Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2021, 14:44   #14
Junior
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację
Tara z przerażeniem wbiła wzrok w karczemne klepisko. Brodaty Kurt patrzył na nią uważnie całą swoją sylwetką. Niechętnym spojrzeniem. Zarośniętą gębą. Odorem piwa i gotowanej rzepy, która leniwie przeżuwał. Schyliła się by zebrać z podłogi naczynia jakie przed chwilą upuściła. Kurt nie był zadowolony z jej pracy. Wojna odebrała jej życie. Jako uchodźca trafiła w progi jego karczy szukając nadziei, ciepła i pracy. Kurt nawet nie ukrywał, gdzie kończyły się, a gdzie zaczynały jego oczekiwania. Bo co? Ta karczma była jego, tak jak i jego tatulka. Był tu panem i królem! Brał co chciał. Ale ona była twarda. Zwłaszcza w ostatnich dniach. Sądziła, że on tego nie widział? Widział! Teraz i wiele razy wcześniej! Za każdym razem jak jakiś wyfircykowany rycerz zjawiał się w progu, bonżurem się ozwie. Jak tylko uśmiech jeden pośle. Groszem sypnie, czy względy okaże. Wnet głupie białogłowy myślały, że ten ujmie w ramiona, bielą okryje i ku sobie porwie. Kurt prychnął wypluwając z siebie rzepę, pomieszaną z rozbawieniem i pogardą. Głupia – myślał.

Drzwi rozwarły się. Już od jakiegoś czasu słychać było krzątanie na zewnątrz. Posłał Jurgiela co by powitał gości. Dwa, może więcej konnych. Kurt już obliczał monety co to powędrują do jego kabzy. Przydadzą się. Jebana wojna wyssała z niego ostanie oszczędności. Wojskowi glejtami płacili zamiast srebrem. Dupę se podcierać tymi glejtami!
- Kurwa – przecedził przez zęby widząc kto do izby idzie. Mężczyzna ni mody ni stary. Z gęby poważny i groźny taki. Sylwetka i ruch zdradzały, że do wojaczki przywykły. A co najgorsze na płaszcz zimowy, jeszcze mrozem obsypany, nasadzoną miał wilczą skórę. Owiniętą po plecach i ramieniu z wielkim groźnym pyskiem. Ulrykanin. Tacy byli najgorsi. Zaraz za nim pchał się drugi. Młodszy, blondyn, wygolony. Też rębajło.
Starszy kuśtykał. Widać było, że na nogę niedomaga, podpierając się lagą. Pokuśtykał tak sadowiąc się przy wolnym stole. W izbie jakby przycichło i pociemniało.
- Powitać. Nie martw się gospodarzu. Płacimy – młodszy podszedł do Kurta. Był wysoki. Bardzo. Tak że karczmarz musiał się wyprostować, a i tak zadzierać głowę. Spoglądało na niego oblicze młodzieńca, ale już zahartowanego w boju. Uśmiechał się półgębkiem przyjaźnie.
- Witam w moich skromnych progach szanownych panów rycerzy. Uniżenie służę – chłopisko zgiął się usłużnie.
- Mróz siarczysty, daj co ciepłego. Polewka jest? Dobrze. I piwa. Ciemnego. Garniec cały. I koniom każ dać świeżego siana. Pójdę sprawdzić – młodzieniec przywykły był do wydawania poleceń. Zresztą Kurt nie mniej do ich otrzymywania.
- A co to za wilk zawitał w progi?
Głos dobiegający z głębi sali słychać było wyraźnie.
- Powiadają, że wilki to białe. A ja tu jakiegoś burego widzę. Może to tylko pies jaki duży?
Tara niosąc piwo zatrzymała się w pół kroku. Słyszała legendy o rycerzach co oddali swą duszę Bogowi Wojny. O ich szaleństwie, brawurze i tym jak łatwo wpadali w szał. Czuła jak ręce jej drżą. Bała się zbliżyć do stolika. Zresztą, wszyscy zamarli.

Lecz zamiast wybuchnąć wściekłością rycerz spojrzał na Tarę i przynaglająco skinął ręką. Ta postawiła dwa kufle i czym prędzej oddaliła się.
Siedzący w rogu mężczyzna uniósł się i postąpił ku światłu. Łysą czaszkę zdobiły blizny. Ogorzała twarz, zawadiackie spojrzenie, pewność siebie. Ubrany był w takie fikuśne kolorowe spodnie. Przystanął niby tylko na chwilę co by w rozżarzyć fajkę trzymaną w dłoni.
- Musisz przestać wygadywać takie rzeczy. Jeszcze ludzie pomyślą, że można kpić sobie z nas. I na co to? Hm? – Ulrykanin mówił nie patrząc na Lancknechta stojącego teraz przy jego stole. – Ktoś się pomyli. Życie straci przez twoje głupie gadanie. Friedrich, dorośnij.
Lancknecht tylko wzruszył ramionami. Ale nawet nie skrywał zadowolenia z przedniego żartu. Ulrykanin uniósł się, postępując w stronę Friedricha. Obydwaj powitali się jak starzy druhowie.
- Bernard, myślałem żeś nie żyw!
- Wybacz rozczarowanie. Teraz już całkiem poważnie mam się ku życiu. Choć bywało gorzej. Kilka dni leżałem bez ducha. Dieter mi pomógł – to mówiąc wskazał na blondyna, z którym przybył. Ten dość swobodnie perorował coś do dziewczyny służebnej. Wcale nie brzydkiej, krągłej, opiętej gorsetem sznurowanym.
- Posłał po jakąś medyczkę. Zmyślną. Podobno nogę mi odratowała. Jakieś rogate bydle konia mi zabiło, a mnie ciągnęło za sobą dobre dwadzieścia kroków - kontynuował Ulrykanin uśmiechając się gorzko na wspomnienie.
- To było pod Mittelnaingen? – Bernard przytaknął pytany.
- Co tam się wydarzyło? Minęły dwa miesiące, a ludzie tylko legendy opowiadają. Bernard słyszałem już tyle wersji, że rad jestem usłyszeć z pierwszych ust.
- Nie jestem najlepszym opowiadaczem. Wiesz o tym – Bernard napił się piwa. Nie mógł się zdecydować, czy mu smakuje. Zresztą nie miało to wielkiego znaczenia.
- Staliśmy nieopodal w dwie setki naszych – zaczął – tu zresztą jak się domyślam wszystkie legendy są zbieżne. Rycerstwa. Zahartowani. Nawet jak na nas. Pod Borlandem Białą Górą nikt przypadkowy zresztą nie służył. Był wieczór jak doszła nas wieść o tym co się dzieje pod Mittelnaingen. Przybył chorąży z tamtejszych oddziałów. Nocą uderzyli na ich obóz. Ale nie jakieś zwierzoludzie. To znaczy to też. Ale zarzekał się, że byli tam wybrańcy Khorna. Rzeź jakaś w samym środku naszej armii? Imaginujesz sobie?
Bernard zamyślił się na wspomnienie tamtych dni. Boląca noga przypominała tamte dni.
- To była pułapka – kontynuował już ciszej – jak boga kocham, nie wiem kto miarkował walczyć z chaosem podle naszej strategii. Ale jak tylko wpadliśmy tam ze swoimi, wróg otworzył portale i zaczął na naszych tyłach grupować oddziały. Zadali nam srogie rany. Srogie…

Friedrich nie popędzał. Od przeszło dwudziestu lat żył z wojaczki. Widział sam wiele. Zbyt wiele. Rzeczy, których opowiedzieć się nie da. A nawet próbując – nie da się oddać słowami. Poczuł, jak coś ściska go za przełyk, za serce. Żałował, że spytał przyjaciela o tamte wydarzenia.
- I wtedy Biała Góra zebrał nas i powiedział, że przyjdzie nam się tu wykrwawić i zginąć lub przebijemy się na zewnątrz. Więc przebiliśmy się – głos Bernarda był cichy i spokojny jak zimowa noc.
- I dobrze. Pieśni jeszcze o tym opowiedzą. A gawiedź posłucha i groszem wspomoże świątynie Ulryka – Friedrich szybko zmienił temat.
 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.

Ostatnio edytowane przez Junior : 15-03-2021 o 14:47.
Junior jest offline