Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-04-2021, 18:45   #96
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 13 - 2525.XII.11 bzt; przedpołudnie

Czas: 2525.XII.11 bzt; przedpołudnie
Miejsce: okolice osady Leifsgard, dżungla, przedpole osady
Warunki: jasno, ciche rozmowy, zachmurzenie, sła.wiatr, gorąco



Carsten



- No popatrz. A jednak o nas nie zapomniał. - mruknął Bastaurres gdy do nocnego obozu przyszło kilku nowych. Rano wysłał dwóch ludzi do punktu spotkania umówionego wczoraj z kapitanem. I właśnie jeden z nich wrócił prowadząc ze sobą czterech posłańców. Na zwykłych żołnierzach ten prosty, przyjazny gest, że wielki wódz całej wyprawy pamięta o nich, zwykłych żołnierzach z zapomnianego posterunku zrobił bardzo dobre wrażenie. Zwłaszcza, że koledzy nie przyszli z pustymi rękoma tylko z toreb i plecaków wyjęli kilka butelek i trochę jedzenia jakie zostało z wczorajszej biesiady a może było już z dzisiejszego śniadania. Humory tak pikinierów Anastasio znacznie się poprawiły. Pomogło też pewnie to, że mimo nocnych hałasów cało i bez większych przeszkód przetrwali swoją pierwszą, prawdziwą noc w dżungli. I to sami a nie w wielkim obozie na kilkadziesiąt namiotów i ognisk.

Przynieśli też całkiem radosną wiadomość. Mają drugą Amazonkę! Wczoraj wieczorem tak to kapitan jakoś ładnie rozegrał, że udało mu się namówić jarla aby wystawił tą złapaną dzikuskę jako stawkę do pojedynku. A do pojedynku stanęli jakiś ich Norsmen i kawaler de Truville. Ten Bretończyk. Ale była walka! Ten go ciach a tamten go ciach, ten zwód a tamten wywód! Było co oglądać! No a najlepsze, to, że ten nasz wygrał bo mieli walczyć do pierwszej krwi. Nie do końca tak wyszło, że do pierwszej bo dość długo albo trafiali się nawzajem w tarcze, albo ostrza grzęzły w kolczugach albo jak się ranili to praktycznie jednoześnie. A, że żaden nie chciał zrezygnować dopingowany przez swoich to walczyli dalej. Aż wreszcie “ten nasz” jakoś tak się odwinął, że ledwo musnął tamtego w ramię no ale ten go nie. Widać było krew więc w końcu wygrał. A wódz Norsmenów dotrzymał słowa i publicznie ogłosił, że drużyna gości wygrała w uczciwej walce więc od tej pory ta złapana Amazonka należy do kapitana. Więc mieli już drugą! Tylko ona cały czas była w wiosce Norsmenów.

- A właśnie, kapitan kazał przekazać, że raczej po tej biesiadzie to prędko się nie zbierzemy. Jak w południe będzie wymarsz to dobrze. Więc na razie Norsowie nic o was nie wiedzą i lepiej niech tak zostanie. - przy okazji posłaniec przekazał bardziej praktyczne i już nie tak entuzjastyczne wieści od ich dowódcy. Sądząc po odgłosach jakie w nocy dobiegały od strony wioski gdzieś do północy a może nawet trochę po to chyba mieli tam niezły festyn. Nie było się co dziwić, że z samego rana nie bardzo się im spieszyło by zrywać się do całego dnia marszu.

- A jak u was? Mam coś przekazać kapitanowi? - zapytał szef łączników jacy wyszli pod pretekstem odnalezienia jednego z mułów. Tak przynajmniej wyjaśnili ten spacer Norsmenom przy bramie.

- U nas coś hałasowało w nocy. Ale właściwie nic się nie stało. - Anastasio co też się obudził w nocy na te hałasy i złapał za broń spojrzał pytająco na Carstena i Zoję z jakimi rozmawiał szef wysłanej czwórki. Jakoś przez moment było groźnie. Ale chyba cokolwiek to było przeszło bokiem. Właściwie to ludzie nic nie widzieli ani nie słyszeli co to było. Byli zdani na warczenie Bastarda. I to jak w końcu przestał. Jeszcze jakiś czas był czujny i spięty ale w końcu się uspokoił. Reszta nocy przeszła spokojnie. Nawet pogoda dopisała bo było ciepło. W sam raz aby siedzieć w samej koszuli. Teraz tym późnym rankiem za to jak Słońce mimo chmur zaczęło przegrzewać to nawet o tak wczesnej porze dnia zrobiło się gorąco i duszno. Wojakom nie bardzo się spieszyło ubierać pancerze zwłaszcza jak nie zanosiło się, że lada chwila będą ruszać dalej albo w ogóle gdzieś. Siedzieli więc w samych portkach i koszulach ciesząc się poczęstunkiem i wieściami przysłanymi przez kapitana.

- Zaraz, zaraz, czekajcie… - kislevska blondynka zmrużyła brwi jakby sobie coś przypomniała. - To teraz będziemy mieć dwie dzikuski do pilnowania? - uniosła te brwi w pytającym spojrzeniu. Bo jako członek eskorty Amazonki widziała widocznie sprawę ciut inaczej niż pewnie większość wyprawy. A i Kara jak na zamówienie dostarczyła im zajęcia. Wskazała gdzieś w stronę gdzie była rzeka i coś do nich powiedziała.

- O nie… Ona chyba chce znów popływać… - jęknęła cicho Kislevitka ale czekała aż łańcuszek Kara - Togo - Jordis zrobi swoje i myrmidianka przetłumaczy im słowa półnagiej wojowniczki. Ale Zoja dobrze odgadła zamiary Amazonki i ta rzeczywiście chciała popływać w rzece.

- Tak, to już tutaj sobie załatwcie po swojemu. A my musimy jeszcze poszukać tego osła i wracamy. Macie coś przekazać do kapitana? - szef posłańców widząc na co się zanosi wolał jeszcze załatwić sprawy na spokojnie póki wszyscy byli w komplecie.




Czas: 2525.XII.11 bzt; przedpołudnie
Miejsce: osada Leifsgard, główny plac, wspólne śniadanie
Warunki: jasno, gwar rozmów, zachmurzenie, sła.wiatr, gorąco



Wszyscy



Pogoda dopisywała. Zasłona chmur chroniła przed słonecznym blaskiem ale nic z nich nie padało. Za to od rana było gorąco i parno. Wilgoć czuło się w powietrzu podobnie jak poranne mgły. Chociaż teraz już między ulicami tych oparów dżungli i rzeki już właściwie nie było widać. Stoły nadal stały rozstawione wokół głównego placu tak jak i wczoraj wieczorem. Powoli wracało do nich życie. Gospodynie nosiły sery i ryby na stół aby przygotować te śniadanie a z domów przez ulice całej wioski powoli spływał pstrokaty tłum gości i gospodarzy. Z powodu wczorajszej nocy, gorąca i wczesnej pory większość była w samych koszulach i mało komu chciało się ubierać coś grubszego na tą koszulę. Zwłaszcza jak nie było takiej potrzeby. Ostatniej nocy “ładnie się ludzie bawili” jak to się zwykle mówiło. Obeszło się bez jakichś zatargów i młócki. Wyglądało na to, że obie strony pokazały się od tej lepszej strony. Nawet jak ktoś coś do kogoś miał wieczorem czy w nocy to były to marginalne przypadki co nie wpływały na resztę. Zwłaszcza jak dwaj wodzowie dawali przykład braterskiej przyjaźni co rzutowało na resztę obu grup. Tak i teraz rano kogo pęcherz czy żołądek obudził i postawił do pionu ten zwykle zmierzał na główny plac aby się posilić. I tak powoli miejsca na ławach zapełniały się pstrokatym tłumem pochodzącym z różnych zakątków Starego Świata. Nawet wczorajszy pojedynek raczej połączył niż podzielił obie grupy. A było na co popatrzeć!

Naprzeciw siebie wyszli z jednej strony Bertrand a z drugiej norsmeński wojownik. Przez stoły przeszedł szmer entuzjazmu bo wieść o pojedynku oraz jego stawce, obiegła stoły lotem błyskawicy. Gdy więc obaj pojedynkowicze wyszli na środek placu ten zmienił się w arenę ich zmagań o stoły w widownię. Z oczywistych względów każdy z walczących miał za sobą aplauz połowy publiczności jaką reprezentował.

Obaj gladiatorzy okazali się świetnie dobrani. Nie wiadomo czy celowo czy przypadkiem ale jarl wystawił wojownika jaki gabarytami był bardzo zbliżony do swojego oponenta z Bretonii. Obaj mieli też kolczugi chociaż ta u Norsmena wydawała się zachodzić prawie do łokci i była nieco dłuższa niż ta używana przez Bertranda. Oręż też mieli inny chociaż w podobnej klasie. Norsmen używał topora gdy Bretończyk rapiera no i miał klasyczną, okrągłą tarczę z wymalowanym łbem jakiejś bestii podczas gdy jego oponent miał puklerz. Ale okazali się siebie warci i dali pierwszorzędne widowisko.

Już pierwsza wymiana ciosów, dość chaotyczna ale zażarta wyglądała bardzo widowiskowo. Obaj przeciwnicy wykazali się świetnym refleksem i zdolnościami szermierczymi. Każdy z nich trafił tego drugiego ale zbyt słabo. Więc i rapier i topór tylko zarysowały kolczugę ale nie tylko żadnej krwi nie było ale nawet uderzenie nie przebiło się przez pancerz.

Kolejne natarcie obu stron okazało się bardziej krwawe. Gdy Bertrand zrobił wypad do przodu poczuł jak rapier trafia na opór i przebija się pomiędzy kółeczkami kolczugi. Ale zanim zdążył się wycofać albo chociaż ucieszyć topór grzmotnął go w bark. Ramię mu zabolało i musiał szybko odskoczyć. Może nawet to Norsmen trafił go pierwszy? Sam już nie był pewny. Ale była krew! Widział na piersi tamtego, w niewielkiej dziurce jaką zrobił rapier krwawe krople. Podobnie na końcu ostrza swojej broni. Ale i krew ściekała z norskiego topora. Tak samo jak wyciekała z trafionego barku Bretończyka. Sędziowie, jeden od kapitana i jeden od jarla zbadali sprawę. Nie doszli do porozumienia kto kogo trafił pierwszy. Musieli więc walczyć dalej.

Topór znów pruł powietrze ale zwykle trafiał w puklerz albo powietrze. Bertrand nie dawał mu okazji się trafić. Ale i sam miał podobne efekty. Nie chcąc ryzykować trafienia albo nie mógł przebić się przez zasłony przeciwnika albo nie dochodziły one celu. Norsmen okazał się godnym przeciwnikiem. Ale w końcu mu się nie udało. Rapier za którymś razem trafił pomiędzy tarczę a topór i wbił się w kolczugę. Ale w bok i ugrzązł w niej nie czyniąc mu szkody. Wojownik z północy szybko wyprowadził kontrę i topór świsnął tuż przed Bretończykiem ale temu w ostatniej chwili udało się zejść z linii ataku odskakując nieco w bok i trafić tarczownika ponownie. Ale ponownie kolczuga spełniła swoje zadanie i rapier nie uczynił żadnej krzywdy swojemu przeciwnikowi.

Chwilę potem jakby dla odmiany znów się trafili praktycznie jednocześnie. Topór trafił w bark bretońskiej kolczugi, odskoczył i ześlizgnął się po ramieniu. Bertranda zabolało ale tylko na chwilę. Na pocieszenie wbił rapier w ramię, tuż nad górną krawędzią tarczy. Rana była lekka ale była krew! Ale okazało się, że krew jest także na jego ramieniu więc topór musiał przebić się przez kolczugę. Znów remis!

Obaj już byli nieźle zdyszani bo ten taniec, skoki i bieganie w kolczudze były cholernie męczące w tym cieple wieczora. Ale żaden nie zamierzał rezygnować. Krążyli jeden wokół drugiego nim się zwarli ponownie. Topór i rapier świstały w powietrzu, słychać było głuche uderzenia gdy trafiały w tarcze i metaliczny zgrzyt gdy uderzały w kolczugę. Jedno z takich uderzeń prawie wyszło kawalerowi de Truville gdy rapier trafił w bok przeciwnika. Ale tam ugrzązł nie czyniąc mu krzywdy. Norsmen błyskawicznie wykorzystał okazję i zanim Betrand zdążył wycofać się poza zasięg jego topora zamachnął się nim. I wtedy nastąpił przełomowy moment tej walki gdy Bretończykowi udało się wrażyć rapier w odsłonięty bok przeciwnika gdy ten jeszcze nie zdążył cofnąć ramienia z toporem po ciosie. Poczuł jak broń na trafia na opór, pokonuje go i grzęźnie gdzieś dalej. Szybko odskoczył gotów do kolejnej wymiany ciosów. Czuł bowiem, że rana nie jest zbyt poważna. Ale zatrzymali ich obaj sędziowie. Podeszli do Norsmena i obejrzeli jego świeżo zakrwawioną ranę. A gdy zbliżyli się do Betranda u niego nie dostrzegli żadnej, nowej rany. Co przesądziło sprawę. Unieśli dłoń Betranda ogłaszając jego zwycięstwo. O dziwo pierwszym gratulującym był jego niedawny przeciwnik. Poklepał go po ramieniu i wyciągnął swoją prawicę w której do tej pory dzierżył topór w czytelnym geście przyjaźni.

Wieczorna publiczność biła brawo w podziękowaniu za to wspaniałe widowisko i rozrywkę. Wiadomo, drużyna gości okazywała większy entuzjazm niż gospodarze. Ale obyło się to bez ekscesów. Zwłaszcza, że zaraz potem zadął róg i przemówił jarl wstając na ławie na jakiej do tej pory siedział. Krzycząc ogłosił coś krótko w swoim narzeczu. I jeśli to samo co zaraz ogłosił też w reikspiel to gratulował zwycięzcy i ogłosił, że walka była uczciwa.

Potem już zrobiło się wesoło na całego. Pojedynek przyniósł ciekawe urozmaicenie wieczoru i zaspokoić żądzę krwi i pozwolił się wyszumieć w tym brutalnym widowisku. Ale, że już było późno a przynajmniej goście byli od rana na nogach to i stopniowo stoły pustoszały a biesiada cichła gdy pstrokaty tłumek powoli rozpływał się po ciemnych domach i uliczkach. A dzisiaj z rana na odwrót. Powoli stoły napęłniały się kolejnymi gośćmi.



Iolanda



- No jakoś nas nie pozabijała. Ani nie uciekła. A tak się bałam! - rano Iolanda obudziła się w sypialni jaką dostała do dyspozycji. Obudziła się cała i zdrowa, nawet bez kaca chociaż nieco przeszkadzały jej uda po tej wczorajszej całodziennej jeździe na koniu. Ale to był właściwie drobiazg. No i co najważniejsze obudziła się bez poderżniętego gardła. Ani śladów ucieczki tej trzeciej. Bowiem niespodziewany zakład i działania bretońskiego rodzeństwa sprawiły, że chociaż w oryginale miały tu nocować we dwie z Izabellą to ostatecznie skończyły we trzy.

---


- Carlosie czy możemy zabrać tą kobietę z tej celi co ją tam trzymają? Jak teraz jest nasza to chyba możemy? Oni ją tam trzymają w strasznych warunkach! Widziałyśmy z Iolandą! Przecież nie możemy tam zostawić tej biedaczki jak możemy ją zabrać. - ledwo Bertrand wygrał wczoraj pojedynek i jego siostra do niego pobiegła, uściskała, upewniła się, że jest cały, załamała rączki nad jego ranami a on poszedł się doprowadzić do proządku, zdjąc pancerz i tak dalej a ona już zdążyła dopaść de Riverę.

- No cóż… - Carlos wydawał się zaskoczony i zakłopotany taką prośbą. Wydawało się, że nie jest na nią przygotowany i czuł się chyba nieco niezręcznie.

- Ona może spać z nami. To znaczy u nas! W naszym pokoju. Jesteśmy same nikt nam nie będzie przeszkadzał. U nas będzie bezpieczna. - zapewniała kapitana nie chcąc pewnie zostawiać tej biedaczki w tej celi w jakiej trzymali ją Norsmeni.

- To nie o nią bym się martwił droga pani. - estalijski szlachcic uśmiechnął się w końcu i ucałował dłoń siostry Bertranda doprowadzając ją do uśmiechu pełnego wdzięczności. Ale chyba nieco inaczej patrzył na tą sprawę niż Isabella. W końcu jak na razie wszystko co słyszeli o tych Amazonkach przedstawiało je jako dość krwiożercze kreatury. A spędzanie nocy we wspólnym pokoju z jedną z nich nie jawiło się jako coś bezpiecznego. Ale z drugiej strony nie bardzo miał co z nią zrobić. Zwłaszcza jak nie chciało się jej dalej zostawiać w tamtej celi. Co dla bezpieczeństwa jej i reszty wydawało się najrozsądniejsze. Koniec końców więc niechętnie ale Carlos przychylił się do tej prośby. W głównej izbie spali sami mężczyźni, na strychu wymieszane ze sobą elfy, po reszcie domów przypadkowa zbieranina i te sypialnie jakie przydzielono najznaczniejszym damom wydawały się z tego wszystkiego najodpowiedniejsze.

- Może jednak ona zanocuje u kapitan Koenig i Ulryki? - zaproponował jeszcze kapitan. Wydawał się mieć nadzieję, że “w razie czego” to dziarksa pani kapitan poradzi sobie z ciemnoskórą dzikuską. No ale jak już na tyle się zgodził to Isabella przeforsowała wersję aby Amazonka spała w izbie jej i Iolandy.

- To jakby coś się działo to krzyczcie. Będziemy spały obok. - była już prawie północ gdy kawalkada gości zaczęła odpływ z obu sypialni. Niejeden i niejedna byli jej ciekawi i chcieli chociaż rzucić okiem. Do tej pory poza dwoma szlachciankami co poprosiły jarla o wizytę na początku wieczoru nikt z ekspedycji ich nie widział. Ulryka przyszła ją zbadać bo dzikuska nie chciała dać bliżej podejść żadnemu mężczyźnie. Podobnie jak wcześniej Kara jeszcze w Porcie Wyrzutków.

- Nic poważnego jej nie jest. Ma trochę stłuczeń, zadrapań i siniaków. Ale właściwie jest cała. No już w środku nocy to może nie ale jutro to trzeba będzie jej zorganizować kąpiel. - oświadczyła wyszkolona medyczka z Marienburga w swoim płynnym reikspiel. Kąpiel rzeczywiście się mogła przydać tak tej ciemnoskórej dzikusce jak i jej najbliższemu otoczeniu. Widocznie w niewoli nie bardzo dbano o ten detal skoro i tak miała iść na stracenie więc teraz dało się to odczuć. Ulryka zostawiła tylko miskę z wodą i dzikuska chyba zrozumiała po co bo w miarę obsłużyła się potem sama gdy już zostały we trójkę w pokoju. A medyczka i kapitan wielkich mieczy spały tuż za ścianą. A po drugiej stronie korytarza elfki. Więc były tuż pod ręką no ale jednak w samym pokoju to Iolanda i Izabella zostały z tą dziką same.

- Myślisz, że to prawda? Że one wycinają serca i ucinają głowy? A jak w nocy weźmie nóż z naszych rzeczy i nas pozabija? No i… Tu są tylko dwa łóżka… Trochę niezręczna sytuacja… - gdy już zostały same to do Isabelle chyba chociaż po części dotarło coś o czym wątpliwości Carlos zdradzał jeszcze na placu gdy go tak gorąco prosiła by się zgodził na ten wspólny nocleg. A teraz miała głos i minę jakby sama zastanawiała się czy to taki świetny pomysł. Ale też nie chciała tracić twarzy aby to nagle wszystko odkręcać jak wioska powoli już szykowała się do snu.

Może dlatego gdy wstały rano wszystkie trzy, całe i zdrowe, bez poderżniętych gardeł i miejscu po zbiegłej dzikusce Isabella cieszyła się jak dziecko. Tylko zastanawiała się co teraz powinny zrobić dalej.

- Hej. Żyjecie? Całe jesteście? - do drzwi dobiegło ich pukanie i pytanie od kapitan wielkich mieczy. Widocznie też już wstała i sprawdzała czy nikt tu w pokoju nikogo nie pozarzynał więc chyba nie tylko Isabelli przyszło to do głowy.



Cesar



- Tak, pijawki chyba trochę pomogły. I te okłady. Gorączka zeszła. Ale dalej nie jest w najlepszym stanie. - mistrz Bartolomeo postawił diagnozę Josteinowi gdy Cesar przyszedł ich odwiedzić. Przez noc gorączka rzeczywiście została mocno zbita. Właściwie czoło i pierś wróciły do prawie normalnej temperatury. Lekko były podwyższone ale w porównaniu do tego co zastali wieczorem poprawa była znaczna. Kończyny jednak dalej bez zmian były zimne. A Jostein nie odzyskiwał przytomności. Kręcił na boki głową więc wyglądało to na jakiś letarg a nie zdrowy, regenerujący sen.

Wczoraj przed wyjściem przeszukał jego rzeczy. A przynajmniej jakieś co leżały w koszu. Ale nie znalazł tam nic szczególnie podejrzanego. Ubrania były do prania więc nie były zyt przyjemne w dotyku. A kieszeni w nich było niewiele. Norsmeni nosili dopinane kieszenie zaczepiane o pas. Znalazł taki pas zawieszony na wieszaku na ścianie. W tych małych, skórzanych pojemnikach nie było nic nadzwyczajnego. Trochę różnych monet, jakiś srebrny pierścionek z bursztynem, zwój żyłki, kawałek ugryzionego chleba albo bułki sprzed paru dni więc już całkiem czerstwy, mały scyzoryk o prostym ostrzu. Nic czego przeciętny przechodzień albo rybak nie mógłby mieć ze sobą.

A dziś był kolejny dzień. Do żadnej rzezi nie doszło. Wczoraj po pojedynku musiał się zająć Bertrandem jakiego nieco poranił norsmeński topór. Ale trochę. To co przeszło przez zasłony i kolczugę było dość słabe i nie zagrażało życiu Bretończyka. Nawet nie powinno go za bardzo spowalniać. Jednak jak dobrze wiedział Novareńczyk zakażenia w ranach potrafiły zabijać równie skutecznie jak same rany. Tylko wówczas śmierć była rozłożona na dni i tygodnie gdy zakażona z rany krew powoli zabijała ciało. Dzisiaj rano też powinien mu zmienić opatrunki tak wcześnie jak się da.



Ekthelion



- Obawiam się przyjacielu, że ludziom udało się odbić Amazonkę z norsmeńskich rąk w wyniku honorowego pojedynku. Więc akcja jej uwolnienia raczej już nie będzie już potrzebna. - rano Finreir powitał swojego dowódcę gdy na strychu zbierali się do kolejnego dnia. Odbijanie wojowniczki okazało się więc niepotrzebne. Ani wieczorem ani w nocy, ani teraz rano. Ludzie stoczyli o nią pojedynek stawiając jej wolność na szali, jedna strona wygrała a przegrana zgodziła się zapłacić umówioną stawkę. Obeszło się bez zbędnego rozlewu krwi i kaźni też nie było. Nawet jak to te włochate małpy z północy okazały się stroną przegraną. Amazonka była gdzieś tam w pokoju szlachcianek pod ich stopami.

Z planów by mieć oko z wałów na to co się dzieje na palcu nic nie wyszło. Z tego względu, że patrząc do wnętrza osady widać było tylko rzędy spadzistych dachów i najbliższe ściany. Tak samo jak gdy oglądali je z zewnątrz i dachy wystawały ponad palisadę tak i wieczorem przysłaniały widok w dal. Musieli więc pofatygować się zejść na ziemię i znaleźć jakiś punkt widokowy przy samym placu. Wcześniej musieli wejść do wieży i zejść stromymi, drewnianymi schodami na dół. Tam byli obserwowani przez resztę strażników. Ten idiota co się tak bezczelnie gapił z murów na Ceylinde nie był tu sam. Ale skoro elfy były od kapitana a ten biesiadował z ich wodzem który udzielił mu i całej ekipie gościny to za bardzo nie ingerowali w wizytę trójki elfów.

- Popytałam trochę tu i tam wczoraj. Jak my nie mówimy po ichniemu a oni po naszemu to musiałam szukać kogoś kto chociaż zna reikspiel. - podeszła do nich Ceylinde w samej koszuli nie kłopocząc się zakładaniem pancerza. Na strychu było gorąco i sucho. Te warunki wzmagały pragnienie i myśl o zakładaniu na siebie czegoś grubszego była mało przyjemna. Poranek okazał się bowiem bardzo gorący. Jeśli pogoda się utrzyma to czeka ich długi i ciężki dzień, zwłaszcza jeśli trzeba będzie maszerować przez dżunglę.

- Nie powiedział nic ciekawego. Oni napadają na Amazonki, Amazonki na nich, a w międzyczasie robią na siebie zasadzki w lesie pośrodku. Tak w największym skrócie. Tą co jest na dole złapali z tydzień temu i z tydzień temu one rozbiły ich patrol i porwały trzech z nich. - pokręciła swoją czarną głową składając ręce na biodrach bez większego zainteresowania tymi wieściami. Jakby cudza wojna nie bardzo ją interesowała lub wręcz nudziła.

- Ale ostatnio jakby się uspokoiło. Wydaje mi się, że on powiedział, że Amazonki albo coś knują albo zajmuje je coś innego. Dokładniej to armia nueumarłych. - powiedziała na koniec tym samym znudzonym tonem jakby powtarzała jakieś plotki kobiet przy praniu na jakie nie warto zwracać uwagi. Zwłaszcza, że pochodziły od tych włochatych małp które godne były tylko pogardy i braku zaufania.




Amris



- Witaj drogi bracie. Jak spędziłeś noc? - rano Lycena pomimo gorąca panującego na świecie wydawała się być wyspana i radosna jak skowronek. - Ja spałam bardzo dobrze. Te ich łóżka wyglądają na prymitywne ale muszę przyznać, że są całkiem wygodne. - pochwaliła sobie produkt norsmeńskiej myśli technicznej w sprawie wytwarzania mebli do spania.

- Bardzo się cieszę, że pomogłeś kapitanowi z tą Amazonką. I widziałeś? Udało się! Bałam się, że ci Norsmeni dostaną szału jak wygrał. No ale nie. Jednak nie. Przyznam, że miałam obawy czy dotrzymają słowa. A tu proszę jaka niespodzianka. I to dzięki tobie. Cieszę się, że nie zostałeś bierny na takie barbarzyństwo. Nikt nie będzie mógł potem mówić, że elfy albo przynajmniej Emberfellowie nic nie zrobili w tej sprawie. - złapała brata za rękę i razem wyszli na zewnątrz. Dzień był pochmurny ale gorący. Przynajmniej słońce nie oślepiało żarem z nieba. Siostra wskazała bratu na widoczną na placu ławeczkę i skierowała się w jej stronę. W głosie zaś pobrzmiewała radość ze zwycięstwa i duma z poczynań brata, że miał w tym zwycięstwie swój udział. Nawet jeśli to nie Amris stanął w szranki o Amazonkę.

- Wczoraj jak byłeś zajęty rozmową z jarlem i kapitanem porozmawiałam sobie z Astrid. Bardzo miła dziewczyna, ma bardzo bystry umysł. Gdyby ją wyszkolić mogłaby wyrosnąć na prawdziwą księżniczkę. Przynajmniej wedle ludzkich standardów. - zaczęła mówić gdy szli skrajem placu zbliżając się do wybranej ławeczki. A o córce wodza wyraziła się całkiem pozytywnie.

- Owszem brakuje jej oczytania, nie wiem czy jest piśmienna, ale ma świetną pamięć. No i mówi w reikspiel lepiej niż jej ojciec. A mówiła, że podłapała kilka słówek z języka Amazonek. Ale nie wiem czy to prawda. Nie miałam jak sprawdzić. W każdym razie jak z nią wczoraj rozmawiałam to powiedziała mi parę ciekawych rzeczy - rzekła i zatrzymała się aby podwinąć suknię nim usiądzie na ławeczce. Ławeczka była zwykła i już drewno dawno wypłowiało przez deszcz i słoneczny żar. Ale nadal spełniała swoją podstawową funkcję.

- Te rysunki roślin to najlepiej pokaż Szaremu Wilkowi. Temu szamanowi co wczoraj z nim rozmawialiśmy. On powinien być w tym temacie najlepiej zorientowany. A coś mi się wydaje, że nie ruszymy w drogę z samego rana. - wskazała z pogodnym uśmiechem na te stoły do jakich dopiero siadali tak tubylcy jak i przybysze. Gorąc poranka dodatkowo rozleniwiał i zniechęcał do pośpiechu.




Bertrand




Topór przeciwnika który przebił się przez jego zasłonę i kolczugę zostawił na barku dwie, krwawe rysy. Na szczęście niezbyt poważne. Trochę bolało no ale dzisiaj rano już właściwie zostały dwie żywoczerwone kreski. Zaraz po walce podbiegła do niego Isabella i tak trochę jakby na raz chciała go uściskać, pogratulować, ucieszyć się, że przeżył a z drugiej załamać rączki i zapłakać na tą całą krew jakiej jej się chyba wydawało strasznie dużo. A gdy gorączka bitewna zeszła rzeczywiście trochę piekło ale to nie było nic poważnego. A dzisiaj rano jak się wyspał to już wyglądało jak draśnięcie. Świeże ale tylko draśnięcie.

Ale mógł się nacieszyć wygraną i chociaż jeden wieczór być ulubieńcem tłumów. Nawet Norsmeni jakoś nie wydawali się mieć mu za złe tego zwycięstwa. Potem nawet Astrid znalazła chwilę aby do niego podejść i pogratulować zwycięstwa. Anette też dziarko poklepała go po ramieniu i winszowała zwycięstwa. No a po pojedynku uroczyście przeniesiono Amazonkę… do pokoju Izabelli i Iolandy. Dowiedział się już po fakcie jak poszedł się znów przebrać, dać się obandażować i tak dalej. I jak do środka izby domu gościnnego weszła ta mała procesja z uwolnioną Amazonką. Była trochę inna a trochę podobna do Kary. Widział ją wczoraj z ledwo paru kroków. Te skąpe odzienie wydawała się mieć podobne do “ich Amazonki”. Ale karnację miała o wiele ciemniejszą. Może nie jak Togo ale no trudno mu było przypomnieć sobie by w rodzimej Bretonii ktokolwiek miał tak ciemną karnację. Bo takie miedziane jaką miała Kara to jeszcze się tam i tu trafiały. No ale koniec końców wyszło na to, że ta dzikuska będzie nocować w pokoju szlachcianek. Na szczęście rano się okazało, że nikt tam nikogo nie pozabijał ani nie uciekł.

- Dzień dobry Bertrandzie. Przyniosłam ci coś na śniadanie. Jeśli miałbyś ochotę oczywiście. - wyszedł właśnie przed frontowe wejście do domu gościnnego w jakim spędził noc razem z innymi przybocznymi kapitana gdy powitał go nieco kanciasty reikspiel ale w wykonaniu przyjemnego, kobiecego głosu. Astrid trzymała w rączkach przykryty chustką talerz i uśmiechała się do niego całkiem przyjaźnie. Wczoraj wydawało mu się, że po walce była całkiem miła dla niego a nawet jakby była pod wrażeniem. No ale to było wczoraj zaraz po walce. A dzisiaj przyniosła mu śniadanie praktycznie do rąk własnych.


---


Mecha 13

Bertrand; zdrowienie ran (ODP); 45+20=65; rzut: Kostnica 13 > 65-13=52 = du.suk +2 ŻYW; 10+2=12/13
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline