| - Lord, lord, podążaj za mną, tak, dobrze! - postępujący przed Narmer-Ra mutant zachowywał się jak szaleniec, ale Jeden z Tysiąca był wystarczająco zaintrygowany, by mimo wszystko pójść za nim i zagłębić się w czeluściach rufy Demise. Byłoby to prawdą, że szajbus miał coś cennego, jakiś relikt z dawnych czasów, broń która mogła mu się przydać? I czego mógł chcieć w zamian? Przysługi, transakcji, a jeśli nie tego, to czego jeszcze? Gdyby nie piętno Pana Krwi i Czaszek wyryte na piersi tej żałosnej, skamlącej parodii przedstawiciela rasy ludzkiej, Narmer-Ra nie zaprzątałby sobie nim głowy. Ale... może jednak... istniał cień szansy na to, że wyznawca Krwawego Boga faktycznie dysponuje czymś interesującym, coś co mogło mu się przydać. Z jakiego innego powodu ryzykowałby gniew Anioła Śmierci?? Narmer-Ra spotkał na swej drodze wielu szaleńców, ale nawet wśród nich mało było zdeklarowanych samobójców. Nie odzywał się, nie chcąc spłoszyć szalonego przewodnika nim ten nie zaprowadzi go do broni, o której plótł od pół godziny, prowadząc Kosmicznego Marine krętymi, ciasnymi korytarzami przeznaczonymi dla obsługi maszynowni, pełnymi dymu, kłębów pary, huku i brudu. Narmer-Ra raz po raz przeciskał się lub pochylał głowę w miejscach, które nie były projektowane na wymiar pancerzy wspomaganych Marines, co w niczym nie polepszało jego humoru. - Daleko jeszcze? - warknął wreszcie, urywając szczególnie irytujący chichot kultysty. Ten na jedno mgnienie spojrzał ku niemu morderczo i natychmiast się odwrócił, niemal wywracając na śliskiej, usmarowanej brudem kracie podłogowej. - Już za chwilę koniec, m’lord - zachichotał piskliwie, idiotycznie. - Jeśli zechcesz pochylić się, by nie uderzyć w … Narmer-Ra wytężył słuch. W stanowiącym tło hałasie było coś jeszcze - zgrzyt metalu i rytmiczny chrapliwy dźwięk… oddech, zbliżający się w miarę kolejnych kroków Marine. - … dokładnie tak, mój lordzie, a teraz przywitaj się z moimi… - głos naznaczonego zmienił się raptownie, gdy dwie ogromne sylwetki wysunęły się zza węgła. Ogryny - przyodziane w stroje palaczy, brudne od dymu i smarów, zbrojne w młot i zaostrzony pręt, zdolny przebić nawet wspomagany pancerz. - … kumplami… - bardzo zadowolony z siebie przewodnik nagle urwał, gdy ciężki pistolet Marine bluznął jaskrawym światłem. Plazma przebiła uzbrojonego w pręt pół-ludzkiego palacza i zamieniła jego wnętrzności w parę. Runął niczym ogromny wór z mąką, martwy nim jeszcze dotknął podłogi. - Na Kły Kho… - szaleniec wytrzeszczył oczy, po czym rzucił się do ucieczki ze zwinnością Demonicy i przyspieszeniem eldarskiego ścigacza, a Narmer-Ra nie bardzo miał czas zająć się nim tak, jakby miał na to ochotę, bo był troszkę zajęty. Drugi ogryn był z twardej, a może nadzwyczaj głupiej gliny ulepiony i ruszył na niego, zataczając młotem potężny łuk! Jeden z Tysiąca doskoczył i przechwycił uderzenie na przedramię, metal trzonka zazgrzytał o ceramit. Ogryn był monstrualnie wielki i ciężki, przenosił rozmiarami nawet Marine zakutego w pancerz Imperial Maximus, ale Narmer-Ra udało się go docisnąć do ściany. Palacz wyszczerzył pieńki zębów i ryknął z wściekłością, usiłując oswobodzić ogromną broń, gdy naraz zawył z bólu. Marine w wolnej ręce miał już ostrze Legionisty i dźgał przeciwnika pod żebrami miarowo niczym maszyna, zadając potworne rany z których wylewały się strumienie krwi. Dźgał i wyrywał nóż, dźgał i wyrywał, nawet gdy ogryn bez życia osuwał się już po ścianie. Jeśli ktokolwiek zapomniał, że Kosmiczni Marines są zabójcami, naprawdę zasługiwał na wszystko co go spotkało. Dysząc, Narmer-Ra odstąpił o krok i spojrzał za “przewodnikiem”, ale tego już nie było widać w mrocznej maszynowni. Wszystko wydarzyło się tak szybko, że adrenalina dopiero zaczynała na dobre działać i uspokojenie organizmu musiało zająć dłuższy moment. Marine rozejrzał się i przyjrzał dokładniej ogrynom i ich dobytkowi, ale po chwili wyprostował się i zawrócił skąd przyszedł. Wracając, przyobiecał sobie odnaleźć “przewodnika” i porozmawiać z nim od serca... Narmer-Ra nie mógł się nadziwić nowemu nabytkowi. Im dłużej czyścił i sprawdzał ciężką, masywną broń, tym więcej szczegółów odkrywał. Była to bez wątpienia broń jednego z Legionów z jego ery, i nawet patyna tysiącleci, uszkodzenia i próby wymazania tożsamości poprzednich właścicieli nie mogły tego ukryć. Po paru godzinach był już pewien - ciężki miotacz został wyprodukowany przez - lub dla - Legionistów Żelaznych Rąk. Pasował do ich furii nieubłaganej niczym sama Meduza! Gubił się w domysłach. Oznaczenie klanu było uszkodzone bardziej od innych, zbrukane i zatarte bardziej od innych. Byłaby to broń Klanu Avernii, zdarta z trupów Morlocków na poczerniałych od ognia i krwi polach Istvaan V? A może któregoś innego, utracona w setkach bitew i potyczek stoczonych podczas Herezji Horusa? Albo później? Narmer-Ra podziwiał wojowników X Legionu, ich oddanie ideałom Imperium i zaciekłość w walce, choć duma, zimna brutalność i bezwzględność synów Ferrusa Manusa nie wystarczyły by uchronić ich przed zdziesiątkowaniem i utratą Ojca w otwierającej Herezję Masakrze na Lądowisku. Tak, to mogło być oznaczenie Klanu Avernii. W jaki sposób miotacz rodem z arsenałów Legionów, wyposażony w zaawansowane systemy kompensujące grawitację, mógł trafić na Demise? Było to fascynujące, stanowiło przykład tego jak krętymi drogami towary, istoty i idee rozprzestrzeniały się niezależnie od nominalnej przynależności takich szlaków. Gdy Narmer-Ra wspomniał swoje podróże… mogło zakręcić się w głowie od ogromu fragmentu galaktyki który zwiedził w swym życiu. Oczywiście, długość tegoż życia miała w tym swój udział. Jeden z Tysiąca nacisnął spust i broń odpowiedziała rykiem i strumieniem ognia omiatającym ścianę ładowni. Na hereteku najwidoczniej zrobiło wrażenie z kim miał do czynienia, skoro po odrzuceniu co bardziej “egzotycznych” egzemplarzy uzbrojenia - i nawet Kosmiczny Marine nie ze wszystkim wiedział jak posługiwać się takimi dziwactwami ewidentnie dotkniętymi przez Rujnujące Potęgi - przypomniał sobie o tym egzemplarzu, złożonym w jego Warsztacie w oczekiwaniu na przypływ zainteresowania mrocznego adepta tak pospolitym i “nieupiększonym” reliktem z czasów Herezji. Oczywiście, wszystko ma swoją cenę i w przypadku miotacza również została ona wyznaczona, ale Narmer-Ra uważał że dobił korzystnego targu z adeptem Drachganem. Ponownie nacisnął spust i obrócił się, na próbę kładąc zaporę ogniową. Miotacz ognia nie był jego bronią pierwszego wyboru, ale biorąc pod uwagę w jak nielicznej grupie mieli podbić Kymeris dla Ku’tan Chana… Do tego Chan w swej roztropności wydawał się faworyzować Seline Doron, nie dość że zwykłego człowieka, to jeszcze kobietę, i ją forsować na przywódcę Paktu. Nisko upadł autorytet Kosmicznych Marines, skoro dochodziło do tak kuriozalnych sytuacji. Nieważne. Ważne było to, po co przybył na Kymeris...
__________________ Why Do We Fall? So We Can Rise |