Po śmierci Thomasa to Sven sam siebie zadziwił, że w sumie mógłby spróbować przejść w miejscu będącym ewidentną pułapką. Jednakże był jeszcze przy nim Gunther, a to nie był czas na zgrywanie bohatera tylko jakaś głupia pułapka. Spodziewał się jakieś linki, czy czegoś takiego, ale nie chciał wymądrzać się przy wojownikach i traperach.
Wciąż zastanawiał się nad ostatnimi słowami Thomasa. Nie chciał i tego mówić na głos co by nie pogrążać biednego Gunthera. W czymkolwiek chłopcy uczestniczyli to nie zasługiwali na śmierć. To tylko dzieci do końca nie rozumiejące w jakim ponurym świecie przyszło im żyć. Nawet taki "miastowy" jak Sven nie wszystko łapał.
Kolejne elementy układanki wydawały się wędrować na swoje miejsce. Plotki o padlinie (w szczególności kurzej) zachowującej się jakby była żywym zwierzęciem... plotki o Tyfusie Brobaarze, który rzekomo zjadł trujące grzyby i chodził jak gdyby nigdy nic, aż... aż dwa dni później parobek piekarza przyłapał go na dupczeniu jego żony i uciął obojgu łby. Tajemnicze samobójstwa w opactwie, dość dziwaczny księgozbiór biblioteki opactwa zawierającego między innymi pismo o ludzkich wnętrznościach (a toż to prawie jak nekromancja, choć Sven podpytał w mieście - no dobra, podpierdolił w mieście - i inkwizycja nie zainteresowała się sprawą). Sven co raz bardziej oswajał się z myślą, że pod jego nosem wyrosła jakaś nekromancka sekta, w którą część jego sąsiadów mogła być świadomie bądź nie zaangażowana. Co tu dużo mówić - Sven miał wiele interesów z opactwem, więc jakby ktoś głupi i finanse mylił z nekromancją to by jeszcze i jego wziął za współpracownika. No i te biedne dzieci, które pewnie myślały wyłącznie o zabawie, a odprawiały jakiś plugawy rytuał pod dyktando... właściwie czyje?
Oczywiście z tymi wszystkimi przemyśleniami Sven - tym razem - zachował czujność. |