Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-02-2021, 09:57   #73
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Poranek był przyjemny, wtulona w El filigranowa półelfka miała swój urok… także jako poduszeczka. Nie wierciła się, ani nie chrapała. Niemniej pokojówka musiała wstać przed swoją panią, by wszystko przygotować. Morgan zebrała rozrzucone przez nie, poprzedniego wieczoru ubrania. Podzieliła na te do prania i do poskładania, po czym poszła wziąć prysznic. Wiedząc, że gospodyni lubi sobie pospać, przygotowała zaklęcia nim się ubrała. Dopiero po tym ruszyłą po śniadanie, planując zajrzeć na pocztę.

Nie było listów tak wcześnie rano, więc pozostało zająć się resztą. Śniadanie. Tym razem obeszło się bez sarkania kucharki, a i przypotowany dla pani Alharazar był bardziej apetyczny niż tłuste jedzenie jakie El dostawała do zjedzenia będąc zwykłą pokojówką.
A gdy wróciła do pokojów, Almais zaczęła się już ubierać powoli.
- Jest kawa i dla odmiany naleśniki. - Elizabeth ustawiła tacę na stole spoglądając na gospodynię.
- Buuu… a gdzie kawior i szampan?- zażartowała Almais i zabrała się za jedzenie, rzucając się na nie niczym wygłodniały wilk.
- Mogę zaryzykować poproszenie i te rarytasy. Jak wrócę obita to będziesz wiedziała jaka była odpowiedź. - Elizabeth nalała im obu kawy i sama też zabrała się za posiłek.
- Nie nie nie… to był żart. Lepiej nie zadzierać z tymi, którzy cię żywią.- odparła ironicznie Almais i jedząc dodała ostrożnie. - A co do twoich zadań na dziś. Zakupy. To delikatna sprawa…
- Zamieniam się w słuch. - El uśmiechnęła się nim upiła nieco kawy.
- Nie można tego towaru zakupić za normalną cenę. Jedynie wymienić. Mam przygotowane dwa zwoje do przehandlowania.- wyjaśniła półelfka.- Trzeba się udać do Azjatown, do Trzech Szczęśliwych Kamieni. To salon do gry w mahjonga, to taka ich gra kamieniami. Reguł nie znam. W każdym razie trzeba się tam udać i czekać, aż ktoś się tobą zainteresuje… i wtedy wyłożyć dyplomatycznie powody dla których… chce się kupić pieczęcie Shinigami.
- Czy macie jakiś znak, po którym rozpoznaje się, że ktoś chce coś kupić? Jakiś element stroju? - Elizabeth przyjrzała się półelfce. Coraz więcej jej dróg prowadziło w kierunku Azjatown i nieco zaczynało ją to niepokoić.
- W tym problem… jeśli są, to ja o nich nie wiem. - westchnęła ciężko Almais i dodała wzruszając ramionami. - Jeśli przez trzy godziny nikt cię nie zaczepi w tej kwestii, to odpuść sobie dalsze czekanie. To delikatna sprawa, bo pieczęcie owe nasycone były kapłańskimi klątwami stanowiąc całkiem niezłą ochronę przed nieumarłymi. To jednak było zanim bogowie ucichli… te nowe są tylko zwykłymi glinianymi medalionami. Więc pamiętaj by sprawdzić je przed wymianą. Zwykłe wykrycie magii powinno ujawnić aurę wokół nich. Umiesz rzucić wykrywanie magii, prawda?
- Tak.. nawet je dziś przygotowałam. - Elizabeth przytaknęła ruchem głowy. - Jak sądzisz, czy może być kłopotem jeśli zmienię swój wygląd? Niby chyba.. można wykryć iluzje, prawda?
- Nikogo nie będzie jak obchodzić jak naprawdę wyglądasz moja droga. To nie jest legalna transakcja. Pozyskanie pieczęci mających moc wymaga… rabowania grobów. - przypomniała jej Almais.
- Tak zrozumiałam z tego co wczoraj powiedziałaś. - Elizabeth przytaknęła ruchem głowy. Skoro Almais mówiła, że jej to nie przeszkadza, to może zmieni nieco swoja postać. Tylko trzy godziny… musi sprawdzić ile potrafi trwać zaklęcie. - Dobrze, to zjem i się tam udam.
- Mhmm… uważaj na siebie.- mruknęła tylko Almais.- Powinno być dobrze… gaijinów tylko tam mogą okraść.
- Cóż… to tak samo jak na Downtown. - El uśmiechnęła się i wróciła do jedzenia.

Gdy skończyły ubrała się w wygodny strój, w którym zazwyczaj załatwiała sprawunki dla matki. Nie wyróżniał się niczym, poza głębokimi kieszeniami ukrytymi w połach spódnicy, z których ciężko było coś wyciągnąć. Do tego sakwa przypinana do pasa i nie pozostało jej nic innego jak udać się do Azjatown i bardzo uważać.

Tak jak poprzednio… ta część Downtown wydawała się być innym światem. Bardziej głośna, bardziej skośnooka, bardziej monorasowa. Tu przeważali ludzie o żółtej skórze i skośnym spojrzeniu. Innych ras było tu niewiele. Większość strojów była barwnym kolażem mody zachodniej ze wschodnią. Niewiasty gustowały często w barwnym jednoczęściowych sukniach w jedwabiu. A Elizabeth wysiadając z tramwaju rzucała się w oczy. Na szczęście nie aż tak, by skupiać na siebie uwagę. Wielu gości z innych części miasta przybywało tu na zakupy lub w innych celach. Kąpiele lecznicze, salony masażu, aromaterapie i inne egzotyczne przybytki kusiły swoimi ofertami… często niezrozumiałymi nawet dla El, ale często nie na kieszeń przeciętnego zjadacza chleba z jej okolicy. Elizabeth kusiły dwie rzeczy. Wiedziała, że to tu można dostać niezłe jedwabie no i musiała znaleźć lokal, który nazywał się “Trzy szczęśliwe Kamienie”. Rozejrzała się wokół, starając się uważać na zbyt blisko podchodzących ludzi.
Placyk na którym się znalazła otaczały stylowe budowle, żadna jednak nie nosiła miana “Trzech szczęśliwych kamieni”. Pozostało więc niestety zasięgnąć języka. Elizabeth postanowiła zajrzeć do pierwszego lepszego lokalu z jedzeniem, kupić sobie przekąskę i zapytać.
Przybytek który wybrała, nie był duży, ale zapełniony klientami przy małych stoliczkach. Oraz obcymi, egzotycznymi zapachami. Chętni podchodzili do kucharza, który pospiesznie przygotowywał posiłek wprost na ich oczach. I odchodzili z nim do stoliczka. Było czterech takich kucharzy… z czego dwóch wolnych.
- Czo ty chcecz szanowny klient?- usłyszała na wstępie od starego azjaty, o chudym ciele na któym to tkwiła łysiejąca pomarszczona głowa łypiąca jednym zdrowym okiem. Drugie było pokryte bielmem i ozdobione paskudną szramą tuż pod nim.
- Placzuszek z miensem, ne? A mosze suszi, dobry rysz, szwierza ryba… prosto z mosza, taryiaki mosze, szaszimi?
Elizabeth spoglądała przez chwilę niepewnie na mężczyznę.
- Placuszek z mięsem. - Złożyła zamówienie, uznając tę propozycję za bezpieczną. - Mam pytanie.. szukam miejsca...nazywa się “Trzy szczęśliwe Kamienie”, czy wie Pan gdzie je znajdę?
- Placzuszek z miensem… dobra wyb… - odparł głośno kucharz przerywając nagle i zwracając się ciszej. I całkowicie poprawnie. - Jaskinia mahjonga to nie miejsce dla młodych niewinnych dziewczątek. Ktokolwiek ci to miejsce doradził, nie życzył ci dobrze.
- Och… mam tam przesyłkę. - Elizabeth uśmiechnęła się ciepło, zastanawiając się czym jest owy mahjong. Właściciel? I czemu jaskinia? - Mam nadzieję, że nie będę tam na tyle długo by popaść w tarapaty.
- Kto wie… - odparł kucharz zabierając się za smażenie placuszków, przy okazji wykonując niemal żonglerkę nożami i szpachelkami przy cieście i mięsie oraz nadzieniu.- … umówiona tam już i nie wie gdzie? Zły omen. Idziesz z placu w uliczkę ze złotym pawiem na rogu, skręcasz w prawo na pierwszym, potem w lewo następnym ze skrzyżowań. Dalej prosto, po lewej stronie jest wejście. Duży ochroniarz przed nim.
- Tak to bywa z dziewczynami na posyłki. Musimy sobie radzić. - Morgan przyglądała się z zachwytem poczynaniom mężczyzny. - Jest Pan niesamowity. - Przyznała szczerze po dłuższej chwili.
- Dużo… ee… duszo doszwadczenia… panenko.- przyznał kucharz wracając do swojej “roli”.
Elizabeth skorzystała z okazji by rozejrzeć się po lokalu i wyjrzeć na ulicę. Gdy była tu z Duncan było.. nieco inaczej. Ale też oglądała to miejsce z siedziska w aucie.
Przybytek ten był “przyjazny”. Więcej niż miejscowych było tu gości, którzy wpadli na egzotyczną przekąskę nim udadzą się w głąb Azjatown by zrealizować swoje interesy w tej części miasta. Toteż El słyszała znajomy gwar rozmów, jaki słyszała w innych barach. Było tu oczywiście trochę miejscowych… ale mniej niż na ulicach. To ją nieco zaintrygowało, obejrzała się z powrotem na kucharza.
- Czy tą jaskinię, często odwiedzają.. tacy jak ja.. ganji, tak?
- Nie. Nie za często.- przyznał cicho kucharz.
- Rozumiem. - El zamyśliła się. Mogło to oznaczać, że będzie miała kłopot z wejściem do środka… no ale… nie pozostaje nic innego jak spróbować.


Po posiłku nawet smacznym, choć mocno pikantnym, ruszyła w drogę zapuszczając się głęboko w labirynt uliczek miasta, które coraz bardziej oddalało się od tego co znała. Uliczki wypełnione były zapachami morza i przypraw. Coraz mniej było napisów w znanym jej alfabecie, a coraz więcej “krzaczków”. Do tego coraz więcej osób w tradycyjnych strojach niż mieszanych… i kolorowe lampiony wszędzie zastępowały latarnie.
W końcu dotarła niezaczepiana przez nikogo do miejsca, do którego zmierzała. Budynek, na szczęście dla El, miał dwa szyldy. Jeden zapisany w krzaczkach, drugi z czytelną dla niej nazwą.
A przed Szczęśliwymi Kamieniami, stał rosły ochroniarz w ciężkiej zbroi, broniący dostępu do wejścia.
Elizabeth podeszła do drzwi ciekawa czy zostanie zatrzymana czy też przepuszczona. W Downtown niektóre lokale wymagały przepustki lub biletu, do innych po prostu musiałeś nie wyglądać jak jakiś uliczny szczur.
Mężczyzna przyglądał się jej w milczeniu, gdy podchodziła. Kiedy jednak była wystarczająco blisko drzwi, to zagrodził jej drogę.
Elizabeth grzecznie cofnęła się o krok.
- Dzień dobry. - Uśmiechnęła się życzliwie do mężczyzny. - Chciałabym zagrać w tym miejscu, czy mogę?
Mężczyzna nie odpowiedział przyglądając się bacznie czarodziejce. Trwał tak przed chwilę, zanim ustąpił jej drogi do ciężkich drzwi. Uderzył w nie parę razy okrytą metalową rękawicą dłonią. I drzwi się lekko uchyliły.
- Dziękuję pięknie. - Elizabeth skłoniła się nieznacznie mężczyźnie i weszła do środka, ciekawa co też mogą kryć przed nią te wrota.
Na początek wąski korytarz z niziutką azjatką ( i młodziutką… może nawet poniżej 15 lat), która z ciepłym uśmiechem gestami zachęcała by El podążyła za nią. Razem mijając drzwi w wąskim korytarzu, doszły do schodów. Tam gestem zachęcono czarodziejkę, by zeszła schodami w dół… prosto w dym, hałas i okrzyki gniewu radości oraz rozpaczy, oraz krzykliwe dźwięk instrumentów smyczkowych nieznanych El próbujących te głosy zagłuszyć.
Morgan nachyliła się nieco do azjatki.
- Mam pytanie, bo słyszałam, że to najlepszy lokal majhonga... czy jest tu ktoś kto mógłby mnie nauczyć grać? - Uśmiechnęła się do dziewczyny. - Jestem gotowa zapłacić za lekcję.
Dziewczyna nie odpowiedziała głosem. Jedynie z uśmiechem pokręciła przecząco głową i cofnęła się by wrócić na swoje miejsce przy drzwiach.
El westchnęła ciężko i rozejrzała się za czymś co nieco przypominałoby bar. Było wcześnie, ale pewnie alkohol tu sprzedają.


Instynkt czarodziejki nie zawiódł. Kontuar był tu jednak bardzo niski, pewnie dlatego że siadano przy nim na małych poduszeczkach. Podawano tu alkohol w małych czareczkach. Chyba na spróbowanie. Niewiele osób siedziało jednak przy kontuarze. Większość albo przesiadywało na poduszeczkach rozłożonych pod ścianami sali przyglądając się grze lub/i ćmiąc małe białe cygara w długich fifkach. Czasem w towarzystwie niewiasty (zapewne kurtyzany) leżącej obok partnera i dającej się leniwie pieścić jego dłoni. Uwaga w większości koncentrowała się na kilku niskich stolikach przy których czwórki graczy grało w coś...



… przypominającego krzyżówkę domina z pokerem. Zasady wydawały się skomplikowane, a stawki wysokie. El dostrzegła jak stosiki gotówki równe jej miesięcznej gaży zmieniały właściciele. Sami gracze, często z bliznami i zawsze uzbrojeni w jakieś ostrza, nie wyglądali na takich którzy dawali się oszukać w grze. Mdlący dym wywoływał lekkie zawroty głowy u El i przyjemne uczucie w całym ciele. Niewątpliwie mgiełka powstała z powodu dużej ilości wypalanych białych cygar i kiepskiej wentylacji pomieszczenia miała narkotyczne pochodzenie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline