Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2021, 21:30   #11
Arthur Fleck
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
IV. WYŚCIG Z CZASEM


Niech ktoś wyłączy wreszcie te pierdolone syreny, myśli mężczyzna zbiegając po wąskich metalowych schodkach prowadzących z pierwszego poziomu statku prosto do maszynowni. Miejsce to pachnie smarem i olejami, pełne jest wielkich ciężkich maszyn i rur ciepłowniczych, z których od czasu do czasu bucha gęsta para. Jest tu zawsze ciemno i parno jak w piekle, łatwo nadziać się na wystającą śrubę albo ostrą krawędź, ale dzisiaj mechanik nie zwraca uwagi na takie szczegóły. Ściga się z czasem. Ciężko sapiąc przeciska między kolejnymi urządzeniami, które tylko on potrafi obsługiwać. Choć w pomieszczeniu panuje ukrop jest mu zimno, jakby wsypał do gardła całą paczkę kruszonego lodu, zalegającego teraz w żołądku i jelitach. Świadomość, jak wiele od niego teraz zależy go przytłacza, wciska w ziemię. Ale tylko on może to zrobić. Dobiega w końcu do rzędu metalowych skrzyń ustawionych na całej szerokości ściany nośnej. Przypominają serwerownię, poniekąd nimi są, tu bije serce statku. Wybiera skrzynię po środku. Przykłada kartę magnetyczną do czytnika, następuje krótkie piknięcie, zapala się zielone światełko w panelu, drzwi otwierają ze skrzypnięciem. Jego oczom ukazują się wielkie ciężkie mechaniczne dźwignie z żółtymi rączkami zrobionymi z plastiku. Podniesione są na prawie sztorc, ku górze. Czas goni. Alarm nie przestaje wyć. Mechanik łapie za rączkę a potem używa całej siły swoich mięśni i dźwignia opada mozolnie w dół. Potem kolejna i następna.

V. ZABAWA W DWA OGNIE

Pierwszy w wąskim korytarzu, zalanym czerwoną poświatą alarmu pojawił się Jack, za nim Villavuena, Lance, Caroline, Pickford, Corinna i dzieciak. Pochód zamykała Zarina, Dwigth nie zdecydował się do niej dołączyć, niczym iluzjonista korzystający z gry świateł zniknął gdzieś za komorami, najwyraźniej czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Latynos widząc przeciskających pojedynczo w stronę śluzy skazańców zacisnął nerwowo szczękę, zjeżył wąsa a potem wymierzył broń w ich stronę.
- Stać! Nie wszyscy na raz! Przepuścić blaszaka, reszta grzecznie stoi i czeka!
Mógł sprawiać wrażenie prymitywa, ale nawet prymityw wie, że kiedy w grupie jest dwóch marine lepiej ich trzymać na dystans, zwłaszcza gdy mają chrapkę na broń. Ernesto Villavuena nie zamierzał rezygnować z przywilejów, jakie sam sobie wywalczył. Namaszczony przez androidkę na przewódcę i lidera grupy, poczuł się jeszcze bardziej zmotywowany by pozostać jedynym dominującym osobnikiem w stadzie. Już wypatrzył sobie faworytki, samice o które się odpowiednio zatroszczy gdy wymorduje całą załogę i zostanie nowym kapitanem Archimedesa. Trzy znajdowały się w korytarzu, jedna w module, każda z nich sprawiała, że mrowiło go w spodniach.
Wielkolud idący przodem zatrzymał się na widok broni a Caroline idąc za nim niemal odbiła od jego pleców, umięśnionych i twardych jak kamień. Pickford przecisnął się z wdziękiem i gracją między nimi posłusznie wykonując rozkaz Latynosa. Podszedł do śluzy, wyciągnął z kieszeni kartę magnetyczną i zbliżył ją do czytnika znajdującego się przy śluzie.
Właśnie wtedy rozległo się charakterystyczne buczenie jakie czasem towarzyszy wyłączanym lub rozładowującym się maszynom.

Wuuuuuuuuuuuuuuum

Syrena przestała wyć a światła alarmu nagle zgasły i całym module zapadły gęste ciemności. Słyszeli jedynie swoje przyśpieszone oddechy, niemal każde z nich czuło na karku ciepłe, zdecydowanie za ciepłe powiewy wydobywające się z ust współtowarzyszy. Po pobudce powinni nawodnić się elektrolitami, a znajdując się w ciasnej, ciepłej metalowej puszce ich ciała zaczęły dopominać się o wodę. Na czołach, pod pachami i szyi pojawiły pierwsze krople potu. W zamkniętej przestrzeni objawy zaczęły się nasilać, starzec taki jak Bloomberg po paru minutach by pewnie zasłabł. Jedynie androidy dzielnie znosiły niedogodności. I jak tu ich nie nienawidzić?
- Que esta pasando!? – krzyknął Latynos, lecz nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć zapaliły się światła awaryjne. Przytłumione, przygaszone, minimalistyczne. Korytarz i resztę moduły zalała fluoroscencyjna ciemnoczerwona poświata, jakby znaleźli się nagle w nocnym klubie. Ich włosy, twarze, ręce i kombinezony, wszystko teraz mieniło się szkarłatem.
- Odłączyli zasilanie – stwierdził Pickford i chyba po raz pierwszy od chwili gdy pojawił się w module, usłyszeli w głosie pana Loczka autentyczną ludzką emocję. Szczere zdumienie. Wyglądało na to, że syntetyk przewidział wiele scenariuszy, ale nie ten.
- Nie rozumiem. Matka się zresetuje i zacznie działać w trybie awaryjnym, ale nie odzyskają kontroli - mówił sam do siebie, analizując nowe dane – Właściwie tylko utrudniają sobie zadanie.
- Otwieraj kurwa te drzwi, na co czekasz gamoniu?! – warknął Villavuena i dla zachęty przyłożył androidowi pistolet do głowy, odbezpieczył spust. Niebezpieczne kliknięcie wystraszyłoby niejednego twardziela, ale nie maszynę.
- Odłączyli zasilanie – powtórzył syntetyk tym razem już spokojniej – Kody i uwierzytelnienia przestały działać, śluzy przeszły na sterowanie ręczne, można je otworzyć tylko z zewnętrz, dopóki Matka nie wprowadzi nowej autoryzacji dla członków załogi.
Rzeczywiście śluza prowadząca do pomieszczenia z kriomorami na zewnątrz miała mechanizm przypominający ster morskiego statku, takie samo musiało znajdować się za śluzą, przy której teraz stali. Jack słuchał wyjaśnień Pickforda, ale wiedział, że istnieje jeszcze jeden sposób, który najwyraźniej android przeoczył lub o nim nie wiedział. Frachtowiec przeszedł na zasilanie awaryjne, ale w śluzach wciąż płynęło napięcie elektryczne. Gdyby udało się zrobić w panelu spięcie za pomocą odpowiednich kabli…Tylko których? Do tej pory dla Browna juniora była to wiedza czysto teoretyczna, nigdy nie otwierał śluzy w podobny sposób.
Nim zdążył podzielić się kimkolwiek swoimi spostrzeżeniami, ich uwagę zwrócił dźwięk dochodzący z pomieszczenia z kriomorami. Głośne jęknięcie przeszło w natychmiastowy gardłowy skrzek a potem nieludzki bulgot, jakby wylewający się wprost z ludzkich wnętrzności. Bulgot z każdym kolejnym uderzeniem serca stawał się on coraz głośniejszy, coraz bardziej naznaczony jakimś nieopisanym bólem. Ostatecznie dźwięk przeistoczył w coś czego żadne z nich w swoim życiu nie słyszało. Mogło by groźnym cykotaniem przerośniętego robala, ostrzegawczym posykiwaniem wężopodobnej istoty, niezrozumiałym klekotaniem obcej formy życia. Wszystkie te nienaturalne dźwięki nakładały na siebie tworząc jakąś upiorną symfonię.

Klik-Klik-Klik-Klik-Klik


W chwili gdy tylko usłyszeli dźwięk i zwrócili w jego kierunku swoje spojrzenia zauważyli ludzką sylwetkę, a raczej jej cień skąpany w ciemnoczerwonej poświacie przygaszonych świateł. Cień ludzkim kształtem pozostawał przez sekundę, dwie a potem rozcapierzył się, przygarbił i wydłużył, urósł. W akompaniamencie owadziego cykotania, gadzich syków i klekotania zmieniał swoją formę, wydawało się, że jego ciemna sylwetka wpadła w nerwowe drżenie, jakby znalazła w świetle stroboskopowych lamp albo była nieludzko szybką istotą, cierpiącą na padaczkę.
Nie zdążyli stać się świadkami ostatecznej przemiany bo nagle w drzwiach śluzy pojawił się Dwight. Cokolwiek zobaczył, wyglądało na to, że woli zostać jednak usmażony żywcem niż przebywać w jednym pomieszczeniu z przeobrażającą się istotą. Wcześniej niczym niewzruszony, teraz z jego twarzy odpłynęła cała krew. Zatrzymał się przy stojącej najbliżej śluzy Zarinie i zwymiotował. Tuż za nim ze śluzy wypełzła Afrykanka. Odwrócona do nich plecami, sunęła po ziemi na tyłku w głąb korytarza, drąc się w niebogłosy. Rozpacz, w jakiej się znalazła po przebudzeniu okazała słabsza od przerażenia w jakie wpadła gdy zobaczyła…to coś. Nie słyszeli już płaczów albinosa, najwyraźniej gdy syrena przestała wyć uspokoił się, a może w wyniku krwotoku z nosa i uszu stracił w końcu przytomność? Nero też już nie wykrzykiwał swoich gróźb do wyimaginowanych kamer. Bloomberg za to walił pięściami w szybę kriokomory, która tłumiła jego krzyki. Znajdując się w ciasnej metalowej puszcze wyraźnie słyszeli każde jego słowo, wypowiadane jakby troche z wnętrza butelki.
- Wypuśćcie mnie! Coś się zacięło, Boże jedyny, wypuśćcie mnie, błagam, pomóżcie mi ludzie!
W chwili gdy Zuhura znalazła za śluzą, powykręcany chorobami i mutacją cień zniknął. Upiorna symfonia wydobywającą z gardła istoty wciąż jednak rozbrzmiewała po całym module.

Klik-Klik-Klik-Klik-Klik
Klik-Klik-Klik-Klik-Klik
Klik-Klik-Klik-Klik-Klik


- El diablo! Satanico Pandemonium! – krzyknął Villavuena robiąc znak krzyża.
- Nie. Patogen – poprawił go Pickford.
 
Arthur Fleck jest offline