Centrum Lucatore, popołudnie 2 lipca 2595
Angeline Lea Sanguine poczuła jak jej serce bije w szaleńczej ekscytacji. Wykształcona równie wszechstronnie jak jej przyrodni brat lub kuzyn, wiedziała doskonale, czym były kapsuły noszone przez Szpitalników i co oznaczało poruszenie pozornie martwego kawałka mięsa zatopionego w cieczy przypominającej swymi właściwościami wody płodowe. Tkanka ta zakażona była cząsteczkami Primera, wirusa wydzielanego przez Wynaturzonych. Przez większość czasu nieruchomy, kawałek mięsa zaczynał się spazmatycznie poruszać, kiedy uśpiony w nim wirus w jakiś niezrozumiały dla Franków sposób wyczuwał w swoim bezpośrednim pobliżu obecność innych zakażonych komórek.
Angeline Lea miała sposobność widzieć pobudzone moluski w Montpellier, podczas przeprowadzanych przez Szpitalników rutynowych kontroli przy bramach miasta. Regularnie zdarzało się, by do Rubinu próbowali wejść ludzie, którzy mieli zgubny kontakt z wirusem, czy to wskutek wystawienia na oddziaływanie grzybni w górnym biegu Rhone czy też z powodu zażywania wyrabianych na bazie Płonu narkotyków. Wszyscy trafiali w ręce noszących hermetyczne kombinezony Higienistów, których zadania również były całkiem dobrze Angeline znane – więźniowie mający perspektywy na odratowanie faszerowani byli w Bastionie potężnymi dawkami preparatów grzybobójczych, ci natomiast zbyt mocno zatruci trafiali na zamknięty oddział montpellierskiego hospicjum. Z tego właśnie powodu czerwonokrzyżowcy cieszyli się w Montpellier złą sławą pospólstwa, ale zarazem szacunkiem błękitnokrwistych elit. Dbałość o czystość krwi wymagała najwyższych poświęceń.
Biegnąc co sił w ślad za Alpejczykiem i jego żołnierzami, dziedziczka wyminęła ostatnich coających się pośpiesznie gapiów i zahamowała raptownie szukając dłonią wyimaginowanej kabury na swym biodrze. Jej szeroko otwartym oczom ukazał się widok krzyczącej przeraźliwie rudowłosej dziewczynki, leżącej na kamiennym bruku i machającej poszarpaną do kości chudziutką rączką, z której tryskała obficie krew. Postawny mężczyzna o aparycji farmera dzielił swą zdesperowaną uwagę pomiędzy nieszczęsne dziecko i wielkiego czarnego psa o krótkiej sierści, wściekle próbującego dokończyć swego morderczego dzieła.
- Zabierz go, Fernex! – do uszu Angeline dobiegł wibrujący niedowierzaniem i wściekłością krzyk mężczyzny, który był najpewniej ojcem rudowłosej dziewczynki – Zabierz tego skurwiałego wszarza albo skręcę mu kark!
Inny mężczyzna, jeszcze szerszy w barach od obrońcy dziecka i noszący narzucony na skórznię burozielony wełniany płaszcz myśliwego, pochwycił rozjuszonego psa za metalową obrożę próbując odciągnąć go od ofiary.
Molusk w kapsule Carmino Ferro wpadł w szaleńcze pląsy tłukąc z całej siły w grube szkło zasobnika.