Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2021, 20:41   #164
Bardiel
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Amanda, Jacek, Alan - część I

Amanda nie przypuszczała, że otwarcie jakiejś klapy sprawi jej tyle problemów. To tylko klapa, myślała początkowo, ogarnięta pewnością siebie. Mdliło ją od śluzu, który zgarniała, nawet przez chwilę miała wrażenie, że zakręciło jej się w głowie. Słowa Katii nie były dla niej obrazą, a wręcz komplementem. W końcu uznała, że wygląda jak księżniczka, a jednak mimo to potrafi zabrać się i do brudnej, śmierdzącej pracy. I faktycznie, blondyneczka pracowała zaciekle, końcówki jej długich, jasnych włosów ocierały się o obślizgłą podłogę zbierając z niej nieco szlamu, choć zdecydowanie mniej niż ściera. Widać jednak było, że są zawilgocone i kleiste. Kiedy siłowała się z klapą, była w stresie. Gołąbek próbował walczyć z potworami, Julia darła się wniebogłosy, a dziecku udzielała się jej panika. Katia była zdekoncentrowana, a Alan… No tak, Alan, zamiast pomóc, to trzymał Agatę za rękę. Amanda poczuła, jak narasta w niej wściekłość. “Świetnie, kurwa”, rozpaczliwie krzyknęła w myślach. Sama też się rozproszyła, jednak nagle Ceyn przywaliła jej kartą w czoło. Sabotowska zesztywniała jak ogłupiała, poczuła się jak w cyrku, gdzie Alan i Agata są turystami… trzymającymi się za rękę!. Potrzebowała pomocy, to jedyną osobą, która jej pomogła, była Katia. Nie Alan. Jacek i Julia mieli zdecydowanie inne problemy. Ciężko było przyjąć do siebie taką obojętność… Choć mógł to być szok, ale...
Blondyneczka nawet nie wiedziała, kiedy klapa puściła. Używała całej swojej siły do jej otwarcia, a gdy niespodziewanie, bez przygotowania, dostała jej więcej, niemal wyrwała drewniane drzwiczki piwnicy.

- Kurwa! - krzyknęła z bólu puszczając uchwyt, jednak wśród tych wrzasków i rumoru mogła być mniej słyszalna. Nie była pewna, czy nie urwało jej rąk, nie wiedziała też jakim cudem. Klapa omal nie wybiła jej zębów, kiedy tak się nad nią pochylała, rozwarła się z niesamowitym impetem i Amanda też ledwo odskoczyła, aby ta nie przywaliła jej w nogi.

Ręce piekły niesamowicie. Nie urwało ich, tyle dobrego. Początkowo miała za złe Katii, że to zrobiła. Że przyjebała jej kartą w czoło i tak wyszło. Szybko jednak zrozumiała, patrząc na stan dziewczyny, że zrobiła to, co musiała. A wybór ten był dobry. Ostatni raz rzuciła spojrzenie na Alana. Była zła. Pozwoliła mu na tak wiele względem innych dziewczyn, że już nawet za rączkę musi się pieścić. Przewróciła oczami i podskoczyła do Katii chwytając ją od boku. Mogła jej pomóc, ale nie dałaby rady ciągnąć. Nie miała sił. Ledwo uniosła rękę, aby objąć Ceyn w pasie.

- Weźcie Julkę i dzieciaka, szybko! Schodzimy nie ma czasu! - tyle zdążyła powiedzieć. Nawet w jej głosie dało się wyczuć wściekłość. Nie umiała tego ukrywać. Chciała zaprowadzić Katię do zejścia i pozwolić, aby ta pierwsza poszła po schodach. Mogła co najwyżej poświecić lichym telefonem.

Jacek zamienił się w potwora, Julka oszalała ze strachu, na twarzy jego ukochanej Amandy rysował grymas nieopisanego bólu, Katia opadła z sił a Agata rozpaczliwe wzywała ducha wiedźmy. Przez jeden krótki moment, Alan miał po prostu ochotę usiąść, ukryć twarz w dłoniach i poczekać, aż to wszystko się skończy. Przy zdrowych zmysłach trzymało go już tylko uczucie do dziewczyny, którą pokochał nad życie. Przez jeden krótki moment wydawało mu się, że jest w stanie ocalić wszystkich swoich kolegów i przyjaciół, ale jak zwykle się przeliczył. Teraz mógł próbować ocalić malutki skrawek tego na czym zależało mu najbardziej. Amanda musi przeżyć, nie liczy się już nic innego.
- Uciekajcie do piwnicy – krzyknął i odepchnął od siebie Agatę popychając ją w stronę klapy. Sam wystrzelił w kierunku Julki i Jacka. Nie było czasu żeby Rosjankę uspokajać i próbować zaciągnąć do kryjówki znajdującej pod podłogą. Złapał więc dziecko, które trzymała w ręku, próbując je wyszarpać z jej ramion.

Jacek tymczasem zbierał się z podłogi. A przynajmniej jego ciało, które regenerowało siły w zastraszającym tempie. Nawet przywołane z innego wymiaru ogary wolały zachować dystans. Ich obecność nie była jednak potrzebna, aby utopić towarzystwo w adrenalinie - o wiele gorszy potwór znajdował się już w środku. Nie tylko pomieszczenia, ale i umysłu Gołąbka…

Z początku sądził, że to ogar rozsadził mu łeb. Dopiero po chwili dotarło do niego, co się wydarzyło i do czego okazał się zdolny siedzący w nim Czerw. Gdyby tylko nie spieprzył sprawy… Gdyby tylko wykazał dość refleksu, zręczności i siły… Wtedy bestia nie musiałaby przejmować kontroli. Nie dawałaby upustu swoim pierwotnym instynktom!

Ale nie wykazał. Został odsunięty na boczny tor.

Czuł się pasażerem we własnym ciele. Bezradnym obserwatorem koszmarnych zdarzeń. Wyczuwał intencje Czerwia. Wiedział dlaczego patrzy w stronę rozhisteryzowanej Julii. Nie szedł, by ją przytulić… Dlaczego to robił? Jacek nie potrafił tego pojąć. Chciał łatwego łupu? Przeszkadzał mu krzyk? A może symbiot po prostu chciał zrobić gospodarzowi na złość? Tysiące myśli przebiegały przez umysł Jacka - nie zmieniało to jednak faktu, że stawiał krok za krokiem, czując buzującą w żyłach agresję i okrucieństwo. Nie potrafił zatrzymać nóg, ani utrzymać rąk na uwięzi. Zupełnie tak, jakby stracił kontakt z własnym układem neurologicznym. Widząc, że Alan próbuje jeszcze szarpać się z Julią, zdecydował się na desperacki krok - do czego zresztą zainspirowała go sama Rosjanka.

Zamiast walczyć o władzę w nogach, Jacek skupił całą siłę woli na próbie odzyskania jednego z najmniejszych elementów ciała - za wszelką cenę zmuszał się do zamknięcia oczu. Chciał by Czerw był równie ślepy, co Ulyanova. Być może nie zatrzyma go tym na długo, ale jeśli kupi tym Alanowi choć dodatkową sekundę… To warto. Jednocześnie zalewał Czerwia myślami o atakujących od tyłu ogarach. “Obróć się durniu, bo obaj zginiemy!” - to chciał przekazać brutalnej istocie. Tylko bezpośrednie zagrożenie mogło zrobić wrażenie na bezgranicznie egoistycznym bycie.

Katia i Amanda zniknęły prędko w przejściu prowadzącym do piwnicy. Udało się je otworzyć i w tej chwili to była ich jedyna droga ucieczki. Alan jednak znalazł w sobie siłę do ataku. Czy może raczej… do ochrony. Ruszył prędko niczym bicz i chwycił niemowlaka. Wyszarpnął go z rąk Julii. Dziewczyna tylko chwilowo stanowiła jakikolwiek opór. Prędko puściła dziecko, patrząc w oczy śmierci. W oczy Jacka. Oczy chłopaka, do którego poczuła bardzo niespodziewane uczucie i który miał ją chronić. Wszystko jednak wskazywało na to, że umrze z jego rąk.

Niemowlę niespodziewanie zamilkło. Chyba już straciło siłę do płaczu. Znajdowało się bezpieczne w ramionach Alana. Co więcej, akcja chłopaka chwilowo uratowała również Ulyanovą. Dziewczyna szarpnięta przez Wiadernego przemieściła się o kilkanaście centymetrów, tym samym unikając uderzenia Jacka. Czy może raczej Czerwia kontrolującego jego ciało. Faktyczny Gołąbek starał się z całych sił, aby zamknąć oczy, aby oślepić potwora. Bezskutecznie. Był jedynie pasażerem na gapę w swoim własnym ciele i jedyne co mógł zrobić, to się z tym pogodzić.

Lub też… dalej walczyć. Tylko czy walka z robakiem miała sens?

Agata odepchnięta przez Alana wpadła na klapę. Tę drewnianą część, która wystawała w stronę sufitu. Krzyknęła z bólu, kiedy krawędź uderzyła ją w bok. Nie było to nic groźnego. Po prostu mieszanka cierpienia oraz zaskoczenia wydarła się z ust Woś. To wystarczyło, żeby zmieniła się chwilowo w najgłośniejszy element otoczenia. Julia dziwnie milczała. Jak gdyby była w tak złym stanie, że nawet nie mogła wydać z siebie głosu. Tak właściwie zdawała się najbardziej dokładną definicją niemego krzyku. Czerw obrócił się w stronę Agaty, szykując do następnego ataku.
- Tak, debilu! - krzyknęła Woś. - Tu jestem! - wrzasnęła. - No dalej!
Przeniosła wzrok na Alana. Ich oczy spotkały się tylko na sekundę, jednak Wiaderny zrozumiał, że dziewczyna kupowała mu czas. Aby przemknął się z Julią i dzieckiem w stronę klapy. Ogary wchodziły do pomieszczenia, bardzo ostrożnie. Widziały tutaj wiele Czerwi, a przekonały się dobrze, jak groźny potrafił być jeden z nich. Nie wiedziały jednak, że Czerw Jacka był wyjątkowy właśnie z tego względu, że czerpał energię ze swojego gospodarza.

Agata również zwróciła uwagę na Czerwie. Chwyciła jednego z nich, który był przylepiony do klapy i zamachała nim w powietrzu… po czym rzuciła w Jacka.
Alan trzymając niemowlę w ramionach odwrócił się w stronę klapy gotowy rzucić się do natychmiastowej ucieczki. Kiedy jednak usłyszał krzyk Agaty a potem dostrzegł jej wymowne spojrzenie, zawahał się. Julka wciąż miała szanse, Jacek, czy też monstrum, w które się przeobraził jego kolega nie zdążył jej jeszcze dopaść. Chłopak przypomniał sobie moment gdy próbował pomóc Adrianowi, przeprosić go i przekonać żeby próbował walczyć z potworem, pożerającym jego ciało i umysł. Nieudana próba zakończyła się załamaniem nerwowym Wiadernego, Alan jednak gotowy był spróbować ponownie, tyle, że za plecami Gołąbka już czaiły się istoty jeszcze straszniejsze i bardziej złowieszcze. Każda sekunda zwłoki, zwykłego zawahania zbliżała wszystkich w chatce do nieuchronnego końca. Dlatego niewiele myśląc chłopak wyciągnął rękę w kierunku Ulyanowej. Wiedział, że dziewczyna straciła wzrok, więc starał się jej zbyt mocno nie szarpać by przypadkiem nie przewrócić.
- Julka, idź za moim głosem. Wszystko będzie dobrze, trzymaj się mnie i idź za moim głosem – szeptał uspokajająco w czasie gdy Agata odwracała uwagę Czerwia.

Prawdziwy Jacek poczuł wdzięczność za to, że Alan odciągnął Julię z linii uderzenia (nawet jeśli był to tylko efekt uboczny). Jacka-Czerwia ogarnęła z kolei wściekłość. Zamiast zmasakrować głowę Ulyanovej, pięść potwora wylądowała na ścianie. Gwałtownie powstał i skoncentrował spojrzenie na Agacie. Zarówno dłoń, jak i twarz trójboisty zrastały się błyskawicznie. Wespół z bezlitosnym spojrzeniem tworzyły iście makabryczny widok.

Gołąbek z dziecinną łatwością chwycił rzuconego czerwia i zaczął mu się przyglądać z zainteresowaniem. Czy widział w nim pobratymca? Kolegę? Krewniaka? Być może. Nie przeszkodziło to jednak w bezceremonialnym zmiażdżeniu insekta. Zielonkawa posoka rozlała się po podłodze. Część wylądowała na twarzy Jacka, dodając mu “uroku”. W tej kwestii dwie jaźnie zadziałały zaskakująco zgodnie. Chłopak widział w Czerwiach źródło osobistej tragedii i ogromne zagrożenie. Czerw zaś… Nie lubił konkurencji. Nie chciał kolejnego drapieżnika na swoim rewirze. Dlatego też przy pierwszej okazji jaka się nadarzyła, po prostu zmiażdżył rywala jak robaka. Dosłownie. Jacek liczył, że ośmieli to również ogary.

Brutalna istota ruszyła w stronę Agaty. Jacek nie oponował tak, jak w przypadku Julii. W pewnym sensie… Pozwolił na to. Czuł, że po raz kolejny dzisiaj traktuje Woś jak mięso armatnie. I to właśnie teraz, kiedy okazała się tak bohaterska. Wręcz podpowiedział Czerwiowi, aby ją rozszarpał.
Kiedy tylko bestia poczuła już żądzę rozlewu krwi, kiedy tylko wzięła zamach… Jacek ponownie uderzył mentalnie. Liczył, że pozorna uległość uśpi czujność robala. Tuż przed atakiem, po raz kolejny spróbował zmusić ciało do zamknięcia oczu. Gorączkowo myślał o działaniach matematycznych, by maksymalnie zdekoncentrować Czerwia. Na myśl o pierwiastkowaniu łeb Jacka parował nawet wtedy, kiedy nie był w trakcie walki. Być może dzięki temu znów chybi.

Wydarzenia w chatce nie spowalniały nawet na moment.
Maszyna do zabijania, jaką był w tej chwili Jacek, skoczyła na Agatę. Jednak w tej samej chwili jeden z ogarów przestał już marnować czasu i skoczył na Gołąbka. Może rzeczywiście zniszczenie tego Czerwia ośmieliło go. Wgryzł się ramię chłopaka, oddzierając potężny kawał mięsa. Od razu go zjadł, wręcz automatycznie. W powietrze chlusnęło osocze Gołąbka, choć rana zaczęła momentalnie pokrywać się ziarniną. Pęczki mięśniowe regenerowały się, a skóra zarastała ogromny krater. Regeneracja miała miejsce bardzo szybko, ale nie błyskawicznie. Organizm potrzebował przynajmniej minuty, aby poradzić sobie z tak ogromnym ubytkiem. W normalnych okolicznościach już to byłoby cudowne, ale Gołąbek potrzebował jeszcze więcej… znacznie więcej… cudów.

Agata zastygła w kompletnym bezruchu. Była wystraszona do granic możliwości.
- Słodki Jezu - jęknęła, wzywając już kolejną siłę wyższą.
Chyba naprawdę nie spodziewała się, że to przeżyje. Mimo to jakoś otrząsnęła się z początkowego szoku i spojrzała na Alana i Julię.

Ulyanova zapierała się. Bez wątpienia była w wielkim szoku. Nie chciała pójść z Wiadernym. To nawet nie była jej świadoma decyzja. Po prostu kompletnie oszalała.
- No już, już - ruszyła w jej stronę Woś. - Jesteśmy przy tobie - mruknęła. - Ciągnij, Alan - rzuciła.
Po czym sama popchnęła Julię. We dwoje byli w stanie ruszyć z nią w stronę otwartej klapy w podłodze.

Tymczasem Jacek zaczął wypływać na powierzchnię. Po chwili zrozumiał, że… zaczął odzyskiwać kontrolę nad własnym ciałem…! Z jednej strony szok związany z bólem, a z drugiej mentalne działania Gołąbka sprawiły, że Czerw został zepchnięty na spód. Jacek znów stał się Jackiem.

Ale po co?
Żeby być za sterami na czas własnej śmierci?
Czy istniała dla niego jakakolwiek nadzieja?

“Masz, co chciałeś” - pomyślał Jacek, gdy tylko odzyskał kontrolę. Nikogo nie zabił, sprowokował ogary do ataku i przejął stery nad ciałem. Choć dał tym reszcie kolegów szanse na przeżycie, dla niego sytuacja nie prezentowała się zbyt różowo. Mógł ignorować przeszywający ból po tym, jak bestia wyrwała z jego ciała kawał mięsa… Ale nie mógł zaprzeczyć, że stracił większość mięśni ramienia - a bez tego nie sposób poruszać kończyną. Silna wola nie mogła tutaj pomóc.

Niemniej nie zamierzał położyć się i zdechnąć - miał jeszcze drugą rękę. Wykorzystał ją, aby chwycić potwora za gardziel i żelaznym uściskiem uniemożliwić kolejne ugryzienie. Wpijał palce z taką siłą, jakby chciał przebić nimi demoniczną skórę otchłańca. Drugie ramię opadło bezwładnie. Jacek liczył, że jeśli przez chwilę nie będzie próbować nim ruszać, być może przyspieszy to proces regeneracji. Sam postanowił kupić sobie jak najwięcej czasu.

Choć prawica zaciskała się z pełną siłą, to nogi ustępowały pod naporem ogara. Jacek pozwalał na to celowo. W ten sposób mógł stopniowo wycofać się do kąta, gdzie plecy oraz boki chłopaka chroniła ściana. Zdrową ręką cały czas kontrolował łeb nieprawdopodobnie żernego monstrum, które najwyraźniej posmakowało w robaczywym mięsie.

“Cieszę się, że zdechniesz razem ze mną” - tę myśl zaadresował do Czerwia. Bez ręki czuł się słaby. A co robi zapędzone do rogu, ranne zwierzę? Udaje silne. Nie inaczej było z Jackiem. Przyparty do muru, zaczął ryczeć nieludzko, zupełnie tak jakby próbował zastraszyć napierające ogary. Jeśli potrafiły uczyć się przez obserwację, mogły nadal czuć lęk przed rozwartą gębą trójboisty. Po wcześniejszym zajściu wiedział, że to uczucie nie było im obce. Jeśli potwory będą się wahać jeszcze przez chwilę, być może odzyska ramię…

Niestety… wcale nie było łatwo. Jacek normalnie był nadnaturalnie silny. Jednak odzyskał kontrolę nad ciałem dopiero przed ułamkiem sekundy. Obecnie w chatce wydarzenia rozgrywały się w nanosekundach. I tych przeminęło zbyt mało, aby Gołąbek był w stanie zapanować nad wszystkimi swoimi neuronami. Niektóre wciąż zdawały się odrętwiałe po wcześniejszym przewodnictwie Czerwia. Ogar nie tylko zdołał wymsknąć się spod uścisku zdrowej ręki Jacka, ale na dodatek wgryzł się w jego drugi bok, przywłaszczając sobie kolejny ochłap mięśni oraz kawałek wątroby. I ta część Gołąbka zaczęła momentalnie regenerować się. Jednak to wszystko nie rokowało dobrze. Jacek był jeden, a ogarów tak wiele.

Zdołał się wymsknąć i ruszył pod ścianę, rycząc głośno i zawzięcie. Może to był jego pożegnalny dar dla przyjaciół. Rzeczywiście, wszystkie potwory zdawały się kompletnie zainteresowane Gołąbkiem. Skoczyły w jego stronę, chcąc zmierzyć się z drapieżnikiem, który zabił jednego z nich…
Wiaderny próbował wyciszyć zmysły, nie spoglądać na horror, który rozgrywał się za jego plecami, nie wsłuchiwać w odgłosy rzezi. Skupił całą swoją uwagę na klapie. Jedną dłonią tulił niemowlę do piersi, niemal czując bicie jego maleńkiego serca, w drugiej trzymał dłoń Julki. Krok po kroku z pomocą Agaty prowadził koleżankę w stronę zejścia do piwnicy. Gdy znaleźli się przy klapie puścił rękę Rosjanki i szybkim nerwowym spojrzeniem dał Agacie znać by pomogła jej wejść do środka. Wtedy rozległ się pełen rozpaczy i bólu wściekły ryk Jacka. Obejrzał się i dostrzegł jak drapieżniki doskakują do jego kolegi. Klasowy siłacz został poharatany, krwawił, ale mimo to wciąż trzymał się na nogach próbując stawić opór potworom. Wiaderny nie mógł tego wiedzieć na pewno, ale wydawało mu się, że to nie jest ten sam chłopak, który przed momentem pożarł jednego z ogarów a potem w morderczym szale rzucił na Ulyanową. Na powrót stał się człowiekiem, na powrót stał Jackiem Gołąbkiem, chłopakiem do którego Wiaderny poczuł szczerą sympatię. W oczach nastolatka pojawiły łzy. Gdy tylko Julka i Agata zeszły do piwnicy, Alan ruszył za nimi, lecz nie zamknął klapy, stał w otworze zastanawiając w jaki sposób mógłby pomóc koledze. W ostatniej desperackiej próbie zaczął walić pięścią w podłogę by krzykiem i hałasami odwrócić uwagę bestii od Jacka i dać mu szansę na ucieczkę lub jakiś inny manewr.
- Tutaj skurwysyny! Tu jestem! Do nogi, kurwa! Pierdolone brzydale, zostawcie go i chodźcie tu!!! – darł się nie przestając uderzać w deski podłogi.

Jacek przerzucił siekierę do zdrowej ręki. Najwyraźniej ogary nie kupiły jego blefu. Może byłby bardziej przekonywujący, gdyby nie brakowało mu połowy ramienia oraz wątroby. Musiał jednak grać tymi kartami, które dostał w rozdaniu. Bestie zdawały się idealnie kontrować jego niezwykłe właściwości lecznicze - po prostu pożerały w całości całe kawałki ciała. Nie wątpił, że pięć wpatrzonych w niego mord bez trudu rozerwie go na sztuki - do tego stopnia, że nie będzie już miał co regenerować.
- Wiej, bo zginiemy razem - warknął do Alana, choć nie spuszczał ogarów z oka. - Wtedy nikt nie powstrzyma Wielkiego Gówna.

Gołąbek szukał jakiegoś otwarcia. Być może któryś z ogarów spojrzy w stronę Wiadernego choćby na chwilę. Zamierzał wtedy z całą brutalnością uderzyć bestię przez łeb i dać nogę w stronę najbliższego wyjścia. Choćby miał się przebić przez zasłaniające okna dykty. Przy odrobinie szczęścia skurwielom włączy się instynkt pogoni i ruszą za nim, zamiast bezkarnie rozszarpać Alana. O ile w ogóle uda mu się przebiec między nimi. Czy starczy mu sił? Refleksu? Szybkości? Miało się okazać.
 
Bardiel jest offline