Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2021, 10:37   #118
Sindarin
DeDeczki i PFy
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Wędrowiec spojrzał na wyciągniętą rękę, po czym zwrócił wzrok na Harrana. To zaklinacz spieniężał zdobyte uprzednio łupy, a nie zajęli się jeszcze podziałem tej sumy.
- Zaliczka wyniosła 5,1 procenta ustalonej zapłaty.
- Nie ma to jak dokładność. - Harran uśmiechnął się lekko, po czym odliczył wymaganą kwotę, kładąc ją na stół. - Przelicz - zwrócił się do Wędrowca. - Nie chciałbym, by nasz przewodnik poczuł się oszukany.
- Widziałem, jak liczysz, wystarczy. Tym razem dobrze - powiedział automaton, po czym zwrócił się do niziołka - Oto zapłata. Teraz oczekujemy twojej dyskrecji, zgodnie z umową.
- Tak. Tak. - mruknął w odpowiedzi niziołek przeliczając zarobek.- Będę trzymał się umowy. Głupcem nie jestem. Nie opłaca się nie dotrzymywać słowa na Acheronie.
Spojrzał po otaczających go osobach dodając.- No to ja już będę się zbierał, jakoś nie kusi mnie do zaglądania do nory… skoro ktoś zadał sobie trud rozwalenia robala to pewnie ma dość sił by poradzić sobie z grupką awanturników.
Imra dołączyła do rozmowy póki co rozmyślając do tej pory nad ostatnimi wydarzeniami. Minę miała jakby resztki jej serca skół lód.
- No to się zbieraj - ponagliła przewodnika nie mając zamiaru słuchać jego powątpiewań.
- Statku zbliż się do powierzchni. Nie potrzeba nam raczej lądować, prawda? - spojrzała na pozostałych obecnych aby tylko się upewnić, że ma rację.
Potem zaczęła się szykować do zejścia przywdziewając rynsztunek (i ucząc przy okazji Cromharga jak ma jej w tym pomagać). Co barbarzyńca czynił z pietyzmem i dokładnością… wchodząc bardziej w rolę giermka niż niewolnika. Bo gęba mu się nie zamykała. Cała szczęście że Destiny nie tłumaczył wszystkich jego narzekań.
Kvaser spoglądał na przewodnika z wrogością pomieszaną z pomyślunkiem, lecz szybko stracił nim zainteresowanie, jakby ciesząc się, że przez pewien czas ten typ będzie poza zasięgiem wzroku. Milczał obserwując okolicę.
Harran zaś rzucił na siebie zaklęcie magicznej zbroi.

Zeszli z okrętu, a ten uniósł się w górę na bezpieczną odległość, czekając aż znów będzie potrzebny. Skirglet oddalił się jakąś godzinę temu używając rogu jednorożca. Znikł wraz ze swoim jaszczurem, po jego złamaniu. Więc był już pewnie daleko.
Nie obchodziło to jednak awanturników, których czekała droga pod ziemię, w głąb sześcianu. Wkrótce zresztą odnaleźli wrota o których wspominał ich były przewodnik. Obecnie jedno ich skrzydło było strzaskane i nie trzeba było prosić o wpuszczenie do środka strażników w kamiennej wartowni ukrytej po drugiej stronie wrót. Ci zresztą niewieli mogli powiedzieć, bo byli martwi. Jednemu urwano głowę, drugie rozerwano na pół. Brutalna i bolesna śmierć. Obu dokładnie obskubano ze wszystkiego co miało jakąkolwiek wartość. Strażnicy byli różnych ras. Jeden był człowiekiem, drugi półelfem.
W ich strażnicy tkwiła dźwignia która poruszając zmyślnym mechanizmem ukrytym w zacementowanych wnękach otwierała i zamykała drzwi. Pomysłowe.
Podobnie jak ukryte we wnękach pochodnie rozświetlające korytarz. Nie na tyle by raziło to oczy bardziej wrażliwych na blask osobników, ale wystarczająco by oświetlić dokładnie wielki korytarz prowadzący w dół. Jego szerokość pozwalała wjechać nawet ciężkim wozom, czego dowodem były szczątki powozu jakiego znaleźli parę metrów dalej. Oczyszczony ze wszystkiego co mogło stanowić wartość, leżał na boku… uszkodzony w dość nietypowy sposób. Jakby jego część wyparowała. Co bardziej doświadczeni w tej materii członkowie drużyny rozpoznali podpis czaru zwanego dezintegracją.
Tak jak w poprzednim przypadku… szczątki. Tym razem elfiego kupca i jego ochroniarzy zostały brutalnie zabite i skrupulatnie ograbione. Źle to wróżyło na przyszłość…
A przed nimi jeszcze kawałek drogi, do drugich wewnętrznych drzwi prowadzących do siedziby Pozyskiwaczy.
- No, no. Zawodowi padlinożercy, nawet krzty kosztowności nie zostawili - Imra uśmiechnęła się z podziwem oglądając kolejne efekty poczynań nieznanych im sprawców. Półelfka przynajmniej uważała, że musiała to być grupa. Dlaczego? A no właśnie…
- Aż przypomina mi się jeden z napadów na domostwo szalonego maga. Gdyby Yurgen nie przeoczył jednego małego szczegółu mielibyśmy dużo mniej kłopotów - zaczęła opowiadać o brutalnym napadzie. Nie omieszkałą wspomnieć jak musiała się wyczyścić jak jeden z “pustogłowych” wpadł w dość potężną pułapkę magiczną kończąc na każdej okolicznych ścianach, meblach i każdym, który stał w pobliżu.
-... a jak się okazało na koniec Kiriemu zapomniało się wspomnieć o ukrytym przejściu, które znalazł. Po wszystkim upewniłam się, że więcej takich sytuacji nie będzie.
Wędrowiec, przyglądający się szczątkom wozu wyprostował się, gdy Imra zaczęła opowiadać swoją historię. Skierował wzrok na wojowniczkę i w pełnym skupieniu słuchał jej słów. Gdy skończyła, delikatnie przekrzywił głowę.
- W jaki sposób się upewniłaś?
- Karą cielesną oczywiście - półelfka powiedziała to nie zastanawiając się za bardzo kto zadał pytanie. Idąc dalej w głąb korytarza obserwowała kolejne poczynania padlinożerców - Doprowadził do tego, że nam się nie udało to musiał ponieść karę.
- I to wystarczyło? - zapytał Wędrowiec, jakby niedowierzając. Wrócił do wozu i roztarł w palcach odrobinę pyłu - Czar dezintegracyjny… napastnicy mogą stanowić wyzwanie, chociaż ta skrupulatność przy ograbianiu zwłok jest zastanawiająca.
Wynurzenia Imry na temat jej niezbyt chwalebnej przeszłości nie interesowały Harrana w najmniejszym nawet stopniu. W przeciwieństwie do śladów, jakie zostawili napastnicy.
- Świetnie wyposażeni biedacy - powiedział, komentując słowa Wędrowca.
Kvaser widać, że nie za bardzo znał przejmował się modą - lub cenił prostą skuteczność - gdyż wyglądał podczas wędrówki jak… modny debil. Gogle widzenia w ciemności nie spoczywały jak zwykle na szyi niziołka, lecz były założone. Grube, nieproporcjonalne do wielkości szkieł ramki oznaczały się dziwie na twarzy małego wojownika, a cienki pasek oplatający czaszkę ginął gdzieś między ostrymi, zbójeckami rysami twarzy Kvasera, a plątaniną jego rozczochranych włosów. Tedy przypominał trochę owada obserwującego toczenie i bujającego się na boki w niepokoju.
- Trzeba nam szyku - stwierdził rzecz oczywistą - mamy kogoś, kto zna się na pułapkach albo chociaż zwiadzie?
- Jestem ostatnią osobą, która powinna szukać pułapek. Nie mniej zawsze mogę iść z przodu dla ochrony takiej osoby -powiedziała imra.
- Umiem się w miarę sprawnie przekradać, do rozbrajania pułapek musiałbym się przygotować, a szkoda czekać kilka godzin - odpowiedział Wędrowiec - Szczególnie że większość mogła zostać już uruchomiona przez naszych poprzedników. Obstawy nie potrzebuję - spojrzał na ciężki pancerz wojowniczki - za dużo hałasu.
- Mogliśmy o tym wcześniej pomyśleć - wysyczał Kvaser poirytowany myśląc o pułapkach - jeśli były dobrej próby, nie musiały być jednorazowe. Tutaj dla nikogo wielkim dylematem nie jest posłać więźniów i niewolników aby ciałami rozbroili ścieżkę, może nawet wyszłoby taniej od wynajęcia dobrego łotra… I bezpieczniej - niziołek westchnął - szyk powinna zamykać albo Vaala albo Mmho, ktoś, kto w razie ataku od tyłu mógłby dać opór, a jednocześnie domyślni woli być na tyłach - stwierdził bujając się na boki.
- Wspaniale. Czyli chyba wszyscy wiedzą co mogą robić. Wspaniale, to ja będę w niedalekiej okolicy Wędrowca. Póki nie trzeba będzie się skradać wolę być z przodu. Chodźmy dalej w takim razie.
Z tymi słowami Imra ruszyła do przodu. MIjając Wędrowca spojrzała na niego jakby sobie coś przypomniała.
- Wystarczyło.
- Mmho nie zna się na pułapkach- odpowiedziała pół-orczyca - Jednak sporo widzi w tych ciemnościach i wiele wie o lochach.
Druidka człapała boso obok pozostałych, chwilowo się nie odzywając. Obserwowała okolicę wokół nich, co pewien czas to kręcąc lekko głową, to wzdychając…
- Jak się taaaak boicie, mogę ja iść pierwsza - W końcu się odezwała i wzruszyła ramionkami.
- Może przywołasz jakieś stworzenie, które mogłoby iść na czele? - spytał Harran, który wolał iść w środku grupy.
Vaala obrzuciła go zimnym spojrzeniem.
- Jeśli tak postępują czarodzieje, to może poślij tam swoją smoczycę jako patyk na pułapki? - Powiedziała.
Imra dołączyła do tego chłodnego spojrzenia kręcąc tylko niemo głową.
- Nie ma być słoń, który uruchomi pułapki, których zapewne już nie ma - odparł obojętnie Harran - tylko coś, co mogłoby wywęszyć ewentualne żywe istoty. Skoro uważasz, że to niemożliwe...
Wędrowiec, najwyraźniej zignorowany przez niektórych, pokręcił tylko głową.
- Pójdę przodem - powiedział, ruszając w stronę tunelu - Zostawię znaki za sobą, a jeśli napotkam jakieś zagrożenie, cofnę się i dam wam znać. Ruszycie minutę po mnie, jeśli się będę wracał. Odpowiada wam to? - zapytał, jednocześnie zmieniając formę zbroi na znacznie smuklejszą i lżej opancerzoną - Zaklęcie niewidzialności byłoby miłym gestem.
- Wiecznie zmienny - mruknęła pod nosem półelfka. Nie widząc jednak chętnych do wypowiedzenia się w kwestii czarów wygrzebała z torby miksturę niewidzialności.
- Trzymaj - powiedziała podając ją automatonowi.
- Zbyt krótkie działanie, ale awaryjnie może się przydać - ten przyjął miksturę i wsunął ją w bandolier, który wyłonił się na moment spod warstwy ektoplazmy - Mogę liczyć na cokolwiek jeszcze? - zapytał resztę.
- Na towarzystwo? - Vaala stanęła obok maszyny, po czym spojrzała w górę, w jego niby twarz. Czyżby chciała iść z nim?
Kvaser fuknął wkurzony.
- Jedna osoba to zwiad, dwie to niepotrzebne rozdzielanie się.
- No to masz tę niewidzialność - powiedział zaklinacz, po czym dotknął Wędrowca, równocześnie rzucając wspomniane zaklęcie.
- Ruszam - dobiegło z miejsca, w którym chwilę temu stał automaton. Na ziemi pojawił się za to kawałek sznurka ułożony w prostą strzałkę skierowaną do wnętrza tunelu. Potem nie było już nic słychać, ani głosu, ani kroków.


Początkowo Bezimienny zaczął powątpiewać w środki ostrożności jakie podjął. Cała ta zabawa ze strzałkami. Całe to przeszukiwanie korytarzy nie dawało zbyt wielu wskazówek. Walka która została stoczona w tym korytarzu, skończyła się dawno temu. Trupy zostały dokładnie obrabowane, co napastnicy mieliby tu jeszcze robić?
Zwłoki zaś były niepokojącym sygnałem z innego powodu. Obrońcy powinni je przecież dawno uprzątnąć.

Brama do siedziby Pozyskiwaczy, była duża okuta zimnym żelazem. Glify ją pokrywające miały blokować próby jej przeniknięcia. Były jednak obecnie martwymi znakami. A sama brama była częściowo wyważona. Dookoła niej leżały trupy obrońców, jak i kilka trupów napastników. I właśnie najeźdźcy byli interesujący. Duże istoty kiedyś musiały być psami albo wilkami. Teraz ich oślizgłe truchła pokrywała półprzeźroczysta skóra pod którą to kryły się przerośnięte zwoje mięśni pełne fioletowych żył grubych niczym rzemienie. Ślepia duże i wytrzeszczone były. Źrenice prawie wypełniały przestrzenie oczu. Paszcza rozszczepiała się na kilka długich pokrytych kłami macek… przez te stwory przypominały twory daelkyrów. Ale nie były nimi, gdyż były zbyt… toporne. Bezimienny widział w nich raczej naśladownictwo metod rzeźbiarzy ciał. Obrońcy nie byli tak potworni… i wywodzili się głównie z ludzi, półelfów półorków, gnomów i krasnoludów. Pomiędzy poległymi kręciły się białe krety o wielkości małych psów z długimi pazurami adamantowej barwy i z kolczastymi obrożami na szyjach. Było ich trzy i syczały gniewnie. Ich nosy wskazywały wprost na zwiadowcę awanturników, bezbłędnie wykrywając jego pozycję. Co też Wędrowca nie dziwiło. Wiedział że te stwory mają niesamowity węch. Miały też obroże co było bardziej niepokojące niż ich nosy.

Było też dopalające się ognisko, oraz resztki posiłku i porozrzucane koce dookoła niego. Ktoś tu niedawno obozował i nie zdążył posprzątać po sobie. Ognisko zrobione z kawałków węgla płonęło nadal. Woda w kociołku bulgotała i ktoś zostawił “maskotki” łażące wśród trupów. A może nie?
- No dobra cwaniaczku. Ty nie widzisz nas, my nie widzimy ciebie. Tyle że nas jest więcej i znamy twoją pozycję. Może więc zaczniesz od przedstawienia siebie i wytłumaczenia co tu robisz, zanim zrobi się nieprzyjemnie, co? - odezwał się czyjś męski głos.
Wędrowiec rozejrzał się uważnie, próbując zlokalizować źródło głosu.
- Wybaczcie środki ostrożności, strażnicy przy wejściu byli niedysponowani. Przybywam w interesach - powiedział. Dla pewności ponownie przywołał ciężką zbroję - teraz nie robiło to różnicy.
- Toś deczko spóźnił. O kilka dni.- odparł głos doskonale wykorzystując echo, by ukryć swą pozycję. Ani chybi doświadczony łotrzyk. - W interesach powiadasz? Jakich?
- Skamieniałe drewno - odpowiedział automaton, także ostrożnie zmieniając pozycję.
- Tylko to? To chyba nie łączy nas konflikt interesów. My tu przybyliśmy z innego powodu. - odparł znów głos. - Zdajesz się być istotą umiejącą sobie radzić. Proponuję zawieszenie broni. Tutaj znajdziesz dość zagrożeń do zwalczenia. Ani ty ani my nie potrzebujemy wzajemnie osłabiać się.
- Rozsądna propozycja, przyjmuję ją. Co was tutaj sprowadziło? - Wędrowiec spojrzał w stronę ogniska próbując ustalić, ilu towarzyszy miał jego rozmówca. Naliczył około 4-5 posłań. Schludność nie była zaletą tych istot.
- Łupy… co innego mogło? A dokładniej możliwość znalezienia receptury soczku. Niestety za tymi wrotami jest nieciekawa sytuacja. - niewidzialność rozmówcy została rozwiana. Przed Bezimiennym pojawił się (w bezpiecznej odległości), chudy szaroskóry krasnolud, zerkający jednym sprawnym okiem na obszar który wskazywały krety. Niewątpliwie jego pojawienie się było gestem dobrej woli w stronę rozmówcy.
- Co rozumiesz przez nieciekawą sytuację? - zapytał automaton - Wybacz, że nie odwzajemniam gestu, ale zaklęcie nie jest moje i nie rozwieję go sam bez naruszania rozejmu. Moi towarzysze dotrą tu niedługo i wtedy to zrobią.
- Zombie… pewnie się uśmiejesz słysząc to słowo. Ale tak… jest tam masa nieumarłych. Cała populacja. Oczywiście dla ciebie to żaden problem, dla nas też… zabicie ożywionych zwłok nie jest wyzwaniem. Problemem natomiast jest to, że tego draństwa jest sporo… a ciężko przeszukiwać teren, kiedy co chwila jakiś sztywniak wstaje i rusza w twoim kierunku by cię pogryźć. A wstaje zawsze, bo ta piekielna mgła co chwila ich ożywia. No i kryje w sobie inne zagrożenia, do których nie dotarliśmy. - wzruszył ramionami krasnolud w którym to Bezimienny rozpoznał duergara.
- To element zabezpieczeń Poszukiwaczy? Czy efekt najazdu na osadę? Wypadek?
- Nie mam pojęcia. Nie znalazłem żadnego żywego Pozyskiwacza, ale jeśli opowieści o ich osadzie są prawdziwe, to w głębi tego sześcianu kryją się portale będące skrótami do następnej warstwy. Na ich miejscu tam bym właśnie zwiał podczas najazdu.- wzruszył ramionami krasnolud.
- Taktyka spalonej ziemi, możliwe. Co to za “soczek”, którego receptury szukacie?
- Przybywacie do osady Pozyskiwaczy i nie wiecie co to soczek?- zaśmiał się krasnolud i rzekł. - Soczek to alchemiczna misktura która stworzyła tą osadę. Jej wypicie pozwala uodpornić się na konserwujący wpływ Thuldanin na okres dwóch tygodni. Bardzo przydatna substancja, jeśli chce się tam znaleźć coś wartościowego.
- Interesujące. Wiecie może, kto stał za atakiem na Pozyskiwaczy? Bo rozumiem, że wy dotarliście tu później?
- Nie bardzo… ruszyliśmy jak tylko dowiedzieliśmy się, że coś złego się tutaj wydarzyło. Uprzedziliśmy inne sępy.- bo sami wszak też takimi ścierwojadami byli. Nie ukrywał nawet tego fakt, że chciał zgarnąć łupy przed innymi.
- Zrozumiały pragmatyzm. Dobrze, moi towarzysze pewnie właśnie nadchodzą, więc i twoi mogą się ujawnić. Myślę, że współpracując damy radę spenetrować ten kompleks, a potem podzielić się zdobyczami.
 
Sindarin jest offline