Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2021, 20:29   #92
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Sen nie nadchodził. A nawet jak nadchodził to coś go za każdym razem przerywało. Estalijczyk nie mając więc ochoty na mordęgę, wydobył w torby lekarskiej swój zapas liści koki i wsunął sobie do ust zielone zawiniątko, które tak skutecznie wyłączało go na zbędne bodźce. Po chwili słodkawy posmak rozlał się po nim ze znaną już mieszaniną błogości i pobudzenia. Nie przestawał słyszeć całego hałasu organizowanej imprezy. Szczeknięć norsmeńkiej mowy przypominającej pijacki bełkot. Śpiewów rzewnych i radosnych. Rozmów w mowie wszelakiej, a i szeptów elfich jakby w skrytości wypowiadanych. Wszystko na raz łączyło się w jakiś monotonny pomruk ludzkiej masy, w środku, której się znalazł. Ludzkiej masy, która była jak ropiejacy wrzód na zielonej lustryjskiej ziemi. Wrzód, którego Lustria nie omieszka przeciąć. A jednak za nic nie zrezygnowałby z tej wyprawy. Nie wróciłby nawet za cenę odkupienia. Chciał zarazić ten ląd sobą. Zrzucić nań swoją dotychczasową niemoc…
Wiedział, że już nie uśnie. Ale z chwili na chwilę coraz mniej odczuwał znużenie jednocześnie odpoczywając w zaciszu swojej głowy. Nie miał w planie przespania uczty. Ale rozdrażniła go perspektywa biesiadnej pozy na jaką przystał kapitan de Rivera. Nijakość decyzji kapitana, który z całym swoim arsenałem, mógł bez rozlewu krwi osiągnąć wszystko w tej mieścinie. A nawet nie był w stanie zdecydować czego chce. Jeśli karta się odwróci od tego gamonia, to trzeba będzie czym prędzej go opuścić. Elfy zdecydowanie bardziej rokowały. Javier przyniósł od Ektheliona wiadomość spodziewaną. Cesar się nią nie zrażał. Nie żeby wiele o elfach słyszał, ale w tym co słyszał z całą pewnością nie leżało prostolinijne zdradzanie się z zamiarami. Wręcz przeciwnie. Baronessa również zdaje się tylko czekać na okazję, by wyswobodzić się spod kontroli tego koguta. Choć jak mawiają w Tilei… La donna e mobile…

Pojawienie się mistrza Bartolomeo i jego rewelacje o trwającej uczcie wyrwały go z zamyśleń.
- Już idę - odparł machinalnie Cesar dopiero teraz sobie uświadamiając, że uczta już się zaczęła.
Tileańczyk miał jednak jeszcze inne doniesienia, które wydały się mu względnie ciekawe. Wstał z posłania i przeciągnął się rozprostowując z chrupnięciem kości i grzbiet. Niewygoda nie była dla niego niczym nowym, ale męczący półsen zrobił swoje.
- Chodźmy zatem poszukać znachora - odparł mistrzowi Bartolomeo.
Pocałował swój medalik i ruszył na główny plac, by odnaleźć jakiegoś Norsmena, który będzie na tyle komunikatywny by wskazać im szamana. I pójść do niego.

- To chodźmy. - stary lekarz okrętowy zgodził się pogodnie i ruszył w roli przewodnika. Wyszli na zewnątrz po czym Tileańczyk skierował się na plac gdzie stały wymieszane grupy wspólnie jadły kolację, tańczyły i żartowały. Wyglądało jak jakiś festyn. Ale nie po to Bartolomeo przyprowadził tutaj Cesara. Prowadził go dość pewnie do wybranego stołu. Tam zagadał do wybranego Norsmena, brodatego i siedzącego w samej koszuli bo mimo zaawansowanego wieczoru nadal było ciepło. Widocznie to był ten z jakim rozmawiał wcześniej bo rozmawiali w reikspiel. Żaden nie posługiwał się tym językiem płynnie ale obaj w stopniu pozwalającym na całkiem przyzwoitą komunikację.

- To chodźcie, zaprowadzę was. - powiedział Norsmen wstając od stołu i machnięciem ręki dając znać aby podążać za nim. Zagłębili się w labirynt prostych ulic przy których każdy dom gościom wydawał się bliźniakiem poprzedniego. Ale mieszkaniec tej wioski poruszał się pewnie po swoich ulicach. Mijali parę osób tu i tam jakie zmierzały na albo z kolacji. Lub po prostu stały i rozmawiały ze sobą. Tak weszli do jakiegoś domu a potem sypialni. Bardzo podobnej do tej jaką mieli w domu gościnnym. W niej zastali mężczyznę przykrytego kocami. I jak się okazało przywiązanego pasami za pierś, biodra i kolana do łóżka.

- Musieliśmy go przywiązać. Bo się rzucał. - wyjaśnił brat tego przywiązanego i stał przy łóżku czekając co para obcych medyków teraz zrobi.

- Mówił coś? - spytał Cesar onego brata nie patrząc nawet na niego. Skupiony był na związanym człowieku. Możliwości było trochę. Na parę mógł zaradzić. Na zdecydowaną większość raczej nie. - Znalazłeś go gdzieś w takim stanie? Czy obudził się już taki? Od dawna to tak wygląda?

Ściągnął koce z pacjenta czyniąc to od strony stóp mając baczenie na jego ręce gdyby ten był przytomny i nieprzyjaźnie do obdukcji nastawiony. A zamierzał ją wykonać. Potwierdzić spostrzeżenia szaman o gorącym tułowiu i głowie i zimnych kończynach. Sprawdzić ciało i głowę na okoliczność niedawnych obrażeń. Zobaczyć jak reaguje na światło pochodni. Dzieląc pospołu wszystkie kroki z Tileańczykiem.

- Nie przyszedł jak miał mi pomóc przy naprawie dachu. No nic, to mi inni pomogli i machnąłem ręką. Ale na drugi dzień też nie przyszedł. To jak skończyliśmy z tym dachem to przyszedłem do niego i go znalazłem o takiego. - powiedział Nors tłumacząc okoliczności w jakich znalazł swojego brata.

Ponieważ przy łóżku nie bardzo było miejsca dla drugiego medyka to Bartolomeo ograniczył się do roli asystenta. A Cesar wrażenia dotykowe ze sprawdzania ciała okazały się trafnie opisane przez Norsmenów. Stopy i dolne kończyny były suche i chłodne. Podobnie dłonie i ramiona. Za to korpus i głowa na odwrót. Gorące i przepocone. Co było nienaturalnym zestawem bo zwykle albo ktoś miał zbyt wielką gorączkę albo zbyt niską jeśli już coś się działo. A tutaj było nietypowe połączenie tych dwóch skrajności w jedno.

Sam badany mężczyzna raczej nie stawiał oporu. Wydawał się ledwo świadomy obecności kogoś na swoim łóżku. Albo nawet i nie. Wpatrywał się w sufit niewidzącym spojrzeniem i ciężko oddychał. Oddech miał szybki i płytki jakby dopiero co skończył długi bieg. Na widok pochodni przy swojej twarzy nie było widać jakiejś sensownej reakcji.

Nie miał jakiś widocznych ran. Nie wyglądało aby ktoś go ciął nożem czy pazurami. Śladów ukąszeń też nie było widać. Bartolomeo uznał, że ta niska te zimne kończyny może oznaczać kiepski przepływ krwi i Cesar mógł się z tym zgodzić. Zwykle tak to uznawano taki objaw. Jednak zwykle chodziło o całe ciało no i nie znali teraz czynnika jaki spowodował tą nietypową reakcję. Nie można było wykluczyć tak naturalnego jak i nadnaturalnego pochodzenia.

Z tego co mówił brat przywiązanego do łóżka Norsa ten się drapał i bredził. Kilka razy puścił pawia, majaczył. Wszystko to sprawiało, że zdradzał typowe objawy dla opętania. Tak to się właśnie zaczynało gdy obcy byt wchodził w czyjeś ciało. Przynajmniej takie o tym zwykle krążyły opowieści.

Może nie można było tego wykluczyć ale sam zestaw objawów wydał się Cesarowi znajomy. Co prawda nigdy nie spotkał się z takim przypadkiem osobiście niemniej słyszał o podobnych. W Imperium nazywano to wewnętrznym ogniem bo ciało zdawało się płonąć od środka niewidzialnym na zewnątrz płomieniem. A nazwa przyjęła się i na południu. Nie znano przyczyny takiego nietypowego zachowania więc leczono to objawowo. Przez upuszczanie krwi, zimne kompresy i podawanie różnych mikstur.

- Wymioty i majaki… mogą wskazywać na zatrucie. Albo uderzenie w głowę. Czaszka bez znamion uszkodzeń jednak - Novareńczyk myślał na głos - Chłód kończyn… Gdyby dotyczył jednej, przyznałbym ci rację mistrzu. Ale złe krążenie we wszystkich członkach peryferyjnych… Jakby coś z niego ściągało całą krew do głowy i korpusu. Wewnętrzny Ogień to w miastach nazywają. A po po wsiach Zmorą nazywają.

Zły duch co nocą przychodzi do ofiary, siada na niej i krew we śnie wypija. Cesar na wypędzaniu duchów się nie znał w ogóle. Ale objawy mógł leczyć. Niemniej zarówno sprawy przyrodzone jak i nadprzyrodzone rządziły się tą samą logiką. Były objawy i był ich powód. I był początek od którego wszystko się zaczęło. Rozejrzał się po izbie.

- Mistrzu, przygotujcie pijawki. Upust krwi powinien zbić trochę gorączkę i może przywróci tego biedaka nieco do zmysłów.
Nadal pobudzony umysł Novareńczyka pracował już nad kolejnym domysłem. Zaczął obchodzić izbę rozglądając się za czymś niepasującym. Jakimś przedmiotem nie będącym typowym wyposażeniem domu. Nie omieszkał sprawdzić też tobołków nieszczęśnika, ani jego rzeczy osobistych. Ani misek po ostatniej strawie.

- Czyli pijawki tak? Tak, pijawki są dobre na wszystko. Od tego powinniśmy zacząć. - tileański medyk skinął głową na znak aprobaty i zmienił Casara przy łóżku przywiązanego pacjenta. Wyjął z torby pojemnik z małymi wijącymi się krwiopijcami i zaczął je przystawiać do ciała chorego.

- Co tak chodzisz? Czego szukasz? - zapytał Norsmen który widocznie do widoku pijawek w akcji był przyzwyczajony ale nie bardzo mógł zrozumieć dlaczego jeden z medyków zaczął chodzić i rozglądać się po izbie. A ten widział dość prosto urządzone wnętrze, tam gdzie była możliwość z norsmeńskimi ozdobami zdradzającymi kto jest gospodarzem w tym domu. Ale nigdy wcześniej tu nie był to wszystko wydawało się dość nowe dla niego. Trudno było powiedzieć co tu było od zawsze czy powinno być a co być może nie.

Dom niczego Cesarowi nie zdradził. Pozostało zajrzeć do misek i tobołka chorego. Nie był żonaty to i bez kobiecej ręki w domu brudne skorupy mogły gdzieś się walać. A torbę, czy tobołek musiał przecież jakąś posiadać. Na pytanie Norsmena chwilowo nie chciało mu się odpowiadać.
- Co robił gdyś go ostatni raz widział przy zdrowych zmysłach?

- Wrócił z połowów. Jest rybakiem. Czego ty szukasz? - brat złożonego tajemniczą niemocą brodacza okazywał coraz wyraźniej zniecierpliwienie zaczynające przelewać się w irytację gdy obcy chodził po izbie zaglądając w różne kąty i zakamarki nie zdradzając mu po co to czyni. W końcu mało kto lubił jak ktoś obcy grzebał mu w jego rzeczach bez pytania i wyjaśnienia po co to robi. Jakiś tobołek Cesar jednak znalazł. A w nim mały nóż, jakieś haczyki na ryby, żyłki, kawałek sznurka, chustkę albo małą ścierkę a wszystko przenicowane wodno - rybim zapachem. Kuchnia i piec były wygaszone i nie wyglądały by ostatnio były używane. Piec był porządny, dostosowany do wypieku chleba ale zimny. Resztek jedzenia nie znalazł, podobnie jak używanych do gotowania naczyń. Albo w ogóle ich nie używał albo on sam czy ktoś inny był porządnym gospodarzem.

- Nie wiem czego szukam - odparł Cesar wyczerpawszy chwilowo pomysły na szukanie czegoś co naprowadziłoby go na to co jest przyczyną stanu chorego - Łowił ryby… Wrócił. A potem zastałeś go takiego... Łowił sam? Ma swoją łódkę?

- Z kolegą. I tak, ma swoją łódź. Jak to nie wiesz czego szukasz a cały czas szukasz? Może coś zrobisz z nim? - brat Norsa wydawał się być zdezorientowany słowami i czynami medyka. Chyba miał kłopot by zrozumieć jego poczynania. Odpowiedział jednak to o co pytał ale zachowanie Bartolomeo jaki zajmował się pacjentem chyba było dla niego bardziej czytelne niż to co robił Cesar.

- Wybacz gorącą głowę temu młodzieńcowi młody człowieku. Zależy mu na stanie twojego brata i próbuje znaleźć co ten stan wywołało. - stary lekarz okrętowy wtrącił się tym swoim łagodnym i nieco mentorskim tonem wspartym autorytetem wieku. Spojrzał tak na brata poszkodowanego jak i swojego kolegę po fachu uśmiechając się do nich lekko i uspokajająco. Na Norsa chyba podziałało bo zrobił nieme “acha” i pokiwał głową.

- Prowadź zatem do tego kolegi - rzekł Estalijczyk. - Mistrzu Bartolomeo - skinął lekarzowi w geście podziękowania za wyjaśnienia, lub życzenia powodzenia z pijawkami. - A potem do łódki.

Brat pacjenta miał minę jakby się zastanawiał czy nie robią go w balona. Ale chyba uznał, że skoro chodzi o zdrowie jego brata to postara się być wyrozumiały na takie zachowanie obcych. Skinął więc głową i dał znak aby iść za nim. W milczeniu wrócili na centralny plac wioski gdzie biesiada i zabawa wciąż trwała w najlepsze. Wrócili praktycznie dosłownie do punktu wyjścia bo ów kolega siedział ledwo parę miejsc dalej niż wcześniej siedział brat rybaka. Ten podszedł do niego i coś do niego przemówił wskazując na stojącego obok brodatego Estalijczyka. Siedzący nie zdradzał entuzjazmu zwłaszcza, że pił i bawił się w najlepsze coś raźno opowiadając siedzącej obok dziewczynie a i ją to chyba niezmiernie bawiło. Ale w końcu pod wpływem siły perswazji kolegi w jakiej dało się wyczuć ponaglenie wstał od stołu i podszedł do czekającego medyka.

- Pyta co chcesz wiedzieć. - przetłumaczył Norsmen patrząc pospołu z kolegą na Cesara.

-' Zapytaj go o dzień, w którym po raz ostatni łowił ryby z twoim bratem. Jak wyglądał połów. - Na medykusie najwyraźniej niechęć nowego rozmówcy robiła takie samo wrażenie jak powątpiewanie brata chorego.

Dwaj Norsmeni toczyli chwilę ożywioną dyskusję ale szybko doszli do porozumienia bo brat pacjenta przemówił w reikspiel. - Mówi, że trzy dni temu. Musiało tak być bo wtedy i ja spotkałem Josteina ostatni raz. Właśnie wracał z tych ryb. I na drugi dzień miał przyjść do mnie i mi pomóc. - wyjaśnił brat dopowiadając od razu coś od siebie do wypowiedzi kolegi.

- Czy w czasie połowu wydarzyło się coś dziwnego? Łowili tam gdzie zawsze? - Cesar pokiwał głową po czym kontynuował przesłuchanie.

- Mówi, że było jak zawsze. Trochę słabo poszło, liczyli, że będzie lepiej no ale też i nie tak tragicznie. - brat Josteina odpowiedział po dwu czy trzyzdaniowej wypowiedzi kolegi. Cesar na ile mógł się zorientować to ten kolega wydawał się odpowiadać naturalnie i po krótkiej chwili namysłu. Jakby sam się zastanawiał jak potraktować to pytanie i czy zdarzyło się wówczas coś godnego zapamiętania. Ale najbardziej co zapamiętał to efekt tego połowu. A przynajmniej tak to przetłumaczył brat powalonego niemocą rybaka.

Rybak nie wiedział niczego.
- Niech wraca do dziewczyny - powiedział Cesar wskazując na Norsmenkę, która nie marnując czasu zainteresowała się swoim drugim sąsiadem i zanosząc się śmiechem i pijąc oblewała niby przypadkiem miodem z jego rogu - Łódka Josteina. Prowadź.
Powiedział do swego przewodnika.

Norsmenowi nie trzeba było powtarzać. Bardzo chętnie wrócił na swoje miejsce do tej nadobnej dziewoi i podjął na nowo przerwaną zabawę. A ta z uśmiechem przywitała jego powrót coś do niego mówiąc albo pytając. Brat złożonego niemocą popatrzył na nich tęsknie nie ukrywając, że chętnie by z nimi został. Ale widocznie poważnie traktował braterskie więzy bo poprowadził Cesara pomiędzy długie i proste uliczki pomiędzy domami. Znów mijali przedstawicieli różnych nacji Starego Świata zmierzających do lub z placu i na różnym etapie zabawy. Wyglądało na to, że integracja z obu stron rozwijała się pomyślnie.

Tak Cesar ze swoim przewodnikiem dotarł do jednej z bram. Tam Nors chwilę rozmawiał ze strażnikami i ci zgodzili się ich przepuścić. Co w pierwszej chwili nie było takie oczywiste. Brat musiał ostro się targować aby ci zgodzili się ich przepuścić i pewnie coś wspomniał o Josteinie bo to było jedyne słowo jakie Estalijczyk rozpoznał. W końcu jednak strażnicy ich przepuścili małą furtką na zewnątrz.

Szli przy świetle pochodni pożyczonej od strażników bo na zewnątrz była już kompletna noc. Norsmen pewnie prowadził gościa brzegiem rzeki i dalej na pomost. Jakieś żaby czy inne stworzenia umykały z kręgu światła zanim dało im się radę przyjrzeć. Mijali większe i mniejsze łódki, dłubanki a także te duże łodzie przystosowane do podróży pełnomorskich.

- To ta. - wskazał przewodnik zatrzymując się przed niczym nie wyróżniającą się łodzią zdolną pomieścić z pół tuzina osób na ławeczkach i ich bagaże lub połów na dnie. Bujała się na wieczornej fali jaka odbijała blask pochodni. - Pospiesz się. Na zewnątrz nie jest bezpiecznie. Zwłaszcza po zmroku. - dodał tonem dobrej rady rozglądając się uważnie dookoła.

Cesar wszedł na pokład i zaczepił pochodnię w przeznaczonym ku temu uchwycie. Ostrzeżenie tym razem wziął sobie do serca i zamierzał się streszczać. Nie lubił zostawiania spraw ze świadomością, że mógł zrobić więcej. Nie zamierzał jednak spocząć na cmentarzu z nagrobkiem o inskrypcji "przynajmniej dowiedziałem się na co był chory". Zaczął przeszukiwać łódkę pod kątem ostatniego połowu.

- Chodź i pomóż - powiedział do josteinowego brata przetrząsając schowki - Znasz tą łódkę. Czego tu wcześniej nie było?

- Wszystko jest jak powinno. Byłoby łatwiej jakbyś powiedział czego szukamy. - odparł Norsmen gdy wzruszył ramionami i od niechcenia rzucił niewielki worek na dno łodzi. Dało się wyczuć ledwo skrywaną irytację za takie ciągłe zbywanie i traktowanie. Obaj weszli na lekko chyboczącą się na falach łódź i właściwie niewiele było do tego szukania. Łódź wyglądała wręcz nudnie. Zurzyte ławki, dulki, wiosła na dnie łodzi razem z kałużą chlupoczącej tam wody. Przy rufie, pod ostatnią ławeczką zwykle zajmowaną przez sternika był wędkarski ekwipunek. Wśród nich niewielki woreczek ze starym chlebem, kolejny z haczykami i żyłkami, dwie wędki położone na dnie obok wioseł, jakas stara kapota albo koc i mniej więcej tyle. Wszystko to tchnęło zapachem jeziornej wilgoci i ryb. Tam i tu było widać nawet jakiś zapomniany rybi łeb albo ości.

Przeszukawszy wszystko co się dało, Estalijczyk usiadł na ławce sternika, drapiąc się po brodzie.

- Mówiłem już. Nie wiem. Coś ten stan twojego brata wywołało. Z tego co mówisz ty i tamten rybak, to po powrocie z połowu. Może coś złowił. Może go coś użarło. Może coś znalazł. A może nic z tych rzeczy i ktoś na niego urok rzucił. Tak czy inaczej nic tu po nas. Wracajmy.

- Nic go nie ukąsiło. Szukaliśmy śladów. Nic nie ma. - odparł Norsmen wstając z ławeczki i wychodząc z powrotem na pomost. Wyciągnął rękę aby pomóc gościowi w tej czynności. Ale bez większych oporów i nawet chętnie zaczął wracać w stronę zamkniętej bramy.

- To co złowili Gerd sprzedał następnego dnia. Innym co jedli te ryby też nic nie było. - powiedział brat powalonego rybaka gdy ich kroki stukały po pomoście.

- Zatem urok. Może kogoś z osady. A może Amazonki? A może to coś zupełnie innego. - Cesar wzruszył ramionami. - Tak czy inaczej to nie moja dziedzina.

U mistrza Bartolomeo również nic nowego się nie wydarzyło. A pijawki trzeba było zdjąć dopiero za parę godzin. Mizerny obraz objawów i zero poszlak nie dawały wielkiego pola do manewru. Novareńczyk postanowił jeszcze z torby wyciągnąć ampułę oleju z ostropestu i upewniwszy się, że chory ma odruch przełykania, podał mu ją. Uniwersalne antidotum może nie pomóc, ale z pewnością nie zaszkodzi.

- Przynieś świeżej wody ze studni - powiedział do Norsmena jeszcze przed wyjściem - Aby zimna była. I okład dla brata z nasączonej nią koszuli na czoło i pierś przygotuj. Zmieniaj gdy się ocieplą. Rano zajrzę tu jeszcze.

- Nie trzeba fatygować młodzieńca - żachnął się dobrotliwie tileański mistrz. Nie na moje lata zabawy i hulanki. Zaraz tu wrócę i posiedzę z chorym. Pozmieniam kompresy. A nuż się obudzi.

Cesar skinął głową na zgodę i już miał wyjść, ale tknięty jeszcze przeczuciem postanowił sprawdzić ubranie chorego. Głównie na zawartość kieszeni, ale i wszelkich ozdób.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline