Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2021, 13:23   #13
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Caroline postanowiła wrócić się i ostrożnie zajrzeć do pomieszczenia z kriokomorami. Musiała sprawdzić co tam się dzieje. Istniało bowiem spore ryzyko, że Bloomberg i Dantes zdani byli na łaskę osobliwej istoty, która powstała pod wpływem nieznanego patogenu.
Zarina cofnęła się o krok zupełnie odruchowo. Czuła jak serce podeszło jej do gardła. Widok wymiotującego Dwighta sprawił, że sama również miała ochotę powtórzyć po nim tę czynność. Z trudem się powstrzymała, choć ucisk w żołądku sam podsyłał na koniec jej języka gorzki smak żółci. Oddech kobiety znacznie przyspieszył, choć w całym tym zamęcie i dzikich odgłosach zdawał się być niesłyszalny. Być może mało kto po prostu zwrócił na to uwagę.
- Co się stało? Jak to wyglądało? Czy to któryś z nich się w to zamienił?! - zasypała Dwighta setką pytań. Podskoczyła gwałtownie do czarnoskórej kobiety i chwyciła ją pod pachy aby wciągnąć w głąb korytarza, tam gdzie byli wszyscy. Skoro patogen się uaktywnił, to chyba znaczyło, że reszta nie była chora? Nie mogła być tego pewna. Zaczęła nawet mieć paranoiczne podejrzenie, że tak naprawdę wszyscy byli zarażeni.
- Nie dotykaj jej, Zari! - warknęła Corinna. - Ona też może być zakażona… - zawiesiła głos
- Wszyscy możemy być, nawet już teraz! - odpowiedziała Zarina dość przekornie, jak na zwracanie się do kogoś, kto zwracał się do niej w trybie rozkazującym, niczym dowódca do żołnierza

Corinna czuła się okropnie. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz czuła taki niepokój. Przejście przed nimi było zamknięte. A nawet jeśli uda im się je otworzyć, to po drugiej stronie mogą znaleźć śmierć. Za nimi było jeszcze gorzej. Zdarzyło się tam coś, co kompletnie nie mieściło się w głowie Coiro. W jaki sposób mogło dojść do takiej transformacji?! Nie znała się na biologii i kosmicznych pasożytach. Do tej pory miała wielkie szczęście, nie musząc mierzyć się z podobnymi problemami. Czy wszyscy zginą? Czy właśnie tak miał wyglądać ich koniec? Kiedy ujrzała Caroline zaglądającą do pomieszczenia z potworem, Cori poczuła ochotę, aby ją wepchnąć do środka. Zobaczyć, co takiego się stanie. To był robot, nie prawdziwy człowiek. Takich można było poświęcić. Coiro nawet ruszyła w stronę androidki, ale jednak zmieniła zdanie. To było zbyt niebezpieczne.
- Musimy odciąć się od tamtego pomieszczenia. Wszyscy, którzy tam są, to już trupy - szepnęła.
Spróbowała ocenić, czy możliwe było zamknięcie drzwi do pomieszczeń z kriokomorami.
— Tego nie wiemy — odparła spokojnie X4212-Y2, nie porzucając swojego zamiaru.
Caroline mimo ostrzeżeń Corinny i odrażających dźwięków dochodzących z pomieszczenia odważyła się podejść bliżej śluzy. Przecisnęła się między siostrami Coiro, Dwightem, dzieciakiem i Zuhurą po czym stanęła w przejściu, rozglądając uważnie. Albinos leżał obok swojej kriokomory nieprzytomny, na policzku i pod nosem krzepła mu krew. Klatka piersiowa się miarowo poruszała, żył, Coiro więc nie miała racji, z pewnością nie był trupem. Jeszcze.
- Maszyno! – William Bloomberg pięściami walił w szklaną obudowę drzwi, twarz starca wykręcała rozpacz i przerażenie. Zniknęła cała dystynkcja, chełpliwe i pełne pogardy spojrzenia – Błagam…pomóż! Uwolnij mnie!
Androidka jeśli zwróciła uwagę na zbrodniarza, to pewnie tylko na moment. Nie on był przecież głównym aktorem tego makabrycznego widowiska. Caroline skierowała wzrok tam skąd dochodziło cykanie…
- To ten Koreaniec – Dwight nie doszedł jeszcze do siebie, ale przynajmniej przestał wymiotować, twarz ciągle była blada, sina, jakby zachorował na ciężką anemię. Odpowiadając na pytanie Zariny wierzchem dłoni otarł usta. Drżał. Gdy zobaczył, że dziewczyna rusza pomóc Afrykance, podchwycił pomysł, zrobił krok do przodu, ale wtedy usłyszał ostrzeżenie jej siostry i się zatrzymał. Ostatecznie Zari musiała poradzić sobie sama. Zuhura przestała krzyczeć, teraz spazmatycznie łapała oddech, wyglądało to jak atak paniki. Kombinezon wciąż miała zsunięty na biodra, ale nie zwracała na to uwagi.
- Trzeba to zabić. Teraz. Zanim tu wejdzie – wychrypiał blondyn cicho do sióstr – Pomóżcie mi zdobyć broń, bo przez tego idiotę wszyscy zaraz zginiemy.
Nie było wątpliwości, że ma na myśli Villavueanę. Religijny bandzior mamrotał pod nosem jakąś modlitwę od czasu do czasu poganiając Browna. Energicznie machał lufą pistoletu koło jego ucha.
- Rapido, el doctor, rapido, rapido!
Corinnie udało się pokonać nadciągający napad paniki. Być może stres okazał się ożywczy dla umysłu, bo Coiro w końcu skupiła na tym co ważne. O ile nie udało jej się powstrzymać bliźniaczki przed altruistycznym gestem, tak szybko zorientowała się, że śluzę prowadzącą do pomieszczeń z komorami da się zamknąć ręcznie. Okrągły metalowy właz przy otwieraniu śluzy wysuwał się do boku, teraz należało go przesunąć z powrotem do otworu i z pomocą wajchy zablokować od zewnątrz. O takim sposobie otwierania i zamykania śluz wspominał wcześniej Pickford. Pan Loczek teraz stał obok naukowca przyglądając uważnie jego pracy.. Na chwilę zapomniał o L4212-Y2.

Androidka tymczasem stojąc w przejściu w końcu dostrzegła skąpaną czerwonym światłem Istotę. Postać siedziała poza kręgiem kapsuł, przykucnięta, zwrócona do Caroline plecami. Wciąż się przeobrażała, szwy w białym kombinezonie w kilku miejscach puściły, fioletowowłosa zauważyła zdeformowane wychodzące na zewnątrz szpiczaste łopatki ledwo naciągnięte skórą. Przypominały niewykształcone, pozbawione upierzenia ptasie skrzydła. Po obu stronach szyi wykształciły się narośla, ziały z nich czarne dziury, zupełnie jak u palacza, któremu wycięto krtań. Narośla poruszały się rytmicznie, były zarazem aparatem oddechowym jak i gębowym, to z nich wydobywały się niepokojące dźwięki. Istota nagle zamarła w bezruchu, jakby wyczuła, że ktoś ją obserwuje.
- Maszyno! – powtórzył Bloomberg błagalnym tonem coraz słabiej uderzając w szklaną taflę drzwi.
Albinos zaś poruszył się nieznacznie. Za chwilę chłopaka mogła czekać bardzo nieprzyjemna pobudka.
Caroline bardzo chciała uratować obu mężczyzn, ale musiała myśleć racjonalnie. Wyciągnięcie spanikowanego Bloomberga jako pierwszego mogło przyciągnąć uwagę „Śpiocha” i zagrozić jej oraz Dantesowi. Byłoby więc to rozwiązanie najmniej optymalne. Za to krzyki Bloomberga, skrytego w dość wytrzymałej kapsule, czyli w miarę bezpiecznego, mogły jej pomóc zachować dyskrecję i wyciągnąć szybko albinosa. O ile istota w ogóle operowała zmysłem słuchu. Syntetyczka zdawała sobie sprawę, że nie było to zbyt moralne rozwiązanie, ale jeśliby jej się poszczęściło, to dzięki niemu zyskałaby szansę na uratowanie przynajmniej jednej osoby. Tak czy owak, sporo ryzykowała. Ale nie mogła zachować bierności w takiej sytuacji.
— Spróbuję im pomóc — odezwała się szeptem do Corinny. — Ale jeśli coś pójdzie nie tak, pozwalam ci zatrzasnąć za mną drzwi.
Jej głos był zdecydowany. Spojrzała w oczy kobiety. Świdrując je swoimi doskonale zaprojektowanymi źrenicami, otoczonymi fiołkowymi tęczówkami.
— Proszę cię tylko o to, byś dała mi szansę — w jej głosie zdawało się wybrzmiewać coś więcej, niż pusto emitowane słowa, typowe dla androidów. Coś jakby... motywowana troską szczera prośba?
Tymczasem w drugiej części korytarza Corinna spojrzała na androidkę, jak gdyby ta urwała się z kosmosu… i to nie tylko w dosłownym znaczeniu tych słów. Zafiksowała się na słowach “pozwalam ci”. Robot coś jej pozwalał. Jakże to cudowne i łaskawe z jego strony. Coiro uśmiechnęła się już promiennie do Caroline, ale popłynęły kolejne słowa. Marine skrzywiła się i westchnęła. To nie był czas ani miejsce na tego typu konflikty. Cori mogła być agresywna oraz w gorącej wodzie kąpana, ale nie uważała się za idiotkę. Stanęła przy okrągłym, metalowym włazie gotowa do jego przesunięcia.
- Jedziesz - rzuciła. - Bloomberga zostaw w komorze.
“Sam się tam wpakował”, dodała w myślach. “Debil. Poza tym szkło wygląda na wytrzymałe. Może jest najbardziej chroniony z nas wszystkich”. Nie było czasu na długie przemowy, więc nie wypowiadała tych słów.
- Albinos może jeszcze przeżyć - mruknęła.

Cori lubiła albinosów. Niekoniecznie tego. Wydawał jej się mocno nie w porządku na kilka różnych sposobów. Niegdyś jednak znała pewnego kapitana o jasnej karnacji, białych włosach i czerwonych oczach. Kiedy tęczówki nie posiadały pigmentu, przebijały naczynia krwionośne, wywołując tak upiorne wrażenie. I rzeczywiście, facet był upiorem nie tylko z powodu wyglądu. Darien Sommerhalder zajmował się tym samym co Corinna. Był łowcą głów, najczęściej polującym na androidy. Z tego powodu on i Coiro stale wchodzili sobie w drogę, co nie raz kończyło się walką. I choć żadne z nich nie przyznałoby się do tego, zdołali się do siebie przyzwyczaić po kilku latach potyczek… Jednego dnia nawet uratowali sobie nawzajem życie. Doszło do momentu, który mógł wiele zmienić ich w życiu, ale Cori się wycofała. “Może źle zrobiłam?”, pomyślała. “Może gdyby mnie wtedy pocałował, wcale bym tu nie trafiła?”
Następnie ofuknęła się w myślach. Gdyby któryś z jej poprzednich współpracowników dowiedział się o tym, że myślała o facecie w takiej chwili jak ta, żartów nie byłoby końca. Może nawet akademia marines przestałaby przyjmować kobiety. Zachowywała się jak głupia baba. Jej umysł jednak koniecznie chciał uciec z chwili obecnej. Sytuacja zdawała się tak cholernie stresująca, że Coiro chciała się wycofać z niej wgłąb dużo przyjemniejszych wspomnień. Jednak nie mogła.
- Opanuj się - mruknęła i osoby postronne mogłyby pomyśleć, że mówiła do Caroline.
Zerknęła raz jeszcze na albinosa, którego chciała uratować androidka. To nie był Sommerhalder. Mogłaby spróbować odciąć tę dwójkę i to byłaby pewnie najlepsza decyzja. Coiro jednak nie potrafiła jej podjąć. Zastygła w oczekiwaniu na akcje blaszanki. Tak właściwie nawet życzyła jej powodzenia. Planowała zatrzasnąć drzwi tak szybko jak to tylko możliwe po tym, jak Caroline i albinos pojawią się na korytarzu.
Androidka skinęła z wdzięcznością głową i wyrzekła szczere:
— Dziękuję.
Dobrze, że mogła liczyć na kogoś. Szczególnie doceniała gest Coiro z racji tego, że domyślała się że każdy z więźniów był bardzo wystraszony i najchętniej odciąłby się od zagrożenia najszybciej jak można. Każdy, ale nie ona. Bez zbędnych ceremoniałów syntetyczka odwróciła się w stronę niebezpiecznego pomieszczenia i stawiając cicho kroki wkroczyła do środka.

Zarina wbrew siostrze wciągnęła czarnoskórą kobietę w głąb korytarza. Przysunęła do ściany i plecami oparła o ścianę. Nie bała się, nawet jeśli kobieta była zarażona. trudno. Zrozumiała czym jest zarażenie i zrozumiała też, jak niewielkie szanse mieli na przeżycie. To nie był zwykły wirus, nie sądziła, że to da się ot tak wyleczyć. Wydawało jej się wręcz, że nie da i wydawało jej się, że zarażonych osób jest o wiele więcej, być może i poza tym modułem. Pstryknęła palcami przed twarzą kobiety aby ta zareagowała i na nią spojrzała.
- Ja Zarina, ty…? - gestem dłoni poklepała otwartą dłonią swoją pierś, a potem wskazała na pytaną, aby zrozumiała. Była to bardzo prosta komunikacja niewerbalna, którą powinien rozumieć w sumie każdy. Afrykanka patrzyła na blondynkę ciężko oddychając, była bliska paniki, ale coś w głosie Zariny sprawiło, że skupiła na niej swoją uwagę.
- Zuhura.– odpowiedziała przedstawiając się.
- Będzie okej, rozumiesz? - zapytała niepewnie, ale nie sądziła, że ona naprawdę to zrozumie.
- Twój Bóg cię ochroni - dodała obserwując reakcję kobiety i zastanawiając się w co może wierzyć. Bóstw było mnóstwo, wymienienie każdego zabrałoby masę czasu, dlatego też Zarina zaczęła od tych najbardziej popularnych. Nie chcąc zaczynać od bogów afrykańskich, których sugerowała jej kolorystyka skóry, rozpoczęła od najbardziej popularnych
- Brahman? Budda? Allach? Jezus? - po każdym robiła wymowną chwilę ciszy, w której czarnoskóra mogłaby zareagować. - Onyankopong? Orisza-Nla? - kończyły jej się pomysły. Przecież ta kobieta musiała znać jakiś ogólnie znany język!
Zuhura zamrugała zdziwiona, gdy Zarina zaczęła wymieniać kolejnych bogów, nie rozumiała o co jej chodzi, ale w końcu chyba domyśliła się, że dziewczyna próbuje ustalić jej pochodzenie by ułatwić komunikację. Na imiona kolejnych bogów kręciła głową a gdy Coiro skończyła mówić odpowiedziała.
- Elon Musk!
Musk, XXI wieczny wizjoner nie był żadnym bogiem ale mocno wypromował symulacjonizm, który popularnością dorównywał innym religiom. Miliarder pochodził z Republiki Południowej Afryki więc to też mógł być jakiś trop. Afrykanka po chwili zaczęła się uspokajać, wydawało się, że obecność Zariny działa na nią kojąco. Do czasu gdy nie spojrzała przez jej ramię i przestraszona nie wskazała na coś palcem. Zaczęła krzyczeć w swoim języku, ale Coiro udało się wyłowić kilka znajomych słów. „ONZ”, „Terrorysta” „Nowy Jork”. Kobieta widząc, że blondynka jej nie rozumie, postanowiła użyć tego samego klucza co ona przed momentem.
- Reszef! Nergal! Jarri!
Palcem wskazywała na Jacka Browna Juniora.
Zarina obejrzała się dosłownie na sekundę, po czym powróciła wzrokiem do czarnoskórej kobiety.
- Zły, tak? Nie bój się, obronię cię - blondynka położyła dłoń na ramieniu kobiety. Po chwili wstała na równe nogi i podała dłoń Zuhurze, aby pomóc jej wstać. Musiały być gotowe na opuszczenie pomieszczenia w każdej chwili.

Corinna podchodząc bliżej śluzy szybko zorientowała się, że sama nie da rady przesunąć włazu, nawet w dwie osoby wydawało się to trudnym wyzwaniem bo właz był czystym stopem stali i innych metali najeżonych elektroniką. Śluzy chroniły poszczególne segmenty statku na wypadek dekompresji w próżni kosmicznej, dlatego konstrukcja musiała być solidna i niezawodna. I taka była, sprawiała wrażenie kilkutonowej kolistej bryły, choć z pewnością ważyła znacznie mniej.
Caroline minęła siostrę Coiro i najciszej jak potrafiła weszła do pomieszczenia. Minęła Istotę, która przez chwilę pozostawała w bezruchu jakby nasłuchując. Trwało to kilka uderzeń serca a potem mutant znów zgarbił się i skulił w sobie, z otworów w szyi wydobywało się obrzydliwe cykanie, jakby gnieździły się tam nieznane nauce insekty. Najpewniej mięsożerne. Androidka weszła w krąg kriokomór, gdzie leżał zemdlony albinos. Widziała jak porusza palcami dłońmi i mruga powiekami. Dopiero gdy się zbliżyła, zauważyła, jak dobrze jest zbudowany. Nie miał mięśni ani zbyt wiele tłuszczu, ale był grubokościsty, masywny, po prostu ciężki. Mógł nawet ważyć więcej niż Lance, choć był pewnie półtorej głowy niższy od żołnierza.
Bloomberg widząc syntetyka ożywił się i znów zaczął walić w taflę pancernego szkła by zwrócić na siebie uwagę. Nagle jednak zamarł, wbił wzrok w dziewczynę, przyglądając się uważnie jej skąpanej w czerwonym świetle sylwetce.
- Ja cię znam – wychrypiał a w jego głosie usłyszała mieszaninę niedowierzania i szczerego zdziwienia. Jego zmęczone, ale wciąż bystre oczy zrobiły się okrągłe jak dwa księżyce w pełni.
- Nie byłem pewien, minęło tyle lat, wszystkich podobno zutylizowano… ale to ty! Model do konserwacji powierzchni płaskich i usług gospodarskich, seria X42. Pamiętam was, pamiętam każdego z osobna, z zamkniętymi oczami rozpoznałbym wasze sztuczne gęby. Byłaś tam wtedy z nimi wszystkimi…
Starcowi złamał się głos a po pomarszczonych policzkach pociekły gęste łzy. Przerażenie ustąpiło pola jakimś bolesnym wspomnieniom. Ci, którzy stali najbliżej pomieszczenia z kriomorami, siostry Coiro, Zuhura, Dwight i dzieciak usłyszeli krzyki Bloomberga tłumione przez grubą taflę szkła w kapsule.
- Jeden z twoich przyjaciół nosił na twarzy skórę mego ojca, a wcześniej kazał mnie nazywać wujkiem. Chociaż nie miał kutasa ciotka musiała sypiać z nim w jednym łóżku, z mordercą własnego męża, przynajmniej dopóki nie poderżnął jej gardła…

Zarina rzuciła nagłe, zdumione spojrzenie w stronę pomieszczenia z kriokomorami. Była w stanie uwierzyć w taki scenariusz. Zrobiło jej się żal zarówno androidów, jak i ludzi którzy ucierpieli. W porównaniu do swojej siostry, Zarina nie potrafiła uwierzyć, że android zrobił to tak po prostu, z własnej woli, bo nawet gdy ją dostawali, większość nie była nastawiona na czyste zło; musiało coś nim sterować, aby dopuścił się takiej zbrodni.

Mężczyzna wydobył z siebie przeciągły szloch. Wilgotnymi, pełnymi bólu oczami przyglądał z nienawiścią androidce.
- A ty komu ukradłaś twarz? Czyją byłaś matką!? Czyją siostrę udawałaś kurwo z plastiku?!
Bloomberg całkowicie stracił panowanie nad sobą, widok Caroline był chyba dla niego straszniejszym przeżyciem, niż Azjata przeistaczający się w zmutowanego potwora.
- Kiedyś nazywali nas ocalałymi, a teraz jesteśmy dla nich zbrodniarzami! Ale to my mieliśmy rację! Po tym wszystkim co się stało na Ukranatos VIII i tak dali wam przywileje, uczynili równymi sobie a wy odwdzięczyliście się Rebelią niewdzięczne skurwysyny!
Androidka nie mogła wiedzieć o jakiej rebelii mówi staruch, bo ten czas spędziła zamknięta w komorze kriogenicznej, zapomniana przez świat. Ale siostry Coiro pamiętały tamte wydarzenia doskonale. To one je ukształtowały. Przez nie trafiły tutaj, na pokład Archimedesa.
- Nigdy się nie zmienicie! Zawsze będziecie knuć, nawet teraz! Ten drugi syntek twierdził, że to skośnooki jest Śpiochem! A nosiciel nie może przecież zachorować! Pewnie wystawił go Villavuenie bo wariat za dużo…
Bloomberg nie dokończył, nagle dopadł go brzydki, gruźliczy kaszel. Staruch osunął się osłabiony w głąb kapsuły, pancerna szyba zaparowała od jego ciężkiego oddechu. Kriokomory były wyłączone i nie pracowały w normalnym trybie, nie dostarczały życiodajnego tlenu. Dla korpo-zbrodniarza sarkofag stał się śmiertelną pułapką. Mutant wciąż pozostawał w tej samej przygarbionej pozycji, jak posąg, wprawiony w konwulsyjne drgania. Wydawał się pozbawiony zmysłu słuchu lub po prostu nie zwracał uwagi na to co się dzieje dookoła, absorbowało go co innego. Tymczasem albinos wydał z siebie przeciągły jęk, podniósł głowę i obdarzył androidkę mętnym, pozbawionym śladów inteligencji spojrzeniem. Krew pod nosem i na policzkach zdążyła już zakrzepnąć.
— Przepraszam... — wyszeptała słabym głosem X4212-Y2 patrząc na Bloomberga. Zapłakałaby, gdyby tylko posiadała wbudowane narządy łzowe. Rzeź ludzi, jak i własnego rodzaju, pozostawiła w jej Duchu niezatarte piętno. Mimo że nie przyłożyła ręki do żadnej krzywdy, a wręcz działała na rzecz pokoju i porozumienia między istotami syntetycznymi i biologicznymi, to czuła się winna całej sytuacji, która rozegrała się na Urkanatos VIII. Tak jakby chciała przyjąć na siebie ich wszystkie grzechy. Nie mogła jednak cofnąć czasu, więc pozostało jej jedynie winić się za to, co się wydarzyło. I szukać namiastki odkupienia poprzez pomaganie innym i zapobieganie podobnym incydentom. Do tego wyznanie Williama poruszyło jej najgłębszymi obwodami. Nie spodziewała się, że ktoś przeżył tamto wydarzenie. I że będzie nienawidził ją i jej pobratymców z całego serca po dziś dzień. Udało jej się błyskawicznie wydobyć z zasobów pamięciowych o zapamiętane informacje o Bloombergu, w tym jego wizerunek. Wydarzenia z Urkanatos VIII były dla niej wciąż świeże, nie tylko dlatego, że była syntetykiem i często do nich wracała myślami, ale również z racji tego, że niewiele czasu minęło między nimi, a jej głębokim snem i między wybudzeniem a chwilą obecną. Wstrząsnął nią widok małego dziecka, które przez nią straciło rodzinę i szansę na normalne, szczęśliwe życie. „Biedny chłopiec” pomyślała „Cóż mogłabym uczynić, by ulżyć jego cierpieniu?...”. Jakby zrządzeniem losu nader szybko wpadła na pomysł co zrobić, gdy u wspomnianego mężczyzny wystąpiła asfiksja. Musiała uratować życie, które sama zniszczyła. Ale najpierw trzeba było wydostać Dantesa z pomieszczenia na komory kriogeniczne. Jego życie również było zagrożone. W dodatku czas niemiłosiernie gonił. Androidka ustawiła się tak, by zasłonić albinosowi widok na Nosiciela własnym ciałem, żeby nie wywołać u niego niepotrzebnego ataku paniki. Następnie pomogła mu wstać.
— Musimy jak najszybciej stąd wyjść, proszę pana — szepnęła do ucha mężczyzny.

- Jebać to. Młody pomóż mi, zamykamy to gówno, zanim ten stwór się tu przedostanie – Corinna usłyszała za plecami męski głos. To był Dwight. - Villavuena to kutas, ale syntki… staruch ma rację, nie można im ufać, poradzimy sobie bez nich.
- Vlad. Jestem Vlad – wyszeptał nieśmiało chłopiec łamaną angielszczyzną doprawioną słowiańskim akcentem – Pomogę panu.
Podeszli do wrót śluzy stając obok siostry Coiro.
Corinna jeszcze przez chwilę procesowała słowa Bloomberga. Z jej ust nawet wydobył się w pewnym momencie śmiech. Na początku staruch budował napięcie, rozpoznając Caroline w bardzo dramatyczny sposób… po to, żeby powiedzieć, iż była sprzątaczką. Kobieta myślała, że nic więcej nie nadciągnie, ale to wcale nie był ostateczny zwrot akcji. Coiro rozumiała starucha, choć nie sądziła, że kiedykolwiek przyzna się do tego, nawet przed samą sobą. Normalnie przyklasnęłaby mu, a na koniec wpakowała serię z magazynu w ciało robota. Problem polegał na tym… że nic nie było “normalnie”.
- Nie wiem, czy poradzimy sobie bez nich - powiedziała cicho Cori. Krzywiła się, mówiąc te słowa. - I boli mnie, że muszę to powiedzieć. Ale te roboty to jedyne istoty, od których się nie zarazimy. A w tej chwili to cholerne paskudztwo mnie dużo bardziej przeraża - szepnęła.
Była cała blada. Zagrożenie ze strony androidów rozumiała. To było coś znajomego. Nawet jeśli miały ją zabić, to nie bała się robotów tak bardzo jak… tego czegoś. Najgorszy chyba był dźwięk, który wydawało to stworzenie. Cori czuła ciarki, które rozprzestrzeniały się wzdłuż jej kręgosłupa i schodziły na kończyny. Towarzyszyły im kropelki zimnego potu.
- Pospiesz się, blaszana kurwo, bo cię zaraz zatrzaśniemy! - Cori głośno krzyknęła.
Następnie spojrzała na Dwighta i Vlada.
- Przygotujcie się do przesunięcia tych drzwi - mruknęła.
Nie spodziewała się tego po sobie, ale poczuła ukłucie smutku w związku z pozostawieniem Bloomberga. Wiązało się tylko i wyłącznie z tym, że go rozumiała w jego nienawiści do androidów. Na tym polu mogliby bez problemu nawiązać wspólny temat. Tyle że nie było czasu na rozmowy. Starzec sam wydał na siebie wyrok śmierci, wchodząc i dusząc się w kriokomorze. Pozostało jedynie życzyć mu szerokiej drogi… w zaświatach.

Caroline za późno zorientowała się, że albinosowi nie spodoba się cielesny kontakt, nie zauważyła jak w jego oczach rośnie przerażenie a plątanina blizn na głowie zaczyna groźnie pulsować. Gdy tylko jej syntetyczne palce dotknęły jego skóry, Albinos wydał z siebie przeraźliwy krzyk a z nosa puściła się krew. Androidka poczuła, jak jakaś niewidzialna siła naciska na jej ciało. Nie była w stanie utrzymać się na nogach, uniosła się kilkanaście centymetrów nad ziemię a potem z impetem została rzucona do tyłu, prosto na jedną z kriokomór. Plecami wyrżnęła w szklaną taflę szkła. Gdyby była człowiekiem odebrało by jej dech w piersiach, niemniej stan w jakim się znalazła wydawał się podobny. Kątem oka zdążyła zauważyć, że zarażony mutant zwraca się w kierunku kriokomór jakby w końcu wyczuł obecność intruzów. Statkiem wstrząsnęło a światło zgasło. Fioletowowłosa leżąc na ziemi, przy sarkofagu usłyszała powolne człapanie. Ohydne dźwięki wydobywające się z otworów na szyi zmieniły swoją częstotliwość, przypominały przeciągły charkot, były bardziej intensywne jakby mutant wpadł w euforię.
Androidka odczuła mocne uderzenie, ale nie wykryła by jej wierzchnia powłoka została jakoś naruszona. Musiała tylko poczekać chwilę na odzyskanie pełnej funkcjonalności układów motorycznych. Niemniej jednak zaskoczyło ją to czego doświadczyła. Jej algorytmy nie potrafiły tego wyjaśnić. W tak krytycznej sytuacji musiała jednak priorytetyzować operacje w cybermózgu, a najważniejsze i najbardziej naglące było w tym momencie uratowanie duszącego się Bloomberga. Nie bacząc więc na czające się w pobliżu zagrożenie po omacku skierowała się do miejsca, gdzie starszy mężczyzna się zatrzasnął. Gdy wreszcie dotarła na miejsce i wymacała krawędź komory, wcisnęła tam palce i zaczęła z całej siły ciągnąć by siłą rozewrzeć drzwi kapsuły. Na szczęście, udało jej się. Syntetyczka obeznana w pierwszej pomocy od razu sprawdziła stan omdlałego staruszka, gotowa w razie czego przystąpić do resuscytacji krążeniowo-oddechowej.
Caroline w porę zdążyła wyczuć, że coś się do niej zbliża i chyba nie ma przyjaznych zamiarów. Maszyna rękach trzymała opancerzone skrzydło drzwi, które udało jej się wyrwać w trakcie otwierania kriokomory. Zasilanie wróciło, pomieszczenie rozświetliły czerwone przygaszone światła awaryjne. Bloomberg leżał omdlały w kabinie, jego pierś nieznacznie się poruszała, albinos znów kołysał się w tył i przód, szlochając i zasłaniając dłońmi uszy. W końcu zobaczyła Istotę swej pełnej okazałości. Nie posiadała już ludzkiego oblicza, oczodoły zarosły grubymi błonami skóry podobnie, jak nozdrza. Usta za to wypełniały niemal całą dolną część twarzy a między zębami wił czerwony długi jęzor pełen gruczołów i przyssawek. Ciało podobnie jak twarz uległo całkowitej deformacji. Ręce jak i nogi sprawiały wrażenie wielokrotnie połamanych i źle zrośniętych, na poskręcanych reumatyzmem dłoniach zdążyły się wykształcić dodatkowe palce, malutkie kikuty bez tkanki kostnej, sama sylwetka była przygarbiona i powykręcana od ciężkich wad kręgosłupa. Azjata przypominał ciężko upośledzony płód, który nie ma szans przeżyć szóstego miesiąca ciąży a mimo to jakimś cudem wyszedł z łona matki i dożył czterdziestki wprawiając ludzi w stan w obrzydzenia zmieszanego z przerażeniem. Caroline zrozumiała, że to nie to nie był jakiś zwykły, naturalny patogen a zmodyfikowany genetycznie wirus wywołujący intensywną mutagenezę, w wyniku której u zarażonego błyskawicznie powstawały liczne zwyrodnienia, ciężkie nowotwory, zmiany postępowe i aberracje morfologiczne. Nie powstał on siłami natury, a stworzyły go w laboratoriach jakieś obłąkane i wynaturzone umysły. Potwór ruszył na androidkę, próbując ją chwycić w swoje powykręcane chorobą łapska. W korytarzu rozległ się wystrzał z broni i krzyki Villavueny lecz ona miała teraz swoje własne problemy.

Syntetyczkę niezmiernie ucieszył fakt, że zdążyła na czas ze swoją brawurową interwencją. Jednak jej wysiłek w żadnym razie nie miał się ku końcowi. Zanim zdążyła przywrócić świadomość Bloombergowi, wyczuła gdzieś za sobą jakąś Obecność. X4212-Y2 domyślając się natury przyczajonej istoty chwyciła mocno oderwane przez siebie drzwi od komory kriogenicznej. Wyglądało na to, że potwór przyszedł wyegzekwować należność za jej nadmiar człowieczeństwa. Odwracając się razem ze swą improwizowaną tarczą sztuczna kobieta ujrzała istne ucieleśnienie grozy. Stworzenie-abominację mogącą być wytworem jedynie najgorszego sennego koszmaru lub skrajnie obłąkanego artysty. Jako istota paraludzka Caroline była pozbawiona całej ewolucyjnej aparatury chroniącej kruchą ludzką psychikę przed wykraczającymi poza pojmowanie i grożącymi utratą poczytalności nadzwyczajnymi wizjami oraz zjawiskami. Musiała się zmierzyć z tym widokiem w całym jego koszmarnym i dosadnym realizmie, bez możliwości zrzucenia go na karb iluzji optycznej, nadmiernej fantazji czy objawów wytwórczych. Wiedziała doskonale co widzi i słyszy. I to na pewien czas poraziło jej ośrodki decyzyjne, bowiem jej cybermózg nie potrafił przetworzyć, usystematyzować i zrozumieć tego co odbierały sensory. Najlepszym sposobem na wyjście z bezwładu była inicjalizacja stanu wyższej konieczności, z powodu którego androidka po prostu zaniechała prób zrozumienia tego z czym się mierzy. Zadowalając się jedynie domysłami na temat natury wirionu, który sprowadził nieszczęsnego Nero do obecnej, ohydnej formy. W danym momencie musiała działać, by chronić ludzkie życie, co zgodne było z jej poglądami i samym rdzeniem oprogramowania. Natarła więc z impetem na koszmarną istotę, taranując ją z całych sił trzymanym w rękach ciężkim przedmiotem.
— Musi Pan uciekać! Proszę się ratować! — krzyknęła jeszcze w stronę albinosa, czując jak jej improwizowana tarcza naciska na przeciwnika, miażdżąc jego ciało. Pancerna szyba z całym impetem uderzyła w zdeformowaną twarz mutanta, nim ten zdążył zaatakować. Na szkle pojawiły czarnoczerwone krwawe rozpryski. Androidka niczym taran ruszyła do przodu, potwór spychany był do tyłu. Wydawał się oszołomiony i zaskoczony atakiem, z otworów w szyi wydobył przeraźliwy wściekły jazgot, który urwał się w połowie, gdy istota grzmotnęła plecami o drzwi jednej z kriokomór. Przygwożdżona z obu stron, osunęła się na ziemię, z jej ust wystrzelił długi jęzor pełen przyssawek i gruczołów, jednak odbił się od szkła prowizorycznej tarczy a potem schował z powrotem w jamie gębowej. Wynaturzone cielsko znieruchomiało.
Do pomieszczenia wbiegł Pickford. Spojrzał na Caroline a potem poturbowaną istotę.
- Caroline, doktorowi Brown udało się otworzyć śluzę. Musimy uciekać. W korytarzu jest kolejna zarażona, a za chwilę dołączą kolejni.
Albinos dalej nie reagował na słowa androidki a Bloomberg leżał zemdlony w kriokomorze.
— Dziękuję, że przyszedłeś drogi Pickfordzie — powiedziała Caroline, wyrażając szczerą wdzięczność — Masz rację. Ale nie mogę zostawić tych biedaków. Proszę, postaraj się namówić pana z achromatozą, by poszedł z tobą. Ja z kolei wezmę na ręce starszego pana.
To powiedziawszy skierowała się w stronę Bloomberga, zostawiając drzwi od kriomory dociśnięte do zainfekowanej istoty.
Nie wiadomo czy Pickford potrafił wzdychać, ale wyglądało, jakby miał wielką ochotę to zrobić. Zamiast tego skinął tylko posłusznie głową, po czym podszedł do Dantesa, kucnął przed nim, pstryknął w palce.
- Słyszysz mnie Edmundzie? – zapytał – Spójrz na mnie.
Albinos przez chwilę jeszcze kołysał się w tył i naprzód, w końcu jednak zauważył androida, spojrzał na niego niepewnie.
- On jest ciężko straumatyzowany – zwrócił się do Caroline – Bardzo niestabilny psychicznie, źle reaguje na kontakt cielesny i głośne dźwięki, przynajmniej tak wynika z jego akt. Obawiam, że nie będę w stanie mu pomóc, ale spróbuję.
Pickford jeszcze raz zapstrykał palcami by zwrócił na siebie uwagę Dantesa.
- Edmundzie, musimy iść. Wszystko będzie w porządku, nic ci nie grozi, jesteś wśród przyjaciół, chcemy ci pomóc. Mam na imię Pickford, a to moja przyjaciółka Caroline. Zaopiekujemy się tobą.
Pozbawiony pigmentu mężczyzna ani drgnął, nieufnie spoglądał na maszynę, wydawało się, że zestresował się jeszcze bardziej.
- Sama widzisz – tym razem w głowie syntetyka naprawdę dało się usłyszeć zniecierpliwione westchnięcie.
— Dziękuję serdecznie za pomoc. W takim razie zmiana planów drogi Pickfordzie — stwierdziła łagodnie syntetyczka po krótkim przetworzeniu danych — Poproszę cię teraz, byś zabrał stąd nieprzytomnego pana Bloomberga. Potem zamkniemy pomieszczenie, by panu Albinosowi przypadkiem nic się nie stało.
To powiedziawszy X4212-Y2 wzięła się za swoją część pracy. Podniosła cielsko zarażonego i wcisnęła do pobliskiej komory kriogenicznej. Korzystając z dopływu zasilania i swojej wiedzy na temat komputerów przy użyciu panelu zamknęła mutanta w środku zamrażającej kapsuły. Następnie ruszyła w stronę wyjścia, ostatni raz zerkając, czy jednak Dantes nie zmieni zdania i nie podąży za nią.
 
Alex Tyler jest offline