Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2021, 12:21   #12
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
ARCHIMEDES, MODUŁ WIĘZIENNY

- Cipa, chuj! Smutne mutki ciągną drutki, kurwa! - Soczyste przekleństwa Szajby przebiły się przez krzyki Zahury. Doktor nie wiedział gdzie zniknął zmutowany. Nie miał też zamiaru tego sprawdzać, ani czekać bezczynnie nim ktoś z zewnątrz zechce otworzyć im grodzie (na pewno nie po to by przywitać ich kwiatami i szampanem). W panelu było szczątkowe zasilanie i przy odpowiednim połączeniu przewodów… Odsunął syntka i zaczął spokojnie, metodycznie dobierać się do czytnika.

Naukowiec zdjął obudowę czytnika odsłaniając plątaninę różnokolorowych kabli podpiętych do najeżonej tranzystorami płytki schowanej po wewnętrznej stronie osłonki. Kable trzeba było odpiąć, odsłonić gołe druty a potem stykając je ze sobą spowodować krótkie spięcie, które być może sprawi, że mechanizm śluzy uruchomi się samoczynnie. Problem w tym, że po włączeniu awaryjnego zasilania w większości przewodów nie płynęło już napięcie, należało więc wytypować dwa właściwe a bez miernika pomiarów elektrycznych wydawało się to karkołomnym wyzwaniem, bo kombinacji było setki. Na szczęście Brown Junior lubił zaglądać maszynom w bebechy i nie urwał się z choinki. Wystarczyło sobie przypomnieć budowę podobnych elementów, wytypować kable o konkretnym kolorze. Oznaczono je by wiedzieć za co każdy konkretnie odpowiada. I tylko doktorek mógł to ogarnąć. Albo tak mu się jedynie zdawało.

Nie pomagał mu w tym zupełnie Villavuena. Religijny bandzior mamrotał pod nosem jakąś modlitwę od czasu do czasu poganiając Browna. Energicznie machał lufą pistoletu koło jego ucha.

- Rapido, el doctor, rapido, rapido!

Pickford stał za to teraz obok naukowca przyglądając uważnie jego pracy. Na chwilę najwidoczniej zapomniał o L4212-Y2.

Szajba zignorował obu.

Ene due rike fake...

J.B Junior przyglądał się plątaninie kabli w pełnym skupieniu. Nawet pohukiwania Latynosa dochodziły do niego jak spod wody. Wszystko wokół się rozmyło przybrało nierealny rozmyty kształt. Wszystko prócz czytnika. Teraz był tylko on i kolorowe kabelki.

Torba borba ósme smake...

Przeciągnął palcami wzdłuż kilku z nich, łącząc w głowie oznaczenia kolorów z zapamiętanym schematem.

Eus deus kosmateus...

Zasilanie, odcięcie, szyfrowanie... albo nie... szyfrowanie to ten czerwono - zielony, aktywacja...

I morele baks!

Zdecydowanym ruchem zerwał dwa z kabli. Zębami zdarł izolację i przyłożył druty do siebie.

Gdy zetknął kabelki nic się nie zadziało, ale był pewien, że przynajmniej w jednym z przewodów płynie napięcie. Teraz należało znaleźć drugi, właściwy. Mógł zerwać z wszystkich kabli emalię izolacyjną i stykając kolejne druty próbować aż do skutku albo zaoszczędzić czas i wytypować kolejnego podejrzanego tak jak zrobił to za pierwszym razem

- Ty wiesz wogóle co robisz!?– wściekał się zniecierpliwiony bandzior, poirytowany opieszałością naukowca – Otwieraj migiem te jebane drzwi, albo zarobisz kulkę! Comprendo?

Villavuena zerknął w głąb korytarza, w stronę śluzy. Obrzydliwe dźwięki wydawane przez stwora doprowadzały go do szału i frustracji.

- Co to za choroba blaszaku!? Jak się pozarażamy czeka nas to samo!? Jest na to jakieś lekarstwo!? Jak się przed tym bronić!?

Pickford nawet nie spojrzał na Latynosa, dalej uważnie przyglądał się pracy Jacka. Uczył się. Cyfrował nowe dane.

- Wirus powstał w sztucznym środowisku, zakładam więc, że jego twórca pomyślał o szczepionce. W momencie gdy patogen dostanie do organizmu i zacznie atakować komórki nosiciela nie ma możliwości się przed nim bronić senior Villavuena. Na chwilę obecną waszą jedyną formą prewencji jest zachowanie dystansu i odizolowanie chorych. Lub ich natychmiastowa eliminacja oraz skremowanie.

Ernesto jeszcze raz zerknął w stronę otwartej śluzy.

- Czyli jak zostaniemy w korytarzu tylko w trzech mam mniejszą szansę zachorować, si? – zbir ściszył głos by usłyszał go tylko android, ale Jack stał tuż obok.

- Z pewnością – odparł android po czym nagle zorientował się do czego zmierza Latynos więc od razu sprostował – Ale to nie jest dobry pomysł.
- Twoje zdanie mnie gówno interesuje.

Villavuena coś kombinował. Od początku wydawał najbardziej zdeterminowany żeby przetrwać, a przy tym pozbawiony skrupułów i skupiony na sobie. Jack to wiedział, słyszał w jego głosie coś co mu się nie podobało. Gdyby oderwał na chwilę wzrok od kabli, zobaczyłby chytre i przebiegłe spojrzenie Latynosa. Mógł to zignorować, skupić i kontynuować swoją pracę lub pomóc ludziom, których przecież nawet nie znał. Sam wydawał się na razie bezpieczny. Zbir Kartelu go potrzebował. Ale to się może zmienić jak mu się postawi.

Głos Latynosa przedarł się przez barierę skupienia J.B. Juniora.
"tylko trzech... mnie gówno interesuje"

- Gówno sra po równo, kurwa! - szczeknął wytrącony z równowagi. Gdy pogrążał się w pracy, pochłaniało go jakieś zadanie, bug wgrany w jego obwody ulegał hibernacji, dawał mu odpocząć, tak jakby zwiększone obciążenie procesora pozwalało tylko na wykonywanie zadań istotnych. Gdy jednak się rozpraszał robak się uaktywniał i łączył przypadkowe obwody inicjalizując błędne rozkazy i funkcje. - Pierdolony w dupę kutas, kurwa! Ernesto! - zawołał nie odwracając głowy od panelu. - Mam otworzyć tę jebaną gródź, czy nie? Przytrzymaj palcami! - wskazał mu dwa gołe przewody, które jeszcze chwilę temu miał zamiar połączyć na skrętkę. - Nie mam czterech rąk! Szybciej, na bogów!

Humanitarne odruchy są złe. Humanitarne odruchy są nieracjonalne. Niczym nieuzasadnione i nielogiczne. Przez taki właśnie odruch doktor Jack Brown tkwił teraz w wąskim, tłocznym korytarzu modułu kriogenicznego, przy zamkniętej śluzie, jak w dupie kosmicznego lewiatana, który tylko czeka by ich wysrać w próżnię. By o-próżnić jelita.

- Gówno sra po równo, kurwa! - powtórzył. - Ernesto! Kabel!

- Dla ciebie pan Villavuena przygłupie! – zawarczał zbir - Czy ty nazwałeś mnie właśnie kutasem!?

Naukowiec poczuł na skroni zimną stal lufy pistoletu.

- On ma zespół Tourette’a – wyjaśnił szybko android biorąc Jacka w obronę – to zaburzenie neurologiczne, on nie kontroluje tików werbalnych. Proszę go nie rozpraszać i mu pomóc senior.

Latynos popatrzył z zawahaniem na plątaninę kabli po czym z westchnieniem, niezadowolony wziął w palce dwa przewody wskazane przez Browna Juniora. Jackowi w niczym to nie pomagało, lecz wydawało się, że chociaż na chwilę bandyta stracił zainteresowanie pozostałymi skazańcami. Już miał wracać do pracy, kiedy nagle w pomieszczeniu z kriokomorami rozległ się krzyk albinosa, potem statkiem zatrzęsło a światła awaryjne zgasły i zapadły kompletne ciemności.

- Kutas smutas, trzymaj druta, kurwa! - warknął Szajba jakby na potwierdzenie słów syntka, przebierając już szybko palcami po omacku po kabelkach. Zerwał kolejne dwa druciki i ponownie zdarł zębami izolację, by zewrzeć gołe już kabelki do siebie.

Choć Jack pracował w ciemnościach, bez trudu odnalazł kolejny kabel, a gdy zetknął dwie końcówki, strzeliły niebieskie iskry. W chwili gdy wróciło światło a korytarz rozświetlił się na czerwono śluza prowadząca do grodzi zaczęła się powoli otwierać.

- Felicidades el doctor, udało ci łebski skurwysynu! – zakrzyknął uradowany Latynos wymierzając naukowcowi soczystego kuksańca w plecy. Uśmiech szybko jednak zniknął mu z twarzy bo śluza nagle zatrzymała się pozostawiając niewielką szczelinę, przez którą mogłoby się przecisnąć dziecko, szczupła drobna kobieta, ale raczej nie dorosły mężczyzna. Pieprzony mafiozo musiał puścić druty, obwód został przerwany i gródź zatrzymała się. Nim Brown Junior zdążył zareagować przy zbirze pojawił się Lance. Wielkolud w czasie gdy zgasło światło zbliżył się do śluzy bezszelestnie. Przynajmniej tak mu się wydawało, bo jednak Villavueana zdążył zareagować i nim weteran doskoczył do uzbrojonego bandziora, ten niczym czujny rewolwerowiec błyskawicznie wystrzelił w jego kierunku.
Na śnieżnobiałym kombinezonie żołnierza pojawiła się krwistoczerwona plama, który zaczęła rozlewać się na cały brzuch. Lance wytrzeszczył oczy, wyraźnie zaskoczony wynikiem starcia. Opadł na kolana.

- Puta madre! Pierdolony kutasie! – Latynos podeszwą stopy trafił marine w klatkę piersiową, powalając olbrzyma na ziemię. Pickford ani drgnął przyglądając krwawemu przedstawieniu. Może było mu obojętne czy zbir dobije swojego przeciwnika, a może po prostu tak po ludzku wolał się nie narażać. Jack mógł przerwać pracę i przecisnąć przez szczelinę w śluzie o ile się tam zmieści lub spróbować otworzyć ja do końca.
Huk wystrzału odbił się zwielokrotnionym przez ściany korytarza echem, od którego Szajbie zaczęło dzwonić w uszach. Jego wzrok przesunął się po wykrwawiającym się marine, po czym spoczął na Latynosie. Całe zajście nie wstrząsnęło nim tak bardzo jak się tego spodziewał. Prawdę mówiąc nie wstrząsnęło nim w ogóle. To zobojętnienie przeraziło go w tej chwili bardziej niż widok umierającego żołnierza. Może z resztą Ernesto wyświadczył mu przysługę.

Villavuena był nieobliczalny i prędzej czy później musieli go wyeliminować, w przeciwnym przypadku wszyscy mogli skończyć jak Lance. Nie mogli jednak go niedoceniać i doktor Jack Brown nie miał zamiaru powtórzyć błędu żołnierza. Te wszystkie myśli przebiegły mu przez głowę w postaci krótkiego elektrycznego wyładowania i nie zajęły więcej niż kilka milisekund. Nie miał czasu żeby roztrząsać teraz problemy natury egzystencjalnej. Jeśli chciał przeżyć musiał działać.

Przywarł do szczeliny, która powstała w grodzi, omiatając wzrokiem pomieszczenie po drugiej stronie.
Głowa wykrzywiła mu się w niekontrolowanym spaźmie.

- Stara szpara durnia jara, kurwa!

