Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2021, 13:27   #25
Phil
 
Phil's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputację
- Panie Richter, jaki macie plan na śledztwo? - Szlachcic w końcu zwrócił się do śledczego. - Jeśli nie jest to tajemnicą, oczywiście.

Gerhardt rozejrzał się. Służących nie było widać, ale szanse, że podsłuchują za drzwiami były spore. Niemniej, szlachcic to szlachcic. Wypada odpowiedzieć

- Sprawdzić co ustaliły miejscowe siły porządkowe. To już częściowo wykonane. Nie ustaliły zbyt wiele. Sprawdzić komu porwania przynoszą korzyść - tu możecie wspomóc nas swoją wiedzą, panie - przerwał.

- Opis innych kroków sugerowałby odpowiedzi, a to zaburzyłoby śledztwo. Gdybyście jednak mogli opowiedzieć mi o swojej Cecylii… A być może w tym czasie Wasza małżonka zgodziłaby się przyjąć nieoficjalną wizytę Panny de Beauchene-Otzlowe. Jest ona znawczynią ludzkich serc, być może Wasza szanowna małżonka skorzysta z rozmowy i poczuje się lepiej?

- Zacny to plan, zaiste roztropny. Zaraz przekażę waszą prośbę małżonce. -
Zadzwonił niewielkim, srebrnym dzwoneczkiem po swoją służącą. - A jeśli chodzi o odpowiedź na wasze pytanie, hmm, szczerze mówiąc nie wiem, kto mógłby czerpać korzyści z tak ohydnego czynu. Nikt nie zgłosił się z żądaniem okupu, a porywanie jednego tylko dziecka, dokładnie co miesiąc, w trakcie pełni, przywodzi na myśl złe kulty, a nie handlarzy niewolników. A ja, pomimo mojej niechęci do niektórych osób w tym mieście, nie ośmielę się oskarżyć nikogo w Krassenburgu o przynależność do zakazanych organizacji.

- Nawet kultyści zwykle mają jakiś plan. Często szalony, ale… Coś przecież chcą osiągnąć. Zdarzają się pojedynczy szaleńcy czy mutanci, którzy uczestniczą w takich sprawach “bez powodu”, ale tacy nie daliby rady porywać dzieci tak sprawnie, by nikt nic nie wiedział po tylu tygodniach. Niewykluczone zatem, że w “złych kultach” są osoby ze zdolnościami i pozycją pozwalającą im… zresztą, rozumiecie już. Ale jak sami wiecie, Panie, bez dowodów nikogo nie można oskarżyć
- nie dodał, że być może zresztą ktoś oczekiwał właśnie “polowania na czarownice”, zamieszek, paniki, osłabienia pozycji suwerena… - Zdaję sobie sprawę, że działania Hrabiego nie wszystkim musiały się podobać… Ale nie z tym tu przyjechałem, choć być może Panna de Beauchene-Otzlowe będzie mogła przekazać wujowi swoje spojrzenie na sprawy… By jednak na marnować Waszego cennego czasu na czcze póki co dociekania, moglibyście opowiedzieć mi o swojej Cecylii…

- Cecylia…
- szlachcic zawahał się, po czym westchnął. - To nasze drugie dziecko, oczko w głowie. Sześciolatka, wesoła, zawsze skłonna do figli. Tego wieczora bawiła się w chowanego w parku, z młodszym bratem Christianem.

W tym momencie na schodach i w korytarzy zabębniły czyjes stopy, drzwi do salonu gwałtownie się otwarły, a do środka wpadła jakaś okrągła kulka.

- Oo, kto pani jest? I ten pan?

- Christian, maniery!

- Przeprasam papciu…
- Czterolatek, pulchny ponad miarę, skłonił się dworsko przed Pergundą. - Pani, witamy w nasym domu. Jestem Christian z Carlmannów.

Za nim wszedł starszy brat, ze zbyt poważnym wyrazem twarzy jak na dziesięciolatka.

- Cedric Carlmann. Miło nam gościć państwa.

Hrabianka odłożyła filiżankę i podniosła się. Skłoniła się uprzejmie przed oboma młodzieńcami.

- Jestem Pergunda Osterhild de Beauchene-Otzlowe - uśmiechnęła się przy tym - bardzo miło mi młodzieńców poznać. - Jej zwykle pełne energii i przeszywające spojrzenie złagodniało nieco. Przypomniała sobie swoją rozlazłą siostrę, która potrafiła godzinami zajmować się dziećmi, tak jakby to miało jakikolwiek sens. Co ona by zrobiła? Odwróciła na chwilę wzrok na Constantina lekko unosząc brwi. Potem ponownie spojrzała na chłopców.

- Jestem dziś zaszczycona gościną waszego papy. To wielka przyjemność również was widzieć. Miałam właśnie zamiar zażyć odrobinę świeżego powietrza. Czy bylibyście tak uprzejmi oprowadzić mnie po parku? Jestem tutaj pierwszy raz - dygnęła wspierając gestem prośbę.

- Jeju, papciu możemy? Ja chcę do parku!

Maluszek wyglądał na podekscytowanego. Cedric, wręcz przeciwnie, w jego oczach Pergunda widziała strach. Carlmann senior zastanawiał się chwilę.

- No dobrze, możesz iść Christianie. Panie Richter, liczę na to, że przypilnujecie i jego, i szanowną panią de Beauchene.

Gerhardt natychmiast przyjął postawę zasadniczą i potwierdził skinieniem głowy i słowami - Jestem zaszczycony. Chciałbym później dokończyć naszą rozmowę, jeśli będziecie mieli jeszcze czas - dodał.

Niedługo później wyszli w trójkę, Pergunda, Gerhardt i Christian. Park był zaniedbany, nikt już dawno nie przycinał żywopłotów i krzaków. Trawa urosła już wysoka, żwirowe ścieżki porastały kępki mchów. Prowadził ich podekscytowany grubasek przeskakujący co chwilę z jednej nogi na drugą.

- O, to jest dziura w zywopołcie - zająknął się na trudnym słowie, z charakterystycznym dla siebie seplenieniem. - Mozna pzejść i się schować z drugiej strony. A tam sadzawka. Casem są kacki tam. A tu studnia, tu odklepujemy.

Dotknął zardzewiałego koła służącego kiedyś do wyciągania i opuszczania wiadra. Murowana cembrowina kruszyła się lekko, obrosła też jakimiś porostami. Na niej, dla zabezpieczenia, ustawioną drewnianą obudowę zwieńczoną daszkiem. Między deskami dało się przełożyć dłoń, ale nic poza tym. Żadna też nie była luźna, ułamana albo wymieniona w ostatnim czasie na nową. Pergundzie zdawał się udzielać radosny nastrój, na tyle na ile pozwalały konwenanse.

- Cóż za wspaniałe miejsce Christianie! To tu bawicie się w chowanego, tak? - wodziła wzrokiem za zadowolonym chłopcem.

- Noooo, w parku jest najlepiej!

- Tata nie zgodziłby się na zabawę w chowanego
- powiedziała poważnie - ale… czy mógłbyś nam pokazać różne kryjówki jakie tutaj macie? Gdy byłam mała - zniżyła głos do szeptu - uwielbiałam się chować!

- Ja to lubię w najgenścienszych krzakach, zeby mnie widac nie było. Wtedy tzeba pocekać, az ten co suka pójdzie w inną stronę. I wtedy… myk myk… myk myk...
- Christian pokazał oczywiście jak to myk myk wygląda, a wyglądało przy jego posturze dość komicznie. - I bam! Odklepać! A Cici to lubiła przez dziury w zywopołcie, bo ona mała była i się mieściła. Ona… Ona wróci, prawda?

Wygiął usteczka w podkowę.

- Nie czas się mazgaić, jesteś już bardzo dużym chłopcem - zganiła go, ale z przyjaznym uśmiechem. - Pokaż nam te miejsca, proszę. Bardzo nam pomożesz i tata będzie z Ciebie dumny.

Chłopak pociągnął nosem kilka razy i zaprowadził Pergundę i Gerhardta w ulubione miejsca zabaw. A oni, choć wytężali wzrok jak mogli, nie zobaczyli tam nic dziwnego. Żadnych śladów, zupełnie jak w raporcie straży. Hrabianka nie była zadowolona ale starała się nie tylko oglądać otoczenie ale i chwilę pobawić się z chłopcem. Gdy mijali się z Gerhardtem napomknęła jeszcze o studni. Nie wyglądała na łatwo dostępną, ale oczywiste tropy prowadziły donikąd, więc może trzeba było sprawdzić te nieoczywiste. Richter przyjrzał się jeszcze raz. Drzwiczki w drewnianej obudowie studni zamknięte były dość mocno zardzewiałą kłódką, jego zdaniem dawno nie używaną.

* * *


Od Cornelii Carlmann Pergunda niewiele się dowiedziała. Kobieta leżała na łózku w ciemnym pokoju z zaciągnietymi szczelnie zasłonami. Grzbiet dłoni oparty miała o czoło, tuż obok okładu nasączonego wonnymi olejkami i wzdychała ciężko jak każda szanująca się szlachcianka z migreną. Łamiącym się głosem przekazała to, co Pergunda już wiedziała.

- Znajdźcie moje dziecko, tylko to mi pomoże…

Powiedziała to, jakby było to obowiązkiem siostrzenicy hrabiego. Cóż, poniekąd niemalże było.

* * *

- Odnaleźliście coś, panie Richter? Nie? Nie jest to najlepsza nowina, ale żyję nadzieją, że trop złapiecie.

- Całkowity brak śladów jest bardziej niż podejrzany. Zawsze coś zostaje, choćby coś czego nie potrafimy zrozumieć. A tu nic. Jeśli miejsce porwania się zgadza, to coraz mniej wygląda to na porwanie siłą. Kto mógłby przekonać dziecko by samo, z własnej woli z nim poszło? Zręczny manipulant?
- powiedział, a w myślach dodał “Czy coś bardziej mrocznego?”. Pytanie też pozostało, czy w dobrym miejscu szukali śladów… - No nic, może uda się odnaleźć coś, co nam pomoże w innym miejscu. W międzyczasie, powiedzcie mi proszę, jak wygląda sytuacja w mieście. Czy ktoś ma duży wpływ na wydarzenia w Krassenburgu?

- Miastem rządzi Rada, do której należą najznamienitsi
- słowo to powiedział z wyraźnym przekąsem - mieszkańcy Krassenburga. Burmistrz, którego już znacie. Mistrz gildii rzemieślniczo-handlowej, sędzia, kilka jeszcze innych osób, głównie tych lepiej sytuowanych finansowo. To kółko wzajemnej adoracji, doprowadzili nawet do usunięcia mnie z tejże rady.

- A przestępczość? Jakieś gangi może?
- pytał dalej Richter.

- Wydaje mi się, że Krassenburg to bezpieczne miasto, zważywszy na to, w jakim położeniu obecnie się znajduje. Oczywiście bieda sprawia, że zdarzają się napady i kradzieże, ale chyba nie jest to nic dziwnego lub niespotykanego wśród pospólstwa.

Szlachcic zmienił temat.

- Macie rację, panie Richter, istotnie zdaje się, że porwane dzieci nie miały ze sobą nic wspólnego. To by świadczyło o tym, że porywaczom jest obojętne, jakie dziecko stanie się celem ataku, tak?

- Jeśli tak jest to znacząco utrudni naszą pracę. Ale z drugiej strony taka obojętność może wykluczyć rozumne i przemyślane działania…
- zastanawiał się Gerhardt - ale zanim będę pewny, sprawdzę pozostałe dzieci. Może przy którymś porwaniu zrobiono błąd. A tak przy okazji - skąd przypuszczenie, że porywaczy jest więcej niż jedno?

- Oh, sam nie wiem, tak powiedziałem. Chyba zazwyczaj porwaniami zajmują się większe grupy? Może stąd takie przypuszczenie. A gdyby wykluczyć rozumne działania, co nam zostaje? Potwór jakiś albo mutanci?
 
__________________
Bajarz - Warhammerophil.
Phil jest offline