnie jako Buldoga, jednego z ważniejszych strażników z miejskich lochów. Z klawiszami był ten problem, że raczej nikt nie chwalił się gdzie pracuje. Więc nie było to takie oczywiste. A kto miał okazję poznać ich jako klawiszy to już zwykle z tamtej strony krat więc raczej nie mógł o tym opowiadać. Ale jednak chociaż wydawało się, że nic w jego temacie już nie ugrają u Czarnych to jednak szczęście się do nich uśmiechnęło. Jeden z ludzi Petera co już właściwie miał dopilnować by wyszły z Łasicą i zamknąć za nimi drzwi niespodziewanie do nich zagaił gdy już wyszły na te świeże zaspy.

- A właściwie to co dajecie za tego Buldoga? To może coś bym mógł o nim wiedzieć albo się dowiedzieć. - zagaił cicho jakby wcześniej przy szefie nie chciał bo albo właśnie czekał na taką okazję jak teraz gdy chociaż przez chwilę mogli porozmawiać. Ale, że już z wnętrza doszły krzyki by zamknął te cholerne drzwi bo zimno leci to Łasica szybko wyczuła okazję.

- Przyjdź jutro wieczorem do “Mewy”. Pogadamy, napijemy, zabawimy się. Ja stawiam. Przyjdź, będzie fajnie. - i niewiele więcej zdążyli się dogadać ale tamten się zgodził. Właściwie nie było wiadomo czy wie coś użytecznego no ale obiecał przyjść dzisiaj wieczorem do “Mewy”. Łasica już powinna być wtedy po swojej służbie u van Hansenów.

Za to z Hetzwigiem była całkiem inna sprawa. Łowca nagród był dość znany. I chyba nawet cieszył się swego rodzaju estymą wśród Czarnych. Chociaż bez trudu dało się wyczuć, że wcale nie życzą mu dobrze. I nie płakaliby po nim gdyby go zabrakło.

- Podobno jak kogoś złapie to daje mu szansę uciec. Puszcza go niby wolno a potem spuszcza swoje psy. Jeszcze żaden nie uciekł przed nimi. Sam też podobno poluje na takich zbiegów. - rzekł jeden z ludzi Czarnego gdy już zaczął się ten temat ratuszowego łowcy nagród. Czarni przypuszczali też, że ma jakieś chody w ratuszu. Bo zawsze wydawał się mieć potrzebny papier z odpowiednią pieczątką. Zastanawiało ich to. Czyżby miał aż takie plecy? I zazwyczaj urzędował w “Kwarcie”, karczmie przy Placu Targowym, tam go można było najłatwiej spotkać. Tam przychodziło wielu łowców nagród i najemników albo kogoś kto miał dla nich kontrakt czy zlecenie.

- I co o tym wszystkim myślisz Ver? Będziesz jutro w “Mewie”? Czy mam sama to z nim załatwić? - jak już wracały dawno po zmierzchu od siedziby Czarnych miały czas pogadać między sobą. Łasica wróciła do tematu Grubsona. Niestety jak właściwie odpadały jej teraz całe dnie to nie bardzo miała okazję przyjrzeć się jemu i tym jego zaskakującym sekretom.

- Ciekawe, że on tyle spraw załatwia w kanałach. Nie wygląda mi na takiego co się lubi brudzić. - łotrzyca wciąż wydawała się zdumiona tą prawdą jaką taki kupiec o niezbyt pociągającej aparycji krył w listach i dziennikach.

- Ale przynajmniej Czarny nam nie zabronił tego przybytku rozkoszy. To dobrze. Jakby się nie zgodził to by było ciężko. Pewnie liczy na zysk. W końcu będzie miał z tego procent. Jej. Skąd my tyle ładnych dziewczyn weźmiemy? Trzeba by mieć chociaż kilka na początek. Jak się by udało z Oleną no to jedna. To tak jeszcze chociaż ze trzy, cztery trzeba by mieć. - szybko przeskoczyła na kolejny temat o jakim rozmawiały z hersztem bandy. Ten właściwie dał im zielone światło na taką działalność. Co niejako oznaczało swobodny start i to, że dość płynnie wejdą w jego system i pod jego skrzydła. Ale jak to się potoczy to trudno było powiedzieć.

---


- A jaki lubisz kolory? Albo zwierzęta? - Versana wróciłą myślą do tego co tu i teraz. Malarka i modelka rozmawiały ze sobą już dość swobodnie. Wydawało się, że Kamila szuka natchnienia, czegoś charakterystycznego co pozwoli jej jakoś przypisać rolę i pozę temu rudzielcowi aby mogły zacząć to malowanie. Na razie skończyła portret Breny węglem. I szlachcianka naprawdę miała talent lub praktykę w przenoszeniu twarzy i charakteru na papier. Jak tak samo szło jej z płótnem i farbami to zapowiadał się bardzo interesujący akt. Tylko najpierw trzeba było rozebrać i ustawić modelkę w odpowiedniej pozie do wymyślonej roli. Tak to chyba planowała panna van Zee.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline