Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2021, 11:21   #69
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Co to było? - spytał Huv staruchę. - Co się z nami dzieje? Czy możesz to jakoś wytłumaczyć?
- Mogę spróbować. Tyle tylko, że jeśli powiem wam wszystko naraz, nic nie zrozumiecie.

Sparks opieszale odebrała naczynka i postawiła je na blacie, równając przy okazji pożółkłą serwetkę. Potem posłała swoim gościom zdawkowy uśmiech.
- Sprawdź nas - odparł Huw uśmiechając się słabo. - Może nie wyglądamy na bystrzaków...

- Spróbujmy więc, ale powoli… - podjęła znów półgłosem. - Korytarz upomina się o was, a właściwie ten, który czeka na jego końcu. Rzeczy, których doświadczyliście, są w pewnym sensie tak samo prawdziwe jak nasza rozmowa. Nie widzicie ich, ale to nie znaczy, że pozbyliśmy się problemu. Raczej wykupiłam wam trochę więcej czasu.
Detektyw pokiwał powoli głową, przyswajając każde słowo.
- Kto i czego od nas chce? - spytał. - Co mamy zrobić aby się od niego uwolnić?
- Nie powiedziałabym, że to ktoś konkretny. Raczej rodzaj jaźni albo żywiołu. Tyle przynajmniej sama potrafię wyczuć - Sparks odgarnęła siwy kosmyk włosów, a jej oblicze nabrało powagi. - Dla większości ludzi góry to tylko ładny widok z pocztówki, ale trzeba pamiętać, że mają setki milionów lat i guzik o nich wiemy. Podejrzewam, że źródło i rozwiązanie waszych problemów leży właśnie wewnątrz którejś z gór. Pytasz mnie o motywy i powstrzymanie tego czegoś... równie dobrze mrówki mogłyby dywagować o budowie okrętu.

- Dałaś nam lek, który łagodzi objawy, ale nie leczy choroby – odezwała się Robin, kiedy już świat odzyskał normalne kontury, a króliki poukładały się na obrzeżach jej świadomości i zasnęły. - Bardzo dziękuję za pomoc. Jakiś czas będziemy funkcjonować lepiej, ale to nie rozwiąże problemu…Twój napar – wzdrygnęła się na myśl duszności, których doświadczyła – za jakiś czas przestanie działać.

- Dokładnie tak. Szczerze mówiąc to nie jest nawet żadna magia, jak sądzą niektórzy w mieście. Roślina, którą spożyliście działa trochę jak kokaina. Kiedy jej działanie minie... pójdziecie spać na bardzo długo. Chyba nie muszę mówić co to znaczy. W każdym razie do tego czasu wasze głowy powinny działać w miarę sprawnie.
- Zakładam, że wyjazd stąd też nie pomoże. To będzie do nas wracać we snach, jak wracało wcześniej.. Ja też mam swoje napary… - ale na dłuższą metę tak się nie da.

Sparks tylko wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć „taki los”.
- Co możemy zrobić, żeby to skończyć? - dopytała Robin.

- Jak już powiedziałam, zwyczajnie nie wiem - Sparks splotła ręce na podołku i mocniej zagłębiła się w siedzisku. - Ale trochę wam podpowiem. To, co się na was uparło, nie potrafi działać poza snem. Wykorzystuje więc do pomocy innych ludzi. Być może widzieliście w okolicy pokraczne totemy. To właśnie ich sprawka. Dlaczego w ogóle to robią, nie mam pojęcia, ale podejrzewam, że są i tu, w Sionn… być może dotyczy to nawet mojej durnej siostry - na chwilę głos Sparks uległ ledwo zauważalnej zmianie. - Poza tym jest jeszcze garstka straceńców, których również prześladuje wizja korytarza. O nich wiem najmniej. Używają symbolu z jakimś ognikiem albo płomieniem. Myślę, że kontakt z którąś z tych grup mógłby dać więcej odpowiedzi.

Huw potarł skronie.
- Czyli jak długo będzie jeszcze działać ten napar?
- Obstawiam, że jakieś dwa dni.
- A kiedy przestanie, gdy zaśniemy, na bardzo długo, będziemy wystawieni na działanie tej siły?
- Niestety - Sparks skinęła głową. - Ale to jedyny sposób. Sami widzieliście co się z wami działo.

Robin skuliła ramiona.
Teraz, kiedy zmysły się jej wyostrzyły, dotarł do niej w pełni obraz sytuacji, w jakiej się znaleźli.
- Myślę, że to ci straceńcy od oka nas tu ściągnęli… Musimy ich znaleźć.
Starsza kobieta ponownie przytaknęła.
- Też tak uważam. Jeśli ktoś wie jak to wszystko skończyć, to właśnie oni.

- Dwa dni - podsumował Huw. - Jakieś pomysły od czego zacząć? Czasu jest niewiele. Powinniśmy go dobrze wykorzystać.
- Dobrze, zacznijmy od początku. Maile. Adres IP?
- Mamy miejsce, z którego przyszły zaproszenia do Sionn
- przypomniał Huw. - Wysłałem współrzędne GPS do Owena. Symbol płomienia - podsunął. - Moja researcherka szuka informacji na ten temat w internecie.
- Mój narzeczony też to sprawdzał
- Robin pokiwała głową. - ' Starzec z gór.'
- Podjedziemy na te współrzędne?
- Zastanawiałem się nieraz kto nas tutaj ściągnął
- odpowiedział nie wprost, - czy to była grupa chochola, czy grupa ognika, która teoretycznie chce nam pomóc. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Tak czy inaczej - spojrzał na kobiety, wpierw na staruchę, potem przeniósł wzrok na Carmichell, - te góry mnie napawają lękiem. Nie jestem dobrym piechurem - poklepał się w kolano, - a gdy tam dotrzemy będziemy zupełnie bezbronni wobec tego co na nas tam czeka. Póki co wysłałem tam Owena. Proponuję rozważyć jeszcze inne opcje a do tej wrócić na końcu, jeśli nic innego nam nie pozostanie. Kolejnym tropem - zmienił temat, - jest Edd Pieniek. Wydaje mi się, że należy do grupy chocholej. Czy mówi ci coś to nazwisko? - zwrócił się do Sparks.

- Działasz całkiem rozsądnie - odrzekła Sparks - Nigdy nie można lekceważyć gór, a już szczególnie po ostatnich wydarzeniach. Co do Pieńka… tak właśnie czułam, że ten człowiek może być powiązany. Miejscowi raczej unikają jego tematu. To taki lokalny watażka, ale nie mieszka w Sionn. Podobno ma chatkę w górach i jeśli pojawia się gdzieś w okolicy, to na stacji benzynowej.
Detektyw pokiwał głową.
- Posłałem mojego człowieka, żeby go odnalazł. Czy wiesz gdzie może znajdować się jego chatka? Albo przez kogo można do niego dotrzeć?
- Na początek mógłbyś poszukać chłopaczków, którymi się wysługuje. Ale podejrzewam, że niewiele by to dało. Pieniek zbyt dobrze dba o swoją prywatność - Sparks zamilkła na chwilę i strawiła jakąś myśl. - Jego ludzie używają pewnego hasła. Gdyby Pieniek w jakiś sposób dowiedział się, że go użyłeś, zapewne zwróciłby na ciebie uwagę - stara spojrzała przenikliwie w przestrzeń, a Huw zdał sobie sprawę, że tamta wie znacznie więcej, niż zdradza. - Na waszym miejscu jednak przemyślałabym tego typu ruchy. Widziałam kiedyś tego człowieka i nawet we mnie wzbudził pewien rodzaj… hm, niepokoju.
- Hmmm… - Lwyd zasępił się. - Miałem przyjemność poznać jednego z jego chłopaczków. Marka Hoddera. Co to za hasło?
- Hasło czy znak?
- dopytała Robin.

Sparks zerknęła przelotnie po dwójce i rozmasowała czoło. Trudno było ocenić co oznaczał ten gest: głębsze zamyślenie czy jakieś wahanie.
- To krótkie zdanie. „Drwa gotowe na opał” - zdradziła wreszcie. - Prawdopodobnie nic konkretnego za tym nie stoi, ale pozwala rozpoznać swoich.

Siwy wyciągnął fajkę i włożył ustnik między zęby. Hasło nie miało dla niego sensu, ale czy nie o to chodzi w hasłach?
- Jakieś jeszsze punkty zaszepienia? - spytał niewyraźnie.
- Cóż, to stara, walijska ziemia. Gdzie nie splunąć, tam człowiek trafi na ślady przeszłości. Ty - wskazała na Robin - mówiłaś o starcu z gór. To już jeden wątek, którym warto się zainteresować. Dwa, Eisteddfod. Było u nas obchodzone inaczej niż w pozostałej części kraju. Zapewne nie bez powodu. Na waszym miejscu pogrzebałabym w historii Sionn. Nic nie dzieje się bez kontekstu.
Huw wyciągnął woreczek z tytoniem. Wstał.
- Przepraszam, muszę zapalić. Pomyśleć. - Ruszył w kierunku drzwi. Zatrzymał się jeszcze przy Sparks. - Dziękuję.

- Dziękuję
- powtórzyła Robin, kierując się w stronę drzwi. Zatrzymała się w progu. - Czyli przeszłość… jakiś miejscowy , który się tym pasjonuje?
Gospodyni zastanawiała się tylko chwilę.
- Mieszkają tu chłopaki, którzy lubią chodzić po ruinach. No i jest stary Emyr. Prowadzi sklep z pamiątkami, choć dziś pewnie siedzi na targu. Czas go nie oszczędza, ale nadal ma głowę jak katedra.

Sparks wstała, aby zabrać naczynia, lecz tym razem to ona sobie o czymś przypomniała.
- Uważajcie na siebie - wtrąciła półgłosem. - Isla coś kombinuje i najlepiej gdybyście teraz jej unikali. Podejrzewam, że ta Wendy jest już spisana na straty, ale wy macie jeszcze szansę.
- Mam taką nadzieję… - Robin zebrała kubki i zaniosła do zlewu. . - Że jest dla nas szansa. Jak mogę uważać na siebie , poza unikaniem Isly? Huv nosi folię pod czapką, sądzisz, że to ma sens? - potarła brodę.
- Gdyby to miało setną część swojej siły, może tak - odparła Sparks. - Ale nie sądzę, że to właściwy kierunek. Wszystko, czego potrzebujecie do takiej ochrony i tak jest już w waszych głowach.
- I jak zachęcić Emyra, żeby chciał z nami rozmawiać?
- Na to już nie ma rady - stara uśmiechnęła się chytro. - On ocenia ludzi na swój sposób. Albo mu się spodobacie, albo nie i trudno cokolwiek z tym zrobić - rozłożyła ręce. - Starych drzew się nie przesadza.
- To prawda. Spróbuje więc go jakoś zachęcić do siebie. Dziękuję za pomoc - powtórzyła Robin. - Pomogłabym… - wskazała zlew. - Ale mamy niewiele czasu… Obiecuje, że wrócę, kiedy się to wszystko skończy.

Poklepała ręką udo.
- Idziemy - pies poderwał się na równe łapy.



Jakiś czas wcześniej Huw wyszedł sam na zewnątrz. Usiadł na schodach i po chwili kopcił aromatyczny tytoń, wypuszczając wolno nieregularne kółka dymu.
Spędził tak dłuższą chwilę, bowiem wyglądało na to, że Robin postanowiła zapytać jeszcze o kilka rzeczy. Miał więc czas dla siebie: moment wytchnienia był wręcz błogosławieństwem w obliczu ostatnich perypetii.
Minęło kilka następnych minut, gdy spostrzegł, że ktoś truchta ulicą przed domem. Sylwetka zbliżała się coraz szybciej, aby wreszcie ujawnić się jako zdyszany Paul. Przyjaciel zmierzył do Siwego i oparł dłonie na kolanach.
- Dobrze, że cię widzę - powiedział między kolejnymi wydechami. - Zmartwiłeś mnie tym smsem. Wszystko gra?
- Tak jakby - odpowiedział wypuszczając dym z płuc. Wstał i uścisnął rękę przyjacielowi. Poklepali się po plecach. - Nie chciałem cię niepokoić ale sam już nie wiedziałem… Czułem się jak kawał gówna. Znalazłeś go? Edda?
- Edda nie, ale jego samochód tak - Goodman wyjął komórkę i pokazał Huwowi zdjęcie zielonego pick-upa. - Gadałem z pracownicą stacji. Mówiła, że nie wie czyja to fura, ale raczej kiepski z niej kłamca.

Kiedy przyjaciele rozmawiali, Robin i Foxy wyszły na rozgrzany słońcem ganek. Kobieta ujrzała, że Huw czekał na nią, ćmiąc fajkę. Obok stał drugi mężczyzna, którego nie znała. Miał spojrzenie cwaniaczka i nieco zadziorny wyraz twarzy. Poza tym jednak wyglądał dość zwyczajnie.
- Dzień dobry - przywitała się. - Robin Carmichell.
- Robin…
- Siwy zauważył dziewczynę. - To Paul, mój przyjaciel, od kiedy pamiętam. - Uśmiechnął się ciepło. - Mam do niego całkowite zaufanie. Jest wprowadzony w sprawę i już nam pomaga. Paul, Robin Carmichell. Śnimy razem ten obłęd.

Mężczyzna uśmiechnął się i podał rękę kobiecie. Robin poczuła, że ma pewny uścisk dłoni.
- Goodman. Okoliczności nienajlepsze, ale miło poznać. Nadal to wszystko jeszcze do mnie dociera.
- Mam tak samo - mruknęła Robin. - A to Foxy - wskazała na psa. - Nie musisz jej głaskać ani nic.

Przyjaciel Huwa skierował spojrzenie w dół i lekko się zmarszczył, ale nic więcej nie powiedział.
- Paul znalazł samochód Edda Pieńka - pochwalił kompana Lwyd. - Warto by mu było podczepić jakiś lokalizator. Paul, telefon komórkowy, karta pre-paid i aplikacja do monitorowania dziecka, wysyłająca na żądanie pozycję GPS. Wszystko przyczepione taśmą do podwozia. Dasz radę?
- Nie takie rzeczy się robiło, sam wiesz - odrzekł Paul. - Znaczy się, no, dam radę - dodał, zezując na behawiorystkę, którą najwyraźniej jeszcze oceniał.

- Chodźmy na stację - zaproponowała Robin. - Jeśli będziemy mieć szczęście i Edd stamtąd po prostu odszedł, to Foxy go znajdzie. Jeśli ktoś go zabrał - wypytamy obsługę.
- Hmmm… Dobry pomysł - przyznał detektyw. - Idźcie w dwójkę. Ja odwiedzę muzeum i… jak mu było? Emira. Chyba już go spotkałem. Będziemy w kontakcie - ułożył dwa palce w imitacji telefonu przy uchu. - Co myślicie?
- Myślę, że mamy mało czasu. Nie ma co zwlekać.

- Ok.
- Lwyd wystukał resztki tytoniu z fajki o poręcz balustrady. - Działajcie. Zadzwonię jak tylko będę coś wiedział. I Paul… - Położył rękę na ramieniu przyjaciela. - Ta starucha kupiła nam trochę czasu jakimiś ziołami, które pozwolą nam nie popaść w obłęd. One będą działać jakieś dwa dni. Pieprzone czterdzieści osiem godzin, może mniej, może więcej… Jeśli po tym czasie zamienię się w warzywo albo śliniącego się idiotę. Wiesz… nie chcę tak egzystować do reszty życia. Rozumiesz?
Przyjaciel spojrzał detektywowi prosto w oczy.
- Nie dojdzie do tego - powiedział równie poważnie. - Ale słyszałem co mówiłeś. Możesz na liczyć… bez względu na wszystko.

Chwilę potem Goodman odwrócił się na pięcie, jakby postanowił uciąć rozmowę. Spojrzał na Robin i skinął głową.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline