Jak doradziła Lyhnis, tak po kilku zdaniach dyskusji zrobiliście. Szliście przez główną ulicę mijając kolejne domy i powodując, że następne światła za oknami gasły. Wszyscy ciągle mieliście to wyraźne poczucie bycia obserwowanym - ba, wiedzieliście to prawie na pewno! Mimo wszystko, niebezpiecznie byłoby zapuszczać się w boczne uliczki nieznanego miasta.
W końcu, po następnych kilkudziesięciu metrach, wasze odczucia potwierdziły się. Zza rogu wyszedł jakiś uzbrojony człowiek. Drugi, trzeci, kolejny...
-
Stać! * * *
Bez zbędnych ceregieli, zostaliście otoczeni przez kilkunastu strażników przypominających nieco tych przy bramie. Ludzie wyglądali dla was tak podobnie do siebie... Zwłaszcza, że ci byli ubrani w takie same lekkie zbroje. Podnosiło was na duchu to, że prowadzili was w stronę pałacu, do którego przecież sami zmierzaliście - z tego to powodu nie stawialiście większych oporów. Budynek przybliżał się i wyglądał coraz bardziej imponująco.
* * *
Przeszedłszy przez liczne korytarze, których wystrój mógł prawie równać się z dekoracją Sali Mędrców w Avadirei, zostaliście umieszczeni w jakiejś niewielkiej komnacie, gdzie pilnowało was nadal kilku strażników. Nie byli oni skorzy do jakiejkolwiek rozmowy, którą to kilka razy chciało któreś z was nawiązać. Ich zadaniem było was pilnować. Waszym, w tym momencie, czekać. Chcieliście wreszcie porozmawiać z władcą tego miejsca, dowiedzieć się, co z Ogrodami, a także jak najwięcej o Powierzchni. Ucieszyliście się w pierwszym momencie, gdy drzwi się otworzyły, ale wasze miny zrzedły, gdy tylko człowiek przestąpił próg. Był to mężczyzna, który siedział w powozie, podczas przygody przed bramą. Na jego ustach widniał uśmieszek udowadniający jego poczucie wyższości. W jego głosie wyczuwaliście niezwykle wyraźne niezadowolenie, powoli przeradzające się we wściekłość.
- No, proszę... Nasi 'inni'! Daliście mi powody do przemyślenia różnych spraw... Nie tylko, CZYM jesteście, ale także skąd i po co przypałętaliście się do mojego miasta.
Któreś z was chciało odpowiedzieć, lecz zostało uciszone przez władcę, którego nerwy widocznie były bardzo mocno zszargane.
- Cisza! Ja już wiem! Ja wszystko wiem! Macie być groźbą! Groźbą dla MOJEJ władzy i MOJEGO miasta! Wrócicie do swojego pana, kimkolwiek by nie był, a domyślam się, kto to może być, ale NIE W JEDNYM KAWAŁKU! Będziecie wychłostani, zamknięci każde w innej części zamku! Nie dostaniecie ani łyka pomyji, ani kęsa spleśniałego chleba! - ostatnia część przemowy wprost kipiała satysfakcją ze swojej wściekłości i władzy. Zatrzymał się na chwilę, oddychając głęboko, i jakby na coś czekając. Wreszcie wrzasnął na kogoś, kto prawdopodobnie był przełożonym strażników. -
Co tak stoisz? ZABRAĆ ICH! * * *
Lyhnis:
Dwóch strażników prowadziło cię zawiłymi korytarzami, do jakiejść wewnętrznej części zamku. Na początku starałaś się zapamiętać trasę, lub oględnie wiedzieć, gdzie może być reszta drużyny, lecz było to bezcelowe, w labiryncie korytarzy, który cię otaczał. W końcu wepchnięto cię do miejsca, które nie było w lochach, lecz mimo wszystko wyraźnie przygotowane było do trzymania w nim więźniów. Wskazywały na to choćby okratowane drzwi - dzięki temu widziałaś chociaż, co się za nimi dzieje. Twoje rzeczy zostały rzucone na razie gdzieś obok wejścia, a strażnicy stali pilnując tak ich, jak i ciebie. Po chwili, wymieniwszy jakieś zdania, których nie słyszałaś i przestraszone spojrzenia, pobiegli gdzieś - najprawdopodobniej nie zrobili czegoś, przez co ich pan mógłby być jeszcze bardziej zły, i mieli zamiar wrócić jak najszybciej. Nie interesowało Cię to, dopóki nie zauważyłaś, że w drzwiach pozostał klucz...
Kerom:
Jako że widać było, że jesteś wyćwiczonym żołnierzem, przydzielono do twojej eskorty aż trzy osoby. Szliście kilka minut, ciągle wchodząc po schodach coraz wyżej.
Byłeś w bardzo wysokim pokoju, za zamkniętymi, drewnianymi drzwiami. Niestety zabrano ci ekwipunek. Twoją uwagę jednak zwróciło średniej wielkości, otwarte okno na wysokości kilku metrów...
Mumriken:
Nie wiedziałeś, gdzie cię prowadzą, i zbytnio cię to nie obchodziło. Choć... Miło byłoby być wolnym, mimo wszystko. Mlaskałeś co chwilę - dawało to dużo satysfakcji, gdyż prowadzący cię strażnik był tym wprost przerażony. Odstawił cię do jakiegoś małego, zapyziałego pokoiku - cóż, byłeś do takich przyzwyczajony. Siedział tak, siedział, a ty mlaskałeś i mlaskałeś... Aż strażnik usnął. Tak, spał, widziałeś to wyraźnie. Drzwi były solidne, drewniane... To jak to widziałeś?
Dopiero teraz, zaabsorbowany mlaskaniem, zobaczyłeś, że drzwi wcale nie są dobrze zamknięte, lecz - uchylone.
Nathaniel:
Po kilkunastu minutach bycia prowadzonym przez dwóch uzbrojonych strażników, zorientowałeś się, że nie idziesz, do żadnego zamknięcia. Doszedłeś na dziedziniec, gdzie stałeś z jednym strażnikiem - drugi po coś poszedł. Wrócił z czymś, co z pewnością służyło do chłosty...