Zaglądając przez szczelinę zobaczył pogrążony w mroku wąski szyb i krótką metalową platformę, która niczym pomost łączyła więzienny moduł ze statkiem. Po drugiej stronie znajdowało się skąpane w czerwieni świateł awaryjnych pomieszczenie, prawdopodobnie luk magazynowy.
Pusta przestrzeń nęciła i Szajba rozważał przez krótką chwilę, czy nie spróbować przecisnąć się przez wąską szczelinę w grodzi. Mówią, że jak zmieści się głowa, to zmieści się cała reszta. Lecz szybko przypomniał sobie przyszpilonego do ziemi, wykrwawiającego się pod butem Latynosa marines. Prześwit w grodzi nie był tak duży aby mógł swobodnie przejść na drugą stronę. Istniało ryzyko, że utknie, a wtedy Ernesto mógłby go nie potraktować łagodnie.

Wrócił do terminala. Skręcił poprzednio rozłączone przewody i rozpiął ostatnie dwa, z których nie czekając dłużej zerwał izolację.

- Albo rybka, albo pipka - burknął nim przyłożył je do siebie.
Jack działał powoli, ale niezwykle precyzyjnie. Kiedy znów potarł o siebie dwa gołe druty spowodował krótkie spięcie a właz rozsunął się z sykiem otwierając im drogę ku wolności. Villavuena wciąż mierzył do wykrwawiającego się weterana, wtedy też usłyszał krzyk Zariny, który jednak zignorował. Odwrócił się i biegiem ruszył w kierunku grodzi. Przebiegł przez szyb i zniknął w luku magazynowym. Pickford dopiero teraz zorientował się, że Caroline zniknęła z jego pola widzenia. Stracił zainteresowanie pracą Jacka, co miał zacyfrować, zacyfrował. Rozejrzał się po korytarzu, a nie dostrzegając nigdzie androidki ruszył szybkim krokiem w kierunku pomieszczenia z kriokomorami. Lance, leżący w kałuży swojej własnej krwi zdążył chwycić go za nogawkę spodni. Wychrypiał.

- Pomóż mi…

Android spojrzał na niego zupełnie obojętnie. W subtelny sposób wyrwał się z uścisku i ruszył dalej jakby nigdy nic, więc ranny weteran przeniósł wzrok na Jacka.

- Nie zostawiajcie mnie tu samego, proszę –mówił do naukowca słabym głosem – Próbowałem….próbowałem przejąć broń…żeby chronić was przed Villavueną…

- Pickford! Kupo złomu, czas do domu, kurwa! - wrzasnął Szajba chcąc zatrzymać androida. Patrzył jednak na żołnierza. Na powiększającą się pod nim plamę krwi. Na przyciśniętą do krwawiącej rany dłoń. Na strach w oczach przed tym co ma nadejść, a może strach za tym co po sobie pozostawił.
Pickford zupełnie zignorował naukowca. Najwyraźniej priorytetem była dla niego Caroline.

- Wiesz, że ze mną jej szanse rosną! - Teraz dopiero spojrzał na oddalającego się syntka. - Otwieranie śluz to najmniejszy z problemów! Plany stacji! Jak ominąć strażników, zdobyć broń, lekarstwa! Daj mi coś, dzięki czemu przeżyję nim mnie znajdziecie!

Ten jednak nie reagował i prawie zderzył się z dzieciakiem i Dwightem, którzy prysnęli z modułu gdy tylko otworzyła się śluza i doktor J.B. Junior przeklął pod nosem, czego nie robił często świadomie. W korytarzu pozostała tylko ich dwójka i bliźniaczki z Zuhurą. Ponownie spojrzał na Marines.

- Przykro mi Lance - Junior westchnął. - Przykro mi…

Odwrócił się i wyszedł z modułu nie oglądając się za siebie. Naprawdę było mu przykro. Lecz kalkulacja była nieubłagana. Mógł zostać i zginąć towarzysząc żołnierzowi, lub próbować przeżyć. Ukryć się, zdobyć plany stacji a potem się zobaczy. Przez chwilę jeszcze zawahał się po drugiej stronie grodzi, czy nie spróbować jej zamknąć, izolując się od mutagenu, lecz szybko stwierdził, że pozostawi ten problem załodze stacji co powinno zwiększyć jego szanse przeżycia. Zajmą się czymś innym niż ściganiem potencjalnie zdrowych jednostek.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline