Trójka rannych, osaczonych napastników skuliła się pod naporem ciężkozbrojnych, którzy otoczyli ich i zaczęli groźnie pokrzykiwać. Widok wściekłego półolbrzyma z dwuręcznym orężem, albo zakutego w stal malauckiego rycerza, który staje nad tobą w całej swej opancerzonej krasie musiał podziałać na nich porażająco. Noże, którymi jeszcze przed chwilą gotowi byli bronić się do ostatniego tchnienia, opadły w dłoniach zrezygnowanych ludzi. Widzieli, że wobec takiej przewagi nie mają szans. Ich twarze, zzieleniałe ze strachu, przecinać zaczęły dziwaczne grymasy zmieniające ich mimikę w iście nieludzką. Ten odziany w najlepszy pancerz uniósł do Uruka dłoń w pojednawczym, pokojowym geście.
-
Nie strasz śmiercią Panie! My po jednej stronie. My w służbie szlachetnego księcia Tan Urgoth-Arr Dina. Jak wiesz, jest on związany więzami rodzinnymi z obecnym władcą całej Orchii, usta me niegodne by imię jego wymówić. Chcemy żyć! Ocalcie nas a my powiedziemy was Panie i waszych podwładnych do naszego zamku. Tam dowiecie się wszystkiego!! - wykrzyczał to niemal, wyraźnie starając się przekonać Tan Ingdanu. Jego ciemne, kose oczy osadzone w smagłej twarzy śmigały na boki w poszukiwaniu sposobu na ocalenie. Wypatrując odsieczy. A może zwyczajnie w przerażeniu? Dziwnie zielone.
***
Tylko część osobowości Bestia oddelegowała do obserwowania zbrojnych, którzy w niedalekich zaroślach rozbrajali właśnie innych ludzi. Sama rozłożyła swe ciało niczym kobierzec, rozlała się w pseudo trawiastą formę pokrywając nią całkowicie rannego człowieka. Żył jeszcze, czym sprawił jej dodatkową rozkosz. Żył i jeszcze walczył, ale jego obrona była żenująco słaba. Bestia wchłaniała znane przezeń wzory, poznawała jego i jego druhów. Zdobywała wiedzę. Wprawiona tym w ekstazę niemal straciła ich z oczu, ale na szczęście oddelegowała części siebie do obserwacji poczynań zbrojnych. Podwładnych… Tan Ingdanu? Nie potrafiła jeszcze dobrze ująć w myślach tej formuły, nie wiedziała do końca co ona znaczy. Ale czuła, że kilkoro z nich ma moc. Moc, która przecież ofiarowała dużo ciekawsze doznania, niż zwykły osobnik. Ucieszona nowym odkryciem Bestia powoli formowała swoje ciało na powrót w skolopendromorfa by pod tą postacią powoli ruszyć w kierunku bliskiej gęstwiny. Nasycona posiłkiem chciała odpocząć…
***
Uczucie, że cały czas jest obserwowany doprowadzało El Kethrysa do szaleństwa. Całym sobą chciał okazać się pomocnym szlachetnemu Urukowi i dowiódł swej przydatności precyzyjnymi strzałami, którymi powalił niektórych spośród napastników, ale napięcie wciąż jeżyło sierść na jego karku. Coś było nie tak. Czujnie rozglądając się wokół, asekurując Tan Ingdanu i pozostałych towarzyszy oparł wzrok na miejscu, gdzie ostrzelany przez łuczników, padł jeden z nich. Jakieś pięćdziesiąt kroków od miejsca gdzie teraz wszyscy się nad rannymi stłoczyli. I zobaczył.
Ogromną falującą powierzchnię mchów i trawy, która naraz przybrała postać wielkiego robala długiego na kilkanaście kroków, okrytego chitynowym zielonym pancerzem, unoszącego się na setkach maleńkich nóżek. Przez chwilę półork zamarł zastanawiając się, czy aby prawdziwym a nie ułudą jest to, co widzi. Jednak to coś zdawało się prawdziwe. Oddalało się powoli wężowatym ruchem, zbliżając się do krawędzi lasu. I zostawiając za sobą nagi szkielet w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą leżał ciężko poraniony ostrzałem Draugdin.
***