Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-02-2021, 01:38   #338
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 88 - 1940.V.30; cz; zmierzch; Beauvais

Czas: 1940.V.30; cz; zmierzch; godz. 19:30
Miejsce: Francja; pn Francja; Beauvais; dworzec kolejowy
Warunki: główne pomieszczenie, jasno, gwar, deszcz, umi.wiatr, chłodno


George (srg. Andree de Funes)



- A właściwie to dlaczego ojczyzna mnie wzywa? Przecież się poddaliśmy. - z belgijskim kapralem sytuacja była nieco kłopotliwa. Był ranny w płuca i żebra. Przez co chociaż raczej nie było po nim widać bandaży to widać było, że porusza się ostrożnie i powoli. Każdy gwałtowniejszy ruch powodował łucie uszkodzonych żeber a wysiłek ranił dopiero gojące się płuca. Ale poza tym podopieczny sierżanta de Funesa raczej nie sprawiał kłopotu. Do pewnego stopnia sam okazał się takim kłopotem. Zaczęło się od ubrania.

Póki był pacjentem szpitala to przebywanie w piżamie nie było problemem. Nawet było zrozumiałe i oczywiste. Ale jak się wypisywało ze szpitala wypadało jednak wyjsć w czym innym niż piżama czy szlafrok. Tu się pojawił problem jaki spadł na Goerge’a i pielęgniarki gdy Noemie i Birgit wyszły ze szpitala aby odnaleźć tego niemieckiego kaprala. Gdzie był mundur belgijskiego kaprala jaki zdjęto z niego ze trzy tygodnie temu nikt nie miał pojęcia. Szanse na nowy belgijski mundur kaprala albo jakiekolwiek były zerowe. We francuski belgijski kapral nie chciał się ubrać. I miał rację w końcu mógłby mieć z tego powodu tylko kłopoty a prawa nosić innego munduru niż belgijski nie miał. W końcu skończyło się na tym, że pielegniarki znalazły mu jakąś cywilną marynarkę, koszulę i resztę. Więc chociaż był czynnym żołnierzem to teraz wyglądał jak cywil. Ale w szpitalu nic innego nie mieli.

Kolejny problem pojawił się po drodze. Otóż kapral Lejen był żołnierzem belgijskiej armii a ta skapitulowała 2 dni temu. Właściwie więc nie miał już obowiązku dłużej walczyć czy wspierać sojuszników jak choćby francuskiego żandarma jaki go eskortował. O to właśnie teraz zapytał. A z prawnego punktu widzenia jego status był niejasny. Ani wojskowy, ani cywil, ani sojusznik, ani wróg, ani aresztant, ani jeniec. Chociaż najlepiej jakby zechciał współpracować, przynajmniej dla eskortującego go sierżanta. Na razie współpracował przynajmniej na tyle, że nie sprawiał kłopotów. No ale właśnie pojawił się kolejny. Czyli jak tak czekali na tym dworcu to Lejen zaczął dociekać kto i co chce od niego. Gdy tak miał czas myśleć pośród tych tłumów rannych żołnierzy i stłoczonych cywilnych uchodźców jacy schronili się przed deszczem pod dach dworca albo chociaż pod zadaszone perony to nie były chyba zbyt radosne myśli.

- Przegraliśmy tą wojnę. To koniec. - mruczał rozżalony i przygnębiony gdy palił pożyczonego od kogoś papierosa i wpatrywał się smętnie w peron zalany łzami niebios. Pogoda zrobiła się dopasowana do jego ponurego nastroju. Chociaż zbliżała się 20-ta to było wciąż jasno jak dzień. Ale przez ten deszcz ochłodziło się i dobrze było okryć się płaszczem, podnieść kołnierz. Nieliczni szczęśliwcy mieli miejsca przy kaloryferach ale albo były to dzieci albo najciężej ranni.

- Dobry wieczór kolego. Coś przeskrobał? Sabotażysta? Szpieg? Dezerter? Nie powinien być w kajdankach? - wśród tego pstrokatego tłumu do Georga podeszło dwóch żandarmów. Obaj sierżanci w tym samym co on stopniu tylko jeden z policji a drugi z żandarmerii wojskowej. Pewnie po to by mieli komplet uprawnień i dla wojskowych i dla cywili jacy przewijali się przez stacji. Pewnie wzięli cywilnego mężczyznę pod eskortą wojskowego żandarma za jakiegoś nicponia i nawet takie wnioski były zrozumiałe. Zwykłymi przestępcami zajmowała się zwykła policja tylko ci co mieli coś wspólnego z wojskiem trafiali w ręce MP. Obaj chyba nawet ucieszyli się, z kolegi po fachu bo co tu ukrywać na taką masę było ich tylko czterech. Jeszcze jedna dwójka patrolowała dworzec a cóż to jest jedna czwórka na taki tłum? Każdy więc kolega w mundurze wydawał ich się podnośić na duchu. Od nich też George dowiedział się, że pociąg do Paryża niedługo powinien wjechać na stację. Mieli już cynk z poprzedniej stacji, że już odjechał więc to chyba nie powinno potrwać zbyt długo.

W pewnym momencie przez czekający tłum przeszedł szmer po czym ludzie zaczęli wstawać, zbierać walizki, poganiać dzieci i okazało się, że widać już ten pociąg jaki powoli wśród padającego deszczu zaczynał zbliżać się do stacji. Może dlatego tego nie bardzo było wiadomo skąd wybuchła panika.

Strzelają! Słyszycie?! Strzelają! Niemcy! Boshe! Zabiją nas wszystkich, rozjadą czołgami!

Ktoś coś krzyknął, ktoś odpowiedział, ktoś zrobił pierwszy ruch, pchnął drzwi i w parę chwil ten zmęczony, zdenerwowany tłum objęła panika. Ludzie rzucili się do ślepej ucieczki jakby zaraz te niemieckie czołgi miały wjechać w dworzec i pozabijać ich wszystkich. Okazało się, że wcześniejsze obawy żandarmów z jakimi rozmawiał George były jak najbardziej uzasadnione. Użyli gwizdków i wzywali do zachowania spokoju ale tam się jakieś dziecko rozpłakało, ktoś kogoś popchnął, wpadł na drzwi, krzyknął jakiś piskliwy przestraszony głos i ludzka fala runęła rosnąc i nasilając się jak schodząca lawina.

- Biegnij na peron! Uspokój tych na peronie! - krzyknął jeden z nich widząc akurat stojącego obok George’a. Obaj z trudem ale blokowali a raczej kierowali tłum z dala od głównego wyjścia na peron. Więc chociaż w parę chwil wnętrze dworca zmieniło się w ludzkie tornado to chociaż ludzie nie wybiegali na peron gdzie powoli ale nieustępliwie zbliżała się czarna lokomotywa prowadząca kolejne wagony. Ale już wcześniej perony też były zapchane czekającymi i dwaj żandarmi już nie mieli jak tam interweniować. A i ludzie na peronie jeszcze nie wiedzieli pewnie co do końca spłoszyło tych pasażerów wewnątrz ale widzieli przez okna, tą paniczną ucieczkę. Sami też zaczynali się jej poddawać biorąc walizki, dzieci i zaczynając pospiesznie odchodzić. Ktoś zeskoczył na tory nie zważając na zbliżający się pociąg co zaowocowało gwizdem lokomotywy dorzucając swoje do tego chaosu. Część jeszcze stała niepewna co się dzieje lub nie mogąc powziąć żadnej decyzji.



Czas: 1940.V.30; cz; zmierzch; godz. 19:30
Miejsce: Francja; pn Francja; Beauvais; ulica
Warunki: ulica, jasno, cisza, deszcz, umi.wiatr, chłodno


Noemie (por. Annabelle Fournier) i Birgit (kpr. Mae Gordon)



Obie agentki zostawiły pierwszego odzyskanego kaprala pod opieką kolegi. A same znów wyszły na zewnątrz i spróbowały złapać dorożkę. To akurat nie było trudne bo kilka w gotowości stało przed głównym wjazdem do szpitala. Dorożkarz nie miał też kłopotów z adresem o jaki zapytały. Posterunek żandarmerii? Proszę bardzo.

Z początku więc zanosiło się, że pójdzie podobnie łatwo jak w szpitalu z kapralem Lejenem. Gdy jednak wysiadły z dorożki przed posterunkiem lokalnej policji atmosfera stężała podobnie jak chmury nad ich głowami. Ledwo przeszły przez główne drzwi od razu znalazły się w innym świecie. Zupełnie jak w ulu uderzonym kijem. Wszyscy na siebie krzyczeli, biegali, pytali o broń albo pospiesznie ładowali zapasowe magazynki za pas. Jakiś żandarm w pośpiechu podawał karabiny kolegom i w ogóle wyglądało to na jakiś alarm albo coś takiego. W przeciwieństwie do szpitala pojawienie się dwóch młodych kobiet w mundurze przeszło kompletnie niezauważone. Wydawało się, że nikt nie panuje nad tym chaosem. Trochę jakby ktoś zarządził niezapowiedziany alarm bojowy. Bo gdyby chodziło o ucieczkę to chyba nikt nie kłopotałby się pobieraniem broni.

- Mamy go! Złapaliśmy go przy fryzjerze De Grasse! - niespodziewanie drzwi przy jakich stały trzasnęły i jakiś żandarm bezceremonialnie przepchnął się przez nie krzycząc do kolegów.

- Szybko! Brać go zanim znów ucieknie! - krzyknął jakiś gruby sierżant i w pośpiechu władował do karabinu ostatni nabój, trzasnął zamkiem i ruszył do wyjścia. To musiał być jeden z tych starych karabinów co naboje ładowało się jeden za drugim zamiast wymieniać łódki nabojowe albo magazynki pudełkowe. Dał jednak przykład i gromada w granatowych mundurach z rewolwerami, pistoletami i karabinami ruszyła do wyjścia.

Przebiegli mniej lub bardziej sprawnie uliczkę i kolejną. Aż dobiegli do dwóch policjantów jacy ostrożnie wyglądali za róg i z ulgą przywitali przybycie zasapanego wsparcia.

- Gdzie jest wojsko!? To ich jeniec, niech go sobie wezmą! Przecież on ma broń! Widzieliście co zrobił Pierre’owi? To jakiś rzeźnik! Mamy granaty? Albo jakiś karabin maszynowy! - jeden z żandarmów krzyczał jakby był bliski załamania nerwowego. Granatowych policjantów chociaż było teraz z pół tuzina wszyscy wydawali się mocno zdenerwowani.

- Uspokój się durniu! Przestań się mazać jak baba! - huknął na niego gruby sierżant. Pomogło na tyle, że chociaż na chwilę zrobiło się ciszej a sierżant który tu chyba dowodził wyjrzał za róg. Reszta w napięciu czekała co się stanie.

- Gdzie on jest? - zapytał cicho widocznie nie mogąc zlokalizować zbiega.

- Był tam przed chwilą. Nie zaglądaliśmy bo strzelał. Musi tam być nadal. Płot jest dość wysoki a on kuleje. Chyba, że jakoś mieszkaniami by zwiał. Ale chyba nikt nie będzie tak głupi by mu otworzyć. Oby. - powiedział jeden z tych dwóch co do tej pory czaili się za narożnikiem jaki teraz zajął gruby podoficer. Obie agentki kojarzyły jak pielęgniarka z recepcji przyznała, że zna kart pacjentów ale ów niemiecki pacjent wydawał się zdrowy. Ale wyraźnie kulał na jedną nogę.

- Kazaliśmy mu się poddać. Ale on chyba nie mówi po naszemu. A nikt z nas po niemiecku. - powiedział ten drugi wzruszając na tą trudność językową jaka znacznie utrudniała obustronną komunikację.

- Spokojnie chłopcy. Ten niemiecki szczur jest tam sam. Pójdziemy tam i zgnieciemy go jak pchłę. - spokój sierżanta udzielił się pozostałym żandarmom. Sprawdzili broń i zaraz za nim ruszyli w głąb alejki wśród zacinającego deszczu jaki właśnie zaczynał padać. Ostatni jeszcze nie zdążyli wejść dalej niż na dwa kroki gdy padły strzały, krzyki, zrobiła się kotłowanina. Żandarmi otworzyli ogień ale któryś z nich krzyknął i chyba to było zbyt wiele bo po chwili wszyscy wybiegli z powrotem na zewnątrz.

- Trafił mnie, trafił! - krzyczał któryś z nich i rzeczywiście granatowy rękaw munduru zabarwił mu się na czerwono.

- Granaty! Musimy wrócić po granaty! Albo samochód pancerny! - krzyczał ten spanikowany co znów mu zaczynały puszczać nerwy.

- Uspokój się! Żadnych granatów! Tam są całe rodziny w mieszkaniach! - wrzasnął na niego rozsierdzony sierżant. Okazało się, że też oberwał w ramię ale jakoś mimo to najbardziej trzymał fason z całej policyjnej gromadki.

- A wy co tu robicie? - sierżant zapytał w zdziwieniu jakby z tego całego zamieszania dopiero teraz zwrócił uwagę na dwie kobiety w mundurach.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline