Pantera, wciąż szarpany drgawkami, nie zwracał uwagi na to co z nim wyprawiał Franko.
Boogeyman chwilę patrzył po czym rzekł:
- Nie lubiłeś go prawda? Nie mamy wiele czasu. Wszedłem na linię ich ochrony, posiłki są w drodze. Zabierajmy się stąd.
Duncan nachylał się nad Tae. Ta nie reagowała na jego głos. Dopiero, gdy potrząsnął ją za ramię otworzyła oczy. Źrenice wypełniały praktycznie całe tęczówki, a ich brzegi zdawały się falować. Białka oczu byłyby przekrwione… gdyby żyłki były czerwone nie czarne.
- Zostawiłeś nas! To przez ciebie przyszli i nas zabrali! - złapała go za nadgarstek. Duncan stęknął. Czuł, że jeszcze chwilę, a połamie mu kości. -
To twoja wina! - wrzasnęła mu w twarz.
Pantera dotychczas gwałtownie oddychający i szarpany konwulsjami, nagle zmiękł. Jego oddech zwolnił. Zwalniał coraz bardziej. Jeszcze chwila, a ustanie całkowicie. Z tego co mówił im Max, to wszyscy zaprogramowani, których dotknął swoją mocą Duncan umierali na ogólną niewydolność. Tylko pomoc lekarska dawał im szansę.
- Nie da się ich uwolnić - wykrzyczał trener -
są zaprogramowani. To ma nam pomóc tylko w treningach, szefostwo może im rozkazywać bez tego ustrojstwa - pomachał trzymanym w dłoni urządzeniem.
Max tymczasem sprawdzał stan ofiar szalonego gliniarza. Kilku na pierwszy rzut oka nie potrzebowało już pomocy, wielu nie był w stanie pomóc, tylko dla lżej rannych mógł coś zrobić. Kalkulował na zimno, mógł tylko maksymalizować ich szanse na przeżycie. Ale sam jeden nie da rady pomóc wszystkim potrzebującym ratunku.
Krzyki i strzały w końcu ucichły. Ostatni z komandosów osunął się na betonową podłogę. Stojący za filarem Sierżant raczej wyczuł i niż usłyszał, że to coś zbliża się. Filar przestanie być osłoną. Mógł czekać jak szczur w norze, albo wyjść z podniesionym czołem.