Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-02-2021, 13:26   #74
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
To nieco zaniepokoiło El, bo wolała być przytomna gdyby doszło do transakcji. Usiadła na jednej z poduszek i z zaciekawieniem zerkała w stronę grających, starając się zrozumieć zasady. Z dala od stolika trudno było dokładnie przyjrzeć się grze, niemniej nie było to łatwe… kostek było wiele i trudno było odkryć jakiś wzorzec na podstawie którego były dobierane i odrzucane. Zresztą El czuła się zrelaksowana i niechętna do myślenia nad tak mało ważnymi sprawami.
Poprosiła barmana o podanie piwa. Nie wiedziała skąd wzięło się to rozluźnienie. Jeszcze niedawno była… całkiem spięta.
- Nie ma piwa… sake, shochu…- odparł wytuatuowany i półnagi mężczyzna za “barem”.
- Hm… to sake. - Elizabeth nie była pewna czym było ale raczej nie wypadało by siedziała tu ot tak.
Mężczyzna skłonił się jej i szybko nalał czarkę nie pytając o zapłatę. Podsunął ją jej. Mało… zapachu nie było, paliło w gardle… smakowało trochę jak podgrzany bimber. Czemu taka mała porcyjka?
El nie wiedziała, ale podziękowała skinieniem głowy. Postanowiła przenieść się na jedną z poduch przy ścianie i poobs erwować rozgrywkę. Skoro i tak miała czekać, to może zrozumie tą grę obserwując. Trzeba było przyznać, że było nawet przyjemnie rozluźnić się tutaj i odpoczywać. I obserwować, trochę grę której nie rozumiała… trochę leniwie pieszczoty palców na ciałach pieszczonych “pracownic” przybytku rozkoszy.
- Pierwszy raz tutaj?- minęło sporo czasu nim ktoś się do niej zwrócił. Ale czym jest czas… gdy tak przyjemnie się tu odpoczywało?
Głos, o miłym niskim tembrze, należał do kobiety. Wysokiej , także dzięki butom, kobiecie o wschodniej urodzie i kontrastującym ze sobą kimonie, łączącym tradycję z nowoczesną modą. Stała w pobliżu El obserwując ją z zaciekawieniem.
- Nie milej by się odpoczywało w towarzystwie kogoś… miłego oku i o gładkiej mowie?- zapytała.
Elizabeth podniosła na nią rozleniwiony wzrok. Chwilę obserwowała kobietę, a jej myśli kleiły się, starając się ułożyć w całość. Ona… chyba nie okradała grobów… chyba oferowała coś innego. Towarzystwo, jak w Pączku?
- Może… choć pewnie nie swoje towarzystwo Pani oferuje, prawda. - Uśmiechnęła się i pokręciła przecząco głową. - To… - Wskazała na grę. -.. jest niesamowite.
- Z pewnością… wszystko jest do dogadania. - odparła enigmatycznie kobieta i spojrzała na stoliki.- Stawka wejściowe jest wysoka, bo płaci się za uczestnictwo w grze temu przybytkowi, jak i procent od wygranej.
- Musiałabym to najpierw zrozumieć. - El zaśmiała się jej wzrok ponownie oderwał się od grających i spoczął na kobiecie. - Pracuje tu Pani, czy też przyszła obejrzeć grę . - Ostatnie słowa wypowiedziała nieco żartobliwie, podkreślając że ewidentnie nie po to przyszli tu goście.
- Ja jestem jak to mówią… miejscowym dżinem… spełniam życzenia. Za odpowiednią cenę. - odparła żartobliwie niewiasta odwzajemniając spojrzenie przesuwające się po Elizabeth.
- A jest pani w stanie odgadnąć jakie jest moje? - Morgan posłała jej figlarny uśmiech.
- Może…- kobieta przysiadła się obok El i dodała. -... myślę że miła masażystka w pokoju na górze zaniesie panią do jednego z siedmiu niebios.
- Blisko… - El mrugnęła do siedzącego obok "dżina" - Ale to nie to. - Na chwilę spojrzała ponownie na grę, opierając dłoń na sakwę, w której miała swoje. Czy powinna ryzykować? Czy da radę, jakby co, się wymknąć? - Szukam pieczęci. - Mówiąc to spoważniała, a jej wzrok skupił się na azjatce.
- Czego? Pieczęci? Jakiej znów pieczęci?- zapytała miss “dżin”, a jej dłoń bezczelnie powiodła po nieco wypiętej pupie El, lekko ją ściskając.
Elizabeth odruchowo zamruczała
- Shinigami. - Wyszeptała cicho starając się zapanować nad swoim ciałem.
- Uuuu… takich pieczęci. Zakładam że nie nowych. Te bowiem można kupić jako pamiątki w pierwszej lepszej ceglarni lub u garncarza.- dłoń kobiety nie zaprzestała leniwego, acz mocnego masażu pośladka El. Uśmiechnęła się zadziornie. - Ale pewnych rzeczy nie da się kupić za pieniądze.
- Mam zapłacić w naturze? - El mrugnęła do azjatki, a jej dłoń przesunęła się leni wie po piersi "dżina" - Mam coś co mogłoby zainteresować obecnego właściciela.
- Propozycja jest kusząca, ale one są więcej warte...niż to co ukrywa się pod tym strojem. - mruknęła kobieta mocno ściskając pośladek El i dodając z uśmiechem. - No chyba że skrywasz jakieś interesujące niespodzianki. A czym mogłabyś zainteresować obecnego właściciela takich… pamiątek z przeszłości?
- Słowami zapisanymi na papierze. - El uśmiechnęła się zadziornie, delikatnie zaciskając palce na piersi Azjatki. - Takimi, które potrafią zdziałać niesamowite rzeczy.
Dłoń kobiety pochwyciła mocno palce El, najpierw odsuwając je od piersi, a potem wsuwając pod kimono, by czarodziejka mogła w pełni rozkoszować się ową krągłością.
- Podoba się to, za co chwyciłaś?- zamruczała i dodała poważniej. - Co masz do wymiany?
- Dwa zwoje. - Elizabeth powoli pieściła pochwyconą krągłość. - I tak… podoba mi się, a tobie?
- Jestem dumna z moich atutów.- zaśmiała się cicho miss “dżin” i pochwyciła znów dłoń El uwalniając swoją pierś od jej dotyku. Wstała niespiesznie i dodała.
- Proszę za mną.
- Czyli ja się nie spodobałam. - Morgan pozwoliła sobie na żartobliwy ton i się podniosła. Czuła, że teraz musi się skupić i bardzo uważać.
- Może gdybyś pokazała więcej własnych atutów… porozmawialibyśmy i o innych “interesach”.- odparła żartobliwie kobieta i dodała zerkając przez ramię.- Miss Laochi.
- El. - morgan przedstawiła się krótko, uznając że jej towarzyszka przedstawiła się pseudonimem.
- Za mną… El.- Laochi mruknęła znów zerkając przez ramię. I ruszyła ku schodom prowadzącym na górę. Nie tym którymi El tu przyszła.
Czarodziejka przytaknęła ruchem głowy i podążyła za kobietą. Starała się otrząsnąć z rozleniwienia, które panowało na dole. Nie było to jednak łatwe, choć sam narkotyczny stan nie wprawił ją w pełne oszołomienie. Ruszyła na górę podziwiając mimowolnie zgrabną pupę przewodniczki zmuszoną do ciągłego kołysania przez obcisłe kimono. Weszli na korytarz identyczny z tym, którym weszła. Można się by było łatwo pomylić. Ruszyli ku jednym z drzwi tkwiących w ścianach korytarza. Laochi podeszła i zastukała dłonią. Usłyszały męski głos zadający pytanie. Na które Laochi odpowiedziała. Potem przez chwilę rozmawiali w nieznanym Elizabeth języku. Następnie miss Laochi otworzyła drzwi i weszła zapraszając El do środka. Komnata przypominała nieco gabinet maga, tylko bardziej egzotyczny. Ozdoby były tutaj orientalne. Zawieszono nawet dwa miecze na ścianie. Oraz mnóstwo orientalnych masek przedstawiających ludzi i maszkarony. Jedną z takich masek bawił się siedzący za biurkiem mężczyzna w białym kimonie bogato zdobionym. I o białych włosach. W pierwszej chwili El wzięła go za elfa z powodu delikatnej urody. Ale elfem nie był. Człowiekiem chyba też nie.
Elizabeth skłoniła się delikatnie i spojrzała niepewnie na swoją przewodniczkę.
- Zwoje… pokaż mu je. - rzekła Laochi wyciągając dłoń ku czarodziejce.
Morgan przytaknęła i podeszła do mężczyzny, wydobywając z sakwy przygotowane przez Almais zwoje. Ułożyła je na stole obserwując gospodarza z zaciekawieniem. Był tak… inny. Mógłby być jednym z tych niesamowitych stworzeń, które przyzywa półelfka.
Uśmiechnął się ciepło i rozwinął jeden z nich. Wykonał kilka gestów i wyszeptał coś. Potem cały rytuał ten powtórzył przy drugim zwoju Laochi przyglądała się temu w milczeniu.
- Hmmm… dwie.- orzekł zwijając jeden, a potem drugi zwój. - Dwie… bierze panienka?
- Chciałabym je najpierw zobaczyć. - El odpowiedziała uśmiechem, choć nie udało się jej powstrzymać wzroku, który powędrował też po ciele mężczyzny.
- Brak zaufania… smutne, ale zrozumiałe w dzisiejszych czasach.- odparła Laochi i skupiła wzrok na Elizabeth.- Proszę tu poczekać, zaraz wrócę z nimi. I jeśli panience się spodobają… zabierzesz je ze sobą. Jeśli nie, to wyjdziesz ze zwojami.
- Dziękuję za wyrozumiałość. - Morgan skinęła azjatce gotowa zaczekać na prezentację pieczęci.
Kobieta skinęł głową i wyszła, a białowłosy uśmiechnął się do El i dłonią wskazał krzesło.
- To może chwilę potrwać.
Morgan zajęła wskazane miejsce i z tej perspektywy także przyjrzała się mężczyźnie i temu co trzymał w dłoniach.
- To piękna maska. - Powiedziała i rozejrzała się po pomieszczeniu. - Tak jak i pozostałe.
- To prawda. - przyznał z uśmiechem mężczyzna i spytał. - Historyczka? Archeolożka?
- Niesamowicie ciekawska istota. - El uśmiechnęła się figlarnie. - A Pan? Przypomina Pan istoty przyzywane z innych światów.
- Bo jestem… - odparł z tajemniczym uśmiechem mężczyzna.
- Och...i skąd Pan przybył? - Morgan ponownie przesunęła wzrokiem po białowłosym.
- Z świata duchów.- odparł tajemniczy osobnik i El nie mogła zgadnąć czy żartuje czy mówi szczerze. - A skąd panienka przybyła… taka ciekawska i urocza?
- Z Downtown, brzmi nudno gdy ma się do czynienia z kimś ze Świata Duchów. - Elizabeth zaśmiała się.
- Cóż… z Downtown pochodzimy my wszyscy.- odparł znów enigmatycznie młodzian.
- Myślę, że jest wiele osób, które by się nie zgodziły z tą tezą. - Morgan nie mogła się nacieszyć widokiem mężczyzny, aż kusiło zobaczyć czy wszędzie jest tak… idealny. - Czy to że jesteś ze Świata Duchów oznacza, że jesteś duchem?
- Jak ostatnio sprawdzałem, byłem bardzo cielesny.- zaśmiał się mężczyzna odpowiadając dwuznacznie.
Elizabeth też się zaśmiała. To spotkanie nie było nawet takie złe, choć pewnie miała do czynienia z bardzo niebezpieczną osobą.
- To Pan jest właścicielem tego miejsca? - Spytała z zaciekawieniem.
- Nie. Pracuję tutaj. - odparł uprzejmie mężczyzna.
Morgan przytaknęła ruchem głowy. Była ciekaw kto jest właścicielem tego miejsca. Ciekawość ta sprawiła, że ponownie rozejrzała się po pomieszczeniu. To był tak zupełnie obcy jej świat.
Ozdoby w pomieszczeniu były dziwaczne… i kolorowe. Maski przedstawiały z pewnością stworzenia straszne…


… i wrogie.
Tymczasem drzwi się otworzyło i miss Laochi wkroczyła do pokoju z niewielką skrzyneczką. Zaniosła ją na biurko i postawiła.
Morgan podniosła się ze swojego miejsca i podeszła do skrzyneczki by ją otworzyć. Jej palce na początek nieco niepewnie przesunęły się po wieku opakowania. Czy naprawdę była odpowiednią osobą by sprawdzać takie rzeczy? Westchnęła ciężko i otworzyłą wieczko.
W środku były dwa gliniane krążki, wyglądające jak duże i ciężkie monety. Na każdej z nich wybito inny krzaczek, których znaczenie dla El było niezrozumiałe, tak jak i słowa które powiedziała.
- Trzecia dynastia, prowincja Lo-Shan.
Elizabeth przytaknęła jedynie ruchem głowy i rzuciła wykrycie magii na przyniesione pieczęcie. Aury na pieczęciach szybko się ujawniły po rzuceniu czarów, aury magii odrzucania i nekromancji. Nie tylko na pieczęciach zresztą były aury, wszystkie maski promieniowały różnymi rodzajami magii, także i strój białowłosego. Jedynie Laochi była całkowicie “niemagiczna”.
Elizabeth odetchnęła. - Wszystko jest dobrze. - Uśmiechnęła się do azjatki i mężczyzny.
- Cieszy mnie to. - odparła z uśmiechem miss Laochi, podczas gdy białowłosy schował zwoje od czarodziejki w jednej z szuflad biurka.
- Czy to są wszystkie twoje życzenia El?- zapytała Laochi.
- Tak.- Elizabeth skłoniła się. - Nie chciałabym zajmować więcej waszego czasu niż to konieczne.
Kobieta skinęła głową i dodała. - Zaprowadzić cię wprost do sali gier, czy wolisz wyjść na zewnątrz?
- Na zewnątrz. - Elizabeth uśmiechnęła się.
- Proszę za mną. - odparła Laochi i ruszyła do wyjścia.
Elizabeth skłoniła się głęboko mężczyźnie.
- Dziękuję za miłą rozmowę. - Uśmiechnęła się do niego ciepło biorąc skrzynkę.


Wkrótce opuściła ten przybytek tracąc dwa zwoje i zyskując skrzyneczkę z dwoma pieczęciami oraz… resztę południa i popołudnie wolne od wszelkich obowiązków. Elizabeth postanowiła jednak zacząć od dostarczenia pieczęci jak najszybciej na uczelnię. Wolała nie ryzykować, że ktoś ją okradnie. Mimo to gdy opuściła to dziwne miejsce spojrzała ponownie na jego mury. Tamten mężczyzna… zaintrygował ją. Była tak bardzo ciekawa kim mógł być, dlaczego napomknął, że jest ze świata duchów?

Nie pozwoliła jednak sobie na zbyt długie gdybanie tylko udała się na poszukiwanie dorożki, która dowiozła by ją do Almais. Wymagało to znów wędrowania pomiędzy alejkami. Niemniej trzymając się głównych uliczek i tych gdzie widziała innych gaijinów, dotarła bezpiecznie do do dorożek. Parę chwil później i parę monet mniej, jechała bezpiecznie do uniwersytetu. By następnie pod nieobecność Almais złożyć pieczęcie na jej biurku i ciężar odpowiedzialności z ramion. Nareszcie.

Była umówiona na zakupy z Mel, ale wolałaby się dowiedzieć, czy wieczorem wychodzi gdzieś z Charlesem, bo wypadałoby mieć jakiś bardziej elegancki strój, albo przynajmniej wrócić wcześniej na uczelnię. Udała się więc na pocztę by zaspokoić swoją ciekawość.
Gdy ta to sprawdzić… znalazła nie list w skrzynce, a samego Charlesa na poczcie. Z bukiecikiem niezapominajek w dłoni.
- Część! - Elizabeth podeszła do niego radośnie. - Właśnie szłam sprawdzić czy nie przyszła wiadomość od ciebie.
- Postanowiłem osobiście ci przekazać wieści, ale ci tutaj…- młodzian wskazał na pracowników poczty.- … nie chcieli pomóc w poszukiwaniu ciebie. Liczyłem, że skoro znam adres, to jakoś…
Przypomniał sobie o bukieciku. - To dla ciebie.
- Dziękuję. - El uśmiechnęła się do kwiatków, a potem znów do mężczyzny. - To może wyjdźmy i usiądźmy gdzie? W parku są ławeczki.
- Dobrze .- odparł wesoło młodzian podążając za El.- To jak ci się tu pracuje?
- Dobrze. Niedawno zostałam prywatną pokojówką jednej z czarodziejek. - Elizabeth podeszła do jednej z ławek i usiadła na niej. - A jak tam wieści? Przyznaję, że właśnie miałam widzieć się ze znajomą i kupić coś odpowiedniego do teatru bo obawiam się, że nie dysponuję niczym takim.
- Och… nie pomyślałem o tym. Przepraszam. - odparł skruszonym głosem Charles. - A bilety do teatru mam… przedstawienie jest dziś o dziewiętnastej. Chyba nie będzie to problem?
- Nie. Mam przyzwolenie by wyjść do teatru. - El zaśmiała się. - Nie masz za co przepraszać, ja chętnie się wybiorę na sztukę.
- Ulżyło mi. To gdzie się mam po ciebie zjawić wieczorem?- zapytał z uśmiechem Charles.
- Powinnam wrócić tutaj. Muszę się gdzieś przebrać. - Elizabeth uśmiechnęła się ciepło. - Mieszkam w tamtym budynku. - Wskazała na obiekt w którym mieszkała Almais. - Nieopodal są ławki,na pewno cię na nich znajdę.
- Będę czekał. Obiecuję. - odparł z uśmiechem jej kochanek. - Mamy miejsce w loży.
- Och… - Elizabeth zdziwiła się. Słyszała o lożach, ale raczej nigdy się nie spodziewała że w jakiejś zasiądzie.
- Trochę było z tym kłopotu i załatwiania. Jestem winien przysługę Samuelowi… i nie wiem co on wymyśli. Ale liczę że w ostatecznym rachunku… będzie warto.- zaśmiał się młodzian.
- Jakie ty masz wobec mnie plany, co? - Morgan zaśmiała się ciepło.
- Eee… zapewniam, że sam uczciwe. - przyznał pospiesznie Charles.
Morgan pochyliła się i ucałowała Charlesa w usta.
- To muszę zdobyć odpowiednią kreację.
- Tak. Musisz. - odparł zaskoczony tym pocałunkiem mężczyzna.
Elizabeth wstała z ławki.
- To pozwól, że udam się na te zakupy. - Mrugnęła do kochanka. - Jedziesz w kierunku Downtown? Czy raczej do siebie?
- Do pracy… wymknąłem się podczas przerwy obiadowej. - wyjaśnił cicho Charles.
- To może podjedziemy kawałek razem? - Elizabeth wskazała na bramę i tak planowała udać się teraz do Mel. Nieco jej zeszło przy zdobywaniu pieczęci.
- Chodźmy.- odparł ciepło mężczyzna chwytając dłoń El i prowadząc ją ku postojowi dorożek.
- Nie jesteś na mnie zły za tą ostatnią rozmowę? - El przyjrzała się kochankowi z zaciekawieniem gdy zbliżali się do dorożek.
- Nie. Nie jestem.- odparł cicho Charles i wzruszył ramionami. - Nie przejmuj się.
- Cieszę się. - Elizabeth podeszła do jednego z powozów.
Charles przepuścił ją pierwszy, a następnie wszedł za nią i nakazał dorożce ruszyć podając kierunek. Zamyślił się przyglądając Elizabeth.
- Lepiej ci płaci? Bo jeśli nie to… wiesz… można by spróbować znaleźć ci robotę w gildii krawieckiej. Możemy z Samuelem spróbować załatwić ci rozmowę.
- Płacą tyle samo, ale mam więcej czasu wolnego. - El uśmiechnęła się. - Na razie mi wystarczy, ale zapamiętam.
- To dobrze.- odparł z uśmiechem mężczyzna i zapytał.- Myślałaś o zamieszkaniu w Uptown?
- Nie… raczej o zakupie zakładu w dobrej części Downtown. - Morgan wyjrzała przez okno dorożki. - Nie wiem czy pasuję do tego miejsca.
- Z czasem byś mogła… jestem pewien że byś była w stanie. - pocieszył ją kochanek.
- Się dopasować? - El spojrzała na siedzącego obok kochanka. - Wiesz… to nie tak, że jakoś bardzo tego potrzebuję. Pięknie tu, ale chyba przywykłam do bałaganu Downtown.
- Acha… rozumiem. - odparł ciepło z uśmiechem Charlesem i zerknął przez okno mówiąc. - Zbliża się mój przystanek. Opłacę dorożkę, by zabrała cię tam gdzie chcesz.
- Yhym.. - Elizabeth nachyliła się i pocałowała kochanka namiętnie, opierając się dłonią o jego udo.
- Nie chcę.. wych…- wymruczał Charles po pocałunku i z trudem opuścił dorożkę. Następnie zapłacił dorożkarzowi. I ten zapytał się.
- Dokąd teraz panienko?
Morgan pomachała Charlesowi i podała adres o dwie przecznice oddalony od Pączka. Była ciekawa czy uda się jej znaleźć coś odpowiedniego. Liczyła iż Mel ją wesprze w poszukiwaniach.


Pączek o tej porze powoli się opróżniał. Klienci którzy przyszli dla zawiesistych zup Moppy kończyli posiłki. Bo pora obiadowa powoli się kończyła i czas było wrócić do roboty. Mel pewnie też już kończyła robotę. Być może już się przebierała w pokoju?
Elizabeth podeszła do Karła.
- Część! Jest Mel? - Spytała wskazując w kierunku schodów. Nie chciała przeszkadzać przyjaciółce jeśli ta była zajęta.
- Już skończyła fuchę. Jest w swoim pokoju.- potwierdził jej przypuszczenia półork.
- To pójdę do niej. - Morgan pomachała półorkowi i udała się na piętro.
- Jasne…- odparł wesoło Karl odpowiadając gestem dłoni, a gdy El dotarła na piętro i zapukała, usłyszała. - Wejść.
W środku Mel kończyła się przebierać w “cywilne ciuchy”, w zasadzie niewiele różniące się od jej strojów roboczych.
- Część! Przyszłam po ciebie. - El weszła do środka zamykając za sobą drzwi. - Będę potrzebowała twojej pomocy.
- Zawsze chętnie pomagam przy zakupach.- zaśmiała się Melody i zerkając na El spytała.- Co i gdzie kupujemy?
- W tym kłopot, że nie wiem gdzie… dziś wieczór idę do teatru i nie mam nic co by pasowało. - El westchnęła opierając się o drzwi. - A podobno siedzieć będziemy w loży…
- Coś kosztownego… i pewnie z dużym dekoltem. Coś z łatwym… czy może trudnym dostępem? - dodała na koniec żartobliwie przyjaciółka.
- Idę z kochankiem. - El zaśmiała się. - Nie chcę mu utrudniać. Ale tak bez żartów… to nawet nie wiem gdzie tego szukać.
- Wszystko zależy od funduszy kochanie. A jeśli to kochanek, to chyba taka by cię rozbierał… przynajmniej oczami.- oceniła Melody po namyśle wędrując spojrzeniem po ciele czarodziejki. - Zawsze mogę ci coś eleganckiego pożyczyć.
- Jeśli nic nie znajdziemy. Przyda mi się w końcu coś bardziej wyszukanego w garderobie. - Morgan uśmiechnęła się ciepło do przyjaciółki.
- Jak duże zamierzasz przeznaczyć fundusze na tą sukienkę?- zapytała Mel podchodząc ku przyjaciółce i oplatając jej ramię swoim.
- Mel… daruj mi… ja nawet nie wiem ile to może kosztować. - Morgan pokręciła głową. - Gdyby to był gorset czy inne pończochy… ale większość dotychczasowych strojów szyła mi matka.
- Eeech… nie to pytam. Szukamy coś z wyższej półki bez oglądania się na cenę, czy idziemy budżetowo na przeszukiwanie sklepów z używanymi ubraniami u cioteczki Dwights?- zapytała Melody zamykając za sobą drzwi, ruszyły schodami do kuchni by wymknąć się tylnym wyjściem.
- Raczej myślałam o czymś nowym. Mam nieco oszczędności. - El zeszła na dół za przyjaciółką. - A ty też czegoś sobie szukasz?
- Drobiażdżki bez znaczenia. Niczego konkretnego nie planowałam. Raczej będę wyszukiwała okazji, więc gdzie się udajemy?- zapytała w końcu, gdy wyszły poza budynek.
- Na Targową? Tam było kilka sklepów krawieckich… a jak się odbije w przecznice to nawet ceny są rozsądniejsze. - Elizabeth rozejrzała się i wybrała najkrótszą drogę prowadzącą do głównej ulicy handlowej Downtown.
- Możemy i tam.- zgodziła się Melody. I ruszyły. Po drodze mijając uliczkę na której… El widziało niedawno mordercę. Teraz kręciło się tam kilku strażników miejskich, w towarzystwie mężczyzny w czarnym płaszczu. On zajmował się rozglądaniem, oni pilnowaniem by nikt mu nie przeszkadzał.
- Zabito tam kogoś niedawno. Mówią że to zbrodnia o charakterze rytualnym. Przeklęci magowie, mogliby nie mieszać innych w swoje chore eksperymenty.- rzekła z irytacją El wyjaśniając przy okazji sytuację, gdy mijali siły porządku przy pracy.
- Czemu magowie? To nie jakiś rzezimieszek? - Morgan spojrzała na Mel udając zaskoczenie. - I to tak niedaleko od Pączka…
- Tak powiadają. Tak słyszałam. Że to jakiś szalony mag go pochlastał dla swoich eksperymentów. Może chciał z niego zombie zrobić? - wzruszyła ramionami przyjaciółka i dodała.- O mnie się nie martw. Pączek ma dwie… nie trzy albo cztery pary rąk do obrony.
- To dobrze. - Morgan przytaknęła ruchem głowy.
W końcu weszły na Plac Targowy i skierowały się do znanego im dobrze sklepu z ubraniami prowadzonego przez wdowę Goodberry… obecnie znajdującego się o rzut beretem od “Figlarnej Wstążeczki”. Choć bardziej właściwie byłoby powiedzieć iż wstążeczka znajduje się obecnie blisko sklepy wdowy. Bowiem ten akurat sklepik był prowadzony przez trzy pokolenia i przekazywany w linii żeńskiej. A i czwarte pokolenie już dorastało by przejąć stery. Ponoć ostatnie… gdyż córka została ponoć przyłapana przez matkę z przyjaciółką w jednym łóżku, na niewłaściwym zachowaniu.
Elizabeth postanowiła zacząć od tego sklepu. Ubrania wdowy mogły być dobre na początek, a i może znajdzie tam coś dla siebie?
W środku było jedynie kilka klientek. Znudzona młoda sprzedawczyni stała za kantorem, podczas gdy jej matka doradzała pulchnej Camille McCarthy w kwestii odpowiedniej dla niej sukni. Strojów tu było sporo, zawieszonych na wieszakach więc wybór był… tylko co dokładnie El chciała tu uzyskać?
Suknia powinna być wieczorowa… więc pewnie długa. Morgan podeszła do wieszaków przy, których nikogo akurat nie było. Pewnie dobrze by była z rozcięciem, może jakaś koronka lub wyszukany gorset?
Pierwsze co rzuciło się El w oczy, to suknia z gorsetem w kolorach zieleni. Niewątpliwie wyróżniająca się na tle szarych czarnych i z rzadka granatowych kreacji które wypełniały ten sklepik.

W dodatku do kreacji był dobrany miedziany naszyjnik z szkiełkami imitującymi szmaragdy.
Elizabeth była jednak pewna, że w takim stroju o figlach raczej by nie było mowy. Zaczęła też mieć obawy czy matka tu nie zagląda, skoro Wstążka jest tak blisko.
- Poszukamy dalej? - Zerknęła na Mel pytająco.
- Z pewnością. Przecież nie założysz na siebie tego zielonego paskudztwa.- oceniła Melody i pokazała swój wybór o kolorze krwistej czerwieni.- To co innego.
- Piękna, ale… chyba myślałam o czymś nieco innym. - Morgan poprowadziła przyjaciółkę do wyjścia i odezwała się na zewnątrz. - I obawiam się, że moja matka może tu zaglądać. Poszukamy dalej?
- Oczywiście że może… a raczej na pewno zagląda. W końcu to Plac Targowy.- przypomniała jej Melody i wzruszyła ramionami.- No i co z tego, że kupisz sobie tutaj sukienkę. Nie ma nic podejrzanego w kupieniu sobie eleganckiej kreacji.
- Niby nie… tylko wykręcam się zbyt często od nocowania w domu. - El westchnęła i ruszyła dalej rozglądając się z zaciekawieniem po witrynach. - A tak będzie wiedziała, że gdzieś wychodzę, czyż nie?
- Bo masz dwanaście lat i nie możesz gdzieś wyjść bez opieki? Na przykład… bo ja wiem… do karczmy, która robi za zamtuz po godzinach? - stwierdziła sceptycznie Melody.
El zaśmiała się.
- Masz rację. Powinnam przestać tak myśleć. - Nagle El zamarła. W jednej z witryn w uliczce odchodzącej od Targowej dostrzegła suknię.
- Ta jest piękna. - Powiedziała cicho do swojej przyjaciółki, wskazując na znajdujący się w oknie strój.
- Mhmm… ja bym jej nie wybrała.- oceniła Melody i spojrzała na czarodziejkę.- Ale jeśli się tobie podoba… to możesz kupić.
- Może najpierw przymierzyć. - El mrugnęła do przyjaciółki. - A czemu ty byś jej nie wybrała? - Spytała podchodząc do sklepu i obserwując stojący w jego witrynie strój.
- Ehmm… nie w moim stylu, obawiam się. - zaśmiała Melody podążając za czarodziejką. W środku zaś było kilka klientek i nieco ospała sprzedawczyni siedząca obok kasy i czekająca aż któraś z kobiet zdecyduje się coś kupić.
- Dzień dobry… czy mogłabym przymierzyć tamtą suknię. - Elizabeth wskazała na wystawiony w witrynie kostium.
- Oczywiście.- odparła kobieta z szerokim acz fałszywym do bólu uśmiechem i ruszyła do witryny narzekając po drodze.- Wszyscy TYLKO przymierzają, ale jak żeby kupić to… nieeee… wtedy wszystko im brzydnie.
- Co ją ugryzło?- podsumowała jej zachowanie Melody.
- Nie wiem… - El spojrzała na kobietę nieco zaskoczona i rozejrzała się po sklepie. Suknie tutaj nie były brzydkie, na pewno znalazłyby się chętne, którym ten styl odpowiadał. Skupiła wzrok na sprzedawczyni i ruszyła w jej kierunku.
- Przepraszam… czy wszystko w porządku? - Spytała gdy ta zdejmowała wybraną przez nią suknię z manekina.
- Nie.. wszystko jest w najlepszym porządku.- sarknęła kobirta.- Żeby tylko jeszcze kupowały tak jak oglądają.
- To może nim przysporzę Pani kolejnego rozczarowani spytam ile kosztuje ta suknia. - El uśmiechnęła się. - Postawa kobiety nawet nieco ją bawiła. Ciekawe na co liczyła z takim nastawieniem.
Niewątpliwie na spore zarobki. Cena za suknię była wysoka, choć w zasięgu finansowym El. Jeśli pozostałe stroje były równie wysoko wyceniane, nic dziwnego że większość patrzyła ale nie kupowała.
Morgan przyjęła suknię od sprzedawczyni i wraz z Mel przeszła do przebieralni by ją przymierzyć. Gdy już znalazły się same, zaczęła się rozbierać.
- Przy takich cenach mogliby wynająć lepszą obsługę sklepu. - Powiedziała cicho, zdejmując spódnicę.
- Pewnie za pół roku obniży ceny. Będzie musiała, bo choć towar jest tu całkiem niezły…- sama Mel wybrała koronkowe rękawiczki długie aż do łokci. - … to przeceniony.
Elizabeth rozebrała się do majtek i pończoch i założyła wybraną sukienkę.
- Jak wyglądam? - Obróciła się przed przyjaciółką.
- Apetycznie.- Mel podeszła do panny Morgan i objąwszy dłońmi jej pupę ścisnęła lekko.
- Nie będzie mógł oderwać swoich łapek od ciebie.
- Jakaś kolia by się przydała, prawda? - Elizabeth przesunęła dłonią po swoim dekolcie.
- No tak. Przydała.- zachichotała Melody i dodała pochylając się i szepcząc przyjaciółce żartobliwie do ucha.- Choć po prawdzie najbardziej kusiłaś bez tej sukienki.
- Mam iść bez do teatru? - Elizabeth zaśmiała się i pocałowała przyjaciółkę w usta.
- Na pewno przyciągnęłabyś w ten sposób wiele spojrzeń.- przyznała z uśmiechem Mel.
- Nigdy nie byłam w teatrze. - El uśmiechnęła się ciepło. - Sztuka… też mnie ciekawi.
- Ja też nie. - przyznała Mel, odsuwając się nieco. - Na pewno ci się spodoba, a jak nie to… będziesz miała inną rozrywkę pod ręką.
- To może jak znów nieco odłożę to ciebie zabiorę? - Morgan uśmiechnęła się do przyjaciółki. - Pewnie na loże nie będzie mnie stać, ale… oj ty pewnie masz wszystkie wieczory zajęte, prawda?
- Tylko te podczas których pracuję. Pozostałe mam wolne. - odparła ze śmiechem Melody i machnęła dłonią.- Nie musimy wcale iść do teatru by się dobrze bawić. Nie musisz odkładać pieniędzy na ten cel. Przydadzą ci się pewnie do innych celów.
- Nie muszę, ale mogę, prawda. - Elizabeth zabrała się za ponowne rozbieranie, by założyć swój codzienny strój.
- Więc nie ma co zbierać pieniędzy.- Melody uderzyła dłonią w wypięty pośladek czarodziejki, gdy ta zsuwała z siebie suknię.- Nie potrzebujemy ich, by się dobrze razem bawić.
- A masz jakieś inne pomysły? - El uśmiechnęła się do niej zadziornie. - Nie licząc wspólnej nocy u ciebie.
- Zawsze możemy obejrzyć jakiś kabaret… choćby u “Trefnisia”, albo w innej karczmie podobnej jemu. Bądź co bądź zapłacimy tylko za drinki.- odparła Melody wzruszając ramionami.
- Też prawda. - Morgan odłożyła suknię i zabrała się za zakładanie swoich ubrań. - A nie jesteś ciekawa teatru?
- Ciekawa tak, ale nie na tyle by cię łupić z pieniędzy.- odparła Melody i wystawiła język.- Jak bym potem spłaciła dług?
- Głupia. - Elizabeth pokazała w odpowiedz język przyjaciółce i zacisnęła gorset uwypuklając piersi. - Długi to ty sobie rób z kim innym, ode mnie to prezenty.
- Dobra. Dobra. - machnęła ręką Mel.- Niech ci będzie. Niemniej teatr możemy sobie darować… nawet jako prezent.
- Niech ci będzie. - Elizabeth narzuciła płaszcz i podniosła suknię. - Dobra.. trzeba się nieco potargować ze sprzedawczynią.
- Łatwo nie będzie.- postraszyła ją Melody podążając za czarodziejką.
- No to się nie uda. - Morgan wzruszyła ramionami i podeszła do sprzedawczyni, kładąc na kontuarze suknię. - Bardzo podoba mi się ta suknia.
- Ma panienka dobry gust.- odparła sprzedawczyni uśmiechając się wesoło. Od razu jej się humor poprawił i iskierki radości (albo chciwości) błyszczały w jej oczach.
- Z przyjemnością ją kupić za 400 dolarów. - Elizabeth zaproponowała mocno zaniżoną cenę.
I uśmiech znikł od razu ustępując oburzeniu.- Za czterysta? Raczy panienka żartować. Ta suknia jest warta dwa razy więcej! I tak z niechęcią obniżyłam jej cenę do pięciuset!
- Wie Pani.. jedwab to nie jest, nawet jeśli jest to przepiękna drobno tkana bawełna. - Elizabeth podsumowała oburzenie sprzedawczyni ciepłym uśmiechem. - Koronka jest śliczna, ale daleko jej do elfiej.. mogę zaproponować 450.
- Ha… widać że panienka się nie zna. To nie jest byle bawełna, tylko ta z prowincji Hidżanpur.- fuknęła sprzedawczyni.- Bawełna słynna na cały świat. To że… dam się oszukać na 490.
- Wie Pani… zajmuję się szyciem i przyznam, że nigdy nie słyszałam bawełnie z Hidżanpur. Więc… chyba nie jest aż tak słynna. - Morgan zrobiła zaskoczona minę.
Kobiecina się zaperzyła i syknęła tylko.- Czterysta osiemdziesiąt… pięć. Moje ostatnie słowo.
- 480 i biorę. - El ponownie się uśmiechnęła i sięgnęła do przypasanej sakwy.
- Dobrze…- syknęła niechętnie kobiecina i przyjęła banknoty.
 
Aiko jest offline