Centrum Lucatore, popołudnie 2 lipca 2595
Otoczony przez eskortę i popędzany przez bojaźliwego kuzyna, Abdel Sanguine wbrew sobie samemu przyśpieszył kroku do uwłaszczającego jego godności truchtu, nie protestował jednak zbyt teatralnie wiedząc, że Barthez zna się na swoim fachu. A raczej myślał tak do momentu, w którym omijając rozpraszające się trwożnie zbiegowisko miejscowych prostaków dostrzegł, co było źródłem całego tego poruszenia.
Dziedzic Sanguine nie bez powodu poczuł się rozczarowany. Oczywiście winien był wystrzegać się niebezpieczeństw mogących zagrozić jego przyszłej sukcesji, ale bezlik groźnych przygód towarzyszących tej wyprawie wydatnie podbudował ego młodego Adbela i natchnął go przeświadczeniem o swej rosnącej w zawrotnym tempie pozycji. Kiedy zatem Alpejczyk nakazał mu czym prędzej opuścić plac, dziedzic pewien był, że oto właśnie ktoś znowu usiłuje targnąć się na jego życie! Bezlitosny asasyn prześladujący potomka jednego z najznamienitszych rodów Montpellier, dybiący nań na zlecenie jednego z licznych wrogów rozwścieczonych postępem negocjacji w Bergamo albo żwawo postępującym śledztwem w Lucatore!
- Na krew, stójcie! – wrzasnął młodzieniec zatrzymując się raptownie w miejscu i wygładzając palcami swe zmięte po plebejsku odzienie – To przecież tylko pies! Durny zawszony kundel! Pierworodny rodu Sanguine nie będzie uciekał przed jakimś parchatym burkiem! Zastrzelcie go, do diaska! Niepotrzebnie się przez was spociłem!