Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-04-2021, 13:24   #109
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację




“Ambrozja”“ pomyślał James kiedy tylko otworzył oczy. Taki pokarm bogów i serwowano go w walhalli. Albo Olimpie. Albo innym Elysium, jeden zresztą grzyb. Na szczęście tępy ból szybko sprowadził go na ziemię i uświadomił, że nie jest w raju. Pierwsze co poczuł to bardzo przyjemną woń pościeli, potem jakichś owoców i chyba czegoś gotowanego więc nic dziwnego, że miał pewne oczekiwania. Te jednak prysły i brutalna rzeczywistość zaczęła do niego docierać. W raju by nie bolało to raz. W raju chyba nie ma też much, bo jedna, wybitnie upierdliwa usiadła na jego nosie. Przebrzydłe stworzenie wykorzystywało słabość Jamesa, i kierowało się w stronę oczodołu. Ruszył ręką. Mucha uciekła i wylądowała na nocnym stoliku zanim sięgnął ręką do twarzy.


“Tak się kończy zabawa z nożem”. Myślał, bo to jedyne, co obecnie nie bolało. Do starych opatrunków na klatce piersiowej doszły jakieś nowe na ręce i nodze. Czuł też potworny ból głowy, a lekkie szmery w uszach sugerowały co najmniej blisko rozerwany granat.
“Ach, prawda, coś wybuchło”. Myślał dalej James przypominając sobie kolejne zdarzenia, które powoli wracały na swoje miejsce w pamięci.

“Jeep” pomyślał przypominając sobie powolne kuśtykanie, z jednej strony holowany przez Sammy, z drugiej oparty o sztucer, którego lufa metalicznie zgrzytała o jakieś betonowe podłoże. Potem widział dach, a właściwie odrapaną, jakże znajomą podsufitkę swojego samochodu, warkot zapuszczanego V8. Potem chwila niepamięci, choć James wiedział, że najpewniej urywał mu się wtedy film.

Szybki rzut oka na wnętrze pokoju pozwolił ogarnąć resztę zdarzeń. Okrwawiony, rozdarty z jednej strony czarny podkoszulek wisiał na oparciu krzesła. Skórzana kurtka, z rozerwanym na szwie rękawem leżała na siedzisku. Buty i spodnie na pierwszy rzut oka były całe. Zakurzone jak u budowlańca, ale całe. Nie były też obrzygane, co sugerowało, że zanim dobrze nie zakręciło mu się w głowie, urwał mu się film, miłosiernie ratując resztki godności.
Reszta gratów leżała pewnie tam, gdzie zostawiły je dziewczyny, bo widział całą ich stertę. Mossberg, ładownica z brenekami leżąca na stoliku nocnym, Zakurzony SigSauer i nóż Alonsa, wystający spod skórzanego stetsona. Roxy i Sammy zrobiły dobrą robotę. Przyniosły graty, ogarnęły rannych, i wywiozły ich w bezpieczne miejsce.

Wstanie z łóżka było nie lada wyczynem, choć najtrudniejsze było zachować przez chwilę pionową postawę. Nieco chwiejnie udało mu się nawet dojść do łazienki. Potem było już tylko lepiej. Parę odświeżających łyków wody, odrobina chłodu na kark i twarz, i krążenie powoli wracało. Sprawność ruchowa też, więc zaryzykował nieco higieny. Po prawie dwóch kwadransach karkołomnych wygibasów przed umywalką, okupowanych tępymi uderzeniami bólu ze zranionych miejsc nawet przestał śmierdzieć potem, krwią i kurzem.
Z garderobą zeszło nieco dłużej, choć kolejny podkoszulek zniszczony to już była lekka przesada. Jakby Miami uparło się na jego podkoszulki. Przyszycie rękawa do kurtki też było poza jego możliwościami.
- Pierdolić to - James wziął nóż, i odpruł drugi rękaw, wyciągając nitki, i tworząc z kurtki zgrabną, skórzaną kamizelkę.
Kilkoma klapsami oczyścił spodnie z kurzu, przetarł buty resztką podkoszulka i zerknął w lustro, nakładając stetsona i przeciwsłoneczne okulary. Wyglądał jak jakiś meksykaniec, ale w Miami było ich mnóstwo, więc kurier stwierdził, że nie powinien specjalnie odstawać od reszty. Zebrał swoje graty i ruszył na zewnątrz. W pierwszej kolejności poczłapał do swojego Jeepa, aby sprawdzić czy wszystko z nim w porządku. Było, więc mógł spokojnie zająć się resztą spraw. Na przykład ogarnięciem gratów, które znajdowały się w bagażniku. Całkiem sporo jak na dwie dziewczyny które nie wyglądały jak ciężarowiec.

Towarzystwo siedziało już na stołówce.Rita nie wyglądała źle. Ot, chyba dostała kulkę, ale żyła, więc James przypuszczał, że musiała być w podobnym stanie co on sam. Więc pewnie czuła się wujowo, i James postanowił nie komentować ani jej wyglądu, ani samopoczucia. Miał wrażenie, że Rita nie była z tych, co szukają zuchasiek i przytulasów na pocieszenie, więc przywitał się tylko i solidarnie z nią cierpiał, jedząc swoją porcję. Roxy i Sammy wyglądały na nietknięte, co poniekąd tłumaczyło, dlaczego są tu, gdzie są, a nie powiedzmy w raju. Albo piekle.

“Ale w piekle tak nie karmią” pomyślał wcinając ze smakiem porcję witamin. Za świeże owoce można by było nawet polubić Miami, choć wydawało się, że miasto próbuje dać im wycisk na każdym kroku. Niby robotę zrobili, ale wpadli w zasadzkę. Potem Cantano i jego interes, który nie poszedł całkiem po myśli Jamesa. Potem draka z kultem, a teraz to. niby mieli mapę, ale za chwilę mogło jej nie być. James nie znał się specjalnie na fotografi. Ot, wiedział, że zdjęcia się wywołuje, potrzebna jest chemia i ciemnia, bo zdjęcie się psuje, ale szczegółów nie znał. Kiedy tylko Rita wspomniała, że potrzeba konkretnego oświetlenia nawet znalazłby sposób. Ciemny materiał, jakiś drelich na okna, a oświetlenie można było zawsze wymontować na chwilę z Jeepa. Tylna lampa samochodu miała czerwone szkło. Wykręcenie jej nie sprawiłoby wrażenia nawet lamusowi przed wojną, który musiałby wymienić żarówkę. Prąd mieli, i to nawet nie w gniazdku Jenny, a zawsze można było wymontować akumulator Jeepa i na chwilę podłączyć żarówkę. Potrzeba było dwóch nieco dłuższych kabli, bo tego James nie zamierzał w samochodzie ruszać. Nie, aby się nie znał. Po prostu to była dużo grubsza robota i jak brzmiało stare powiedzenie mechaników - ruszysz jedno, posypie się wszystko. James dorzucił więc do listy potrzebnych rzeczy jakieś kable. A lista owych rzeczy zaczynała się robić całkiem spora, bo kierowca miał nieodparte wrażenie, że gdziekolwiek znajduje się cel ich wyprawy, narysowany na ich zdjęciu mapy, będzie on gdzieś głęboko w neodżungli. A do takiej wyprawy Jeepa trzeba było gruntownie przygotować. James myślał o przygotowaniach, wciągając resztki koktajlu.

- Trzeba ją przerysować. Albo odczytać w ciemni, którą można by zrobić w jednym z pokoi. Kończą się leki, i paliwo, wiec skoro nie mamy nic do roboty, jedźmy się rozejrzeć. - zaproponował James. Siedzenie i dywagowanie o problemach nie mogło ich rozwiązać. Mieli jasno ustalone priorytety, więc pozostawało działać.

Jedzenie było tak dobre, że James na chwilę odszedł od stołu aby podziękować Jenny. Niby niewiele, ale posiłek naprawdę pomógł. Właściwie, to oprócz podziękowania chciał też zapytać Jenny o jakieś miejsce, gdzie można zatankować, i kupić nieco mechanicznych gratów. Nie, aby James był wyrachowanym bucem. Ot, po prostu jak zwykle, rozmowa z grzeczności schodzi jakoś naturalnie na to, co kto w życiu potrzebuje. Jamesowi potrzebne były części i paliwo, a Jenny przypadkiem miała problem ze świetlikiem. Prosta robota dla Jamesa, być może zbyt ciężka dla sympatycznej dziewczyny, która mogła być mistrzem kuchni, ale nie śrubokręta czy młotka.
Oczywiście James był dziś zbyt obolały, aby zajmować się tematem, ale nie planował rano żadnych specjalnych zajęć, więc obiecał, że zajmie się sprawą tuż po śniadaniu. Tymczasem miał plan, aby jeszcze dziś wieczorem podłożyć coś pod ten świetlik, by przynajmniej nie przeciekało w nocy. Plandeka byłaby w sam raz.

Pierwszą część zapłaty James dostał od razu. Informacja zawsze było niezłą walutą.
- Blaszany Fort? - zdziwił się kierowca.
- No. Takie strasznie brudne i głośne miejsce nad kanałem. Ogrodzony takim metalowym murem. Jadąc od kasyna na południe, ciężko przegapić. Wszędzie kurz i smar i hałas - dziewczyna skrzywiła się, za to James się uśmiechnął. Dla niego brzmiało to wręcz wspaniale. Szczęśliwie siły wracały z każdą minutą spędzoną na odpoczynku i jedzeniu. Organizm się bronił, a może Roxy miała po prostu lepsze piguły i chemię niż Tamiel. W każdym razie kierowca mógł zasiąść za kierownicą i zawieść całe towarzystwo na targowisko. Kanał był niestety w inną stronę, o czym James dowiedział się od jednego nieco brudnego i obszarpanego dzieciaka, jakich pełno plątało się po okolicy.
Poprosił Roxy, aby poszukała mu listka Decalcytu albo Calcidisu. Widząc jej fachową robotę z bandażami, liczył, że znajdzie potrzebne medykamenty. Zostawił jej dwie butelki alkoholu, prosto z zapasów Cantano, a sam pojechał we wskazane przez obszarpańca miejsce.
Czas był najwyższy, bo w Jeepie zapaliła się już czerwona kontrolka rezerwy, co oznaczało, że maszyna ciągnie już na oparach.

[MEDIA]http://i.pinimg.com/564x/f7/aa/fe/f7aafe240af9428ba8edba22983c25f4.jpg[/MEDIA]

Sama miