Góry to mają do siebie, że pogoda w nich panująca nijak się ma do tej, jaką mogą się cieszyć mieszkańcy nizin. Różni się na minus, chyba że ktoś kocha śnieg, mróz i zimny wiatr.
Felix owszem, lubił śnieg... raz na jakiś czas, ale w zasadzie był istotą ciepłolubną i mroźne zimy wolał spędzać przy kominku, pod solidnym dachem.
Poranek w Kreutzhofen nie należał do pogodnych i sugerował, iż poczynione wcześniej zimowe zakupy mogą się przydać. Bo trudno było sądzić, iż w górach nagle zapanuje lato.
Na szczęście nie trzeba było targać wszystkiego na własnym grzbiecie.
Nowo poznani współtowarzysze podróży wywarli na Felixie mieszane uczucia. O ile Viggo sprawiał wrażenie doświadczonego wojaka i podróżnika, o tyle za księcia Maximiliana Estaliczyk nie dałby nawet złotej korony. No, chyba że miałby ocenić jego ekwipunek, który wart był więcej, niż jego właściciel.
- Felix von Vessel - przedstawił się, bliższe szczegóły dotyczące swej osoby pozostawiając na później. Jeśli przypadkiem będzie na to czas i ochota. - Baronie, Max prezentuje się niczym kanarek wśród wróbli. Nawet ślepiec to zauważy. Trzeba go przebrać...
Dopełniwszy podstawowych uprzejmości i wygłosiwszy najważniejszą uwagę zabrał się za zaznajamianie z wierzchowcem i pakowaniem. Znaczną część swego bagażu, w tym namiot, wpakował na grzbiet jucznego konia, ale najważniejsze rzeczy wolał mieć przy sobie.
- Ustalimy to na pierwszym popasie - powiedział cicho do Zachariasza. - Zagonimy ich do normalnej, obozowej roboty. Maxowi przyda się trochę pracy, bo wygląda jakby pół życia spędził wśród ksiąg. Ale lepiej, by unikał walki. Bronią może i umie władać, ale zapewne nigdy nie stanął przeciwko prawdziwemu przeciwnikowi.