Śnieg trzeszczał pod butami. Zmrożone miasto spało jeszcze, kiedy opuścili zajaz. Cyryl intuicyjnie raz po raz poprawiał wielką futrzaną czapę oraz szal, którym był szczelnie okutany. Jedynie oczy wyglądały z tej plątaniny ubrań.
Ruszyli szybkim krokiem. Bretończykowi udzielał się nastrój konfidencji. Lekko się przygarbił, czujnie zerkał w koło. Zamykał tym samym pochód co by mieć baczenie raz ja wszelakie niebezpieczeństwa z zewnątrz jak i te czyhające z bliska. Zdawało się, że wciąż czuł śmiertelny jęk oraz krew umierającego.
Zabawne. Zdał sobie sprawę, że własny umysł go mami. Nie było żadnego jęku. Cyryl bynajmniej nie był ekspertem w zakresie umierania. Ale z doświadczenia miarkował, że wszyscy umierający w finalnym geście wydają z siebie jęk. Całkiem możliwe, że uwalniając tym samym duszę. Czy więc możliwe, że błędny rycerz z piwnicy przeżył? Albo nie miał duszy?
Tak rozmyślając podążał za grupą. Czając się, chyląc i nie dostrzegając, że wszyscy się zatrzymali po czem zaczęli szukać schronienia. Nie inaczej postąpił Bretończyk
K100: 23, 34, 69, 21, 8
__________________ To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce. |