08-03-2021, 12:15
|
#102 |
| Lokum Philipa; Noc 27-28 czerwca 1996; Tuż po zmroku
Craver usiadł wykończony w szafie. Jak przystało na wampira nie pocił się jednak nawet dla niego ten skwar nie był zbyt przyjemny. Do tego to całe zamieszanie z wczoraj…. Będzie musiał zgarnąć swoje rzeczy i chyba przenieść się do Kordiana. Może wpadnie tam na początku nocy? Nie… wolałby najpierw spotkać się z synowcem i omówić inny palący temat. Do tego tak bardzo miał ochotę się napić z jakiegoś życzliwego ciała gdyby nie ta wczorajsza wyprawa do kanałów, napiłby się nad ranem z Anki pracującej w knajpie obok, no ale...
Otworzył drzwi od szafy i powitał go wzburzony okrzyk po angielsku z charakterystycznym brytyjskim akcentem.
- Nareszcie!
Phillip westchnął ciężko patrząc na rudzielca siedzącego na jednym z pokojowych krzeseł. Nawet nie chciał wiedzieć jak tu się dostała.
Wpatrywała się w niego para rozgniewanych szarych oczu. Doskonale jednak wiedział co też tli się pod tą złością. Dorothy była wkurzona bo nie karmił jej dłuższy czas. - Jak tam sesja? - Spytał niby nigdy nic wstając ze swego leża, zwracając się do dziewczyny po brytyjsku. - Sesja! - Głos kobiety poniósł się echem po niewielkim pokoju. - Nie widzisz mnie od prawie miesiąca i pytasz o sesję! Co to za cholerna rudera? Gdzie ty w ogóle śpisz? Już myślałam, że niżej upaść nie możesz.
Roberts podeszła do niego i przyjrzała się Tremere uważnie.
- Jak ty wyglądasz? Prasujesz chociaż koszule? - Jej głos kojarzył się Craverowi z rozwścieczoną kotką.
- Zamawiam by mi w pralni wyprasowali. - Philip wskazał na szafę, w której jeszcze niedawno spał. - Szybko dotarłaś.
- I to niby powód by nie ogarnąć nam porządnego lokum? - Ruda burza wyminęła go i wydobyła z szafy ubrania. Jak zwykle. Dorothy uwielbiała go stroić. To jej zawdzięczał te wszystkie koszule, kamizelki. - Mógłbyś dbać lepiej o siebie. Jadłeś? - Rzuciła niby nigdy nic ponad ramieniem.
- Nam? - Głos Philippa był jedynie cichym szeptem gdy obserwował rudzielca wybierającego mu ubrania. Jak zwykle ona, garniturowe spodnie, kamizelka, koszula… marynarka. - Jest środek lata, wiesz?
- No i? Masz wyglądać jak obszarpaniec? - Podeszła do niego z koszulą i pomogła ją założyć. - Jadłeś?
- Toż dopiero wstałem. Co tak szybko przyjechałaś?
- Mamy miesięczną przerwę. - Dorothy niespiesznie zapinała mu koszulę. Gdy dojechała do szyi spojrzała mu w oczy i teraz dostrzegł, że gniew nieco wyparował, a pojawił się w nich głód.
Philip nachylił się i nie pytając o nic kobiety wbił się kłami w jej szyję. Pił pomału dając Dorothy się tym nacieszyć.. No dobra sobie nieco też. Lubił tą rudą cholerę. Jej temperament zdawał się pulsować w jej żyłach, szczególnie teraz gdy ocierała się o niego swoim ciałem. Wiedział ile przyjemności jej sprawia. Tyle jeszcze pamiętał ze swego śmiertelnego życia. Powoli wysunął kły i oblizał ranę ze smakiem. Tak… Roberts była przepyszna. Wypuścił dziewczynę ze swoich objęć, a ta opadła na stojące obok krzesło.
- Poznałaś gospodynię? - Spytał kontynuując ubieranie.
- Nie.. włamałam się tutaj. - Mruknęła rozanielonym głosem. Podniosła na wampira rozanielony wzrok. - Poznałam. Miła staruszka. Oficjalnie jestem twoją narzeczoną. Więc wiesz… - Wskazała na swoja dłoń, eksponując palec, na którym powinien widnieć odpowiedni atrybut.
- Jasne… jasne. - Phillip zabrał się za zapinanie czarnej, haftowanej kamizelki. - Nie wiem czy nie zamieszkamy u jednego z “moich” znajomych. - Powiedział po dłuższej chwili. - Spytam go dzisiaj o to, ale jakby co możesz się rozejrzeć za jakimś mieszkaniem.
- Mam kilka na oku, na szczęście zdarzają tu się angielskojęzyczni sprzedawcy… Gdzie twój płaszcz?
- Wywaliłem. - Phillip narzucił na siebie marynarkę. - Ale to chyba wystarczy. Dobra… muszę tu chwilę popracować, a potem mam umówione spotkanie. Postaram się wrócić godzinę czy dwie przed świtem to omówimy sprawy lokalowe, dobrze?
Dorothy wstała z krzesła i sięgnęła po swoja torebkę.
- Jasne. Na szczęście dostałam pierwszą część wypłaty to wybiorę nam coś ładnego. - Zakołysała przy tych słowach hipnotycznie biodrami… Cholerne modelki.
- Dobra. - Craver sięgnął do portfela i wydobył z niego gruby plik złotówek i kartkę. - Tu masz mój polski numer, kup sobie jakiś telefon, dobrze? Zadzwoń do mnie gdy już będziesz go miała. Nad ranem ogarniemy dla ciebie coś do jedzenia, dobrze? - Spytał nieco niepewnie spoglądając na rudą, która podeszła do drzwi.
- Yhym… ale nie w tej szafie tylko na łóżku, zrozumiano? - Mrugnięcie, które pojawiło się o tych słowach nie pasowało do tonu, którym je wypowiedziano.
No ale… Craver został sam, nie pozostało nic innego jak odrobić pracę domową z rytuałów i udać się na spotkanie z synowcem… zahaczając po drodze o jakiegoś jubilera. |
| |