Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2021, 13:17   #4
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Sny Justicano Bartholomego Alrico zawsze miał ten zapach. Morskiej bryzy i morskich bałwanów. Snu również miał ten smak zawsze… krwi. Te same sny nawiedzały często gnoma. I on znał ich znaczenie. Rozumiał Zew. Rozumiał iż nigdy się od niego nie uwolni.
Sny te zawsze się kończyły pobudką, obecnie w domu Brigitte Elvanoere Almana… no, jego siostry. Oznaczało to, że przyszłość Justice’a wróciła na proste i niewinne tory, takimi jakimi podążał przed opuszczeniem Firenheim przed wieloma laty.
Po powrocie, uznany przez miejscowych gnomów za martwego, Justice budził zdziwienie i zaciekawienie. I radość u jedynej krewnej. Jej mąż, solidny rzemieślnik którego wyobraźnia nie przekraczała artystycznych horyzontów wyznaczanych przez snycerskie rzemiosło, był zdecydowanie mniej zadowolony z obecności brata żony. Obiboka w jego mniemaniu. Bo też krewkiemu gnomowi ciężko było zaczepić się gdzieś na stałe. Zbytnio go nosiło po mieście, jakby coś nie dawało mu spokoju. Co dokładnie? To wiedział chyba tylko on.
Niemniej siostrzeńcy go uwielbiali, zwłaszcza jego opowieści które wydawały się jakby nie z tego świata. Bo gdzież mógł istnieć zbiornik wody tak wielki, że nie można było dostrzec jego drugiego brzegu? Chyba tylko w bajkach.


Wyprawa w trzewia góry… Justice zgłosił się od razu, gdy się dowiedział o takim planie. Szaleństwo, które pasowało jednak do natury tego niespokojnego gnoma. A może przeznaczenie? Wszak ojciec Justice’a zginął broniąc miasta. Może teraz jest kolej syna, by się wykazać?
Justice otworzył swój stary kuferek. Broń w nim leżała owinięta w tkaniny. Widać jednak było że położona tam była niedawno. Oręż owinięto niedbale i w pośpiechu… po kryjomu.
Justice z pietyzmem wyjmował po kolei swoją broń, oglądał i uśmiechał się z nostalgią.
Tyle wspomnień...

Pożegnanie z rodziną było krótkie. Justice uściskał siostrę i siostrzeńców. Uścisnął dłoń jej mężowi. Dyplomatycznie zignorował fakt, że on odetchnął z ulgą widząc jak Justice udaje się do zamku. Cóż… samozwańczy awanturnik i pirat dobrze wiedział, że ten członek jego rodziny nigdy nie zaakceptował podejścia do życia Justicano. A kamyk d siostry schował głęboko za pazuchę. Na sercu umieścił. Na szczęście...

Idący środkiem drogi gnom robił wrażenie na każdym kto go mijał. Nietypowa zbroja jak i płaszcz w połączeniu z zawadiackim kapeluszem sprawiały że krasnoludy i nie tylko schodziły mu z drogi ze zdziwionymi minami. Co prawda broń palna była znana w królestwie, ale któż tu używał takich cienkich mieczy? Ten gnomi oręż bardziej przypominał rożen, niż to czym tradycyjnie walczono w królestwie.

Mina krasnoludzkich urzędników na jego widok też była bezcenna. Spoglądali baranim wzrokiem na białobrodego gnoma. Jedynego, który zgłosił się na tą samobójczą wyprawę, jedynego poza królewskim potomstwem który zamierzał się udać na niezbadane obszary.
Małego siwiutkiego gnoma… pomyleniec jakiś. Niemniej prawo było prawem, skoro zgłosił się na ochotnika, musiał zostać przyjęty w poczet podróżników. Niech rodzina jego ma do siebie żale, że im się wyrwał spod opieki.


Gnom dość szybko pokazał, że tytuły królewskie nie mają dla niego znaczenia. Zwracał się do wszystkich po imieniu nazywając kamratami.
“Bo wszak na jednej krypie płyną i jeden ich los. Zali czy kto wcześniej królem był czy żebrakiem. Na jednej łodzi wszyscy wszak równi.”
Co nie znaczyło że nie okazywał nonszalancji jedynej niewieście w drużynie. O nie… nie można było posądzić Justicano o brak dobrych manier. Czy mrukliwość. Justice zabijał bowiem czas historiami. Mniej lub bardziej niedorzecznymi. O morskich potworach, o morskich skarbach, o latających wyspach i statkach. O latających wężach i dziwnym kulcie czczącym je. Opowieści krwawe, opowieści sensacyjne i pełne dziwacznych wydarzeń.
Podczas wędrówki przez tunele gnom trzymał się blisko druidki uznając ją za najważniejszego członka grupy i pilnując jej bezpieczeństwa. Wszak była jedyną uzdrowicielką w drużynie… jeśli ona zginie, to reszta padnie wkrótce po niej. Była filarem tej małej wyprawy.


Derro… opowieści o nich docierały do uszu gnoma często. Jedni uważali ich za owoc zakazanego związku krasnoluda z gnomem. Inni za zdegenerowanych gnomów, którzy zapędzili się za głęboko pod ziemię. Lub za przeklętych przez bogów niziołków. Lub zgoła coś innego…
Justice słyszał różne historie ich pochodzenia. Ale jeden szczegół zawsze się w nich powtarzał. Derro byli szaleni, wszyscy co do jednego. Ten tutaj był tego dowodem.
Ważniejsze jednak było to, czy derro był sam, czy może gdzieś w pobliżu czaili się jego równie szaleni pobratymcy?
Trzymając dłoń na pistolecie dubeltowym Justice rozglądał się bacznie mniej uwagi poświęcając samemu Izhkinowi, a więcej cieniom zalegającym korytarze. Na wypadek gdyby coś wrednego planowało z nich wyskoczyć. Początek rozmowy zostawił więc skupionym na samozwańczym władcy ciemności krasnoludom. Choć jemu samemu cisnęło się parę pytań w związku z dość dziwaczną deklaracją Izkhina. Czyżby on wprzódy wiedział o wyprawie królewskich dzieci? I jeśli on wiedział, to kto jeszcze wie? I jak się dowiedzieli?
Tyle pytań i żadnych szans na choć jedną sensowną i spójną odpowiedź od zezującego szaleńca.


 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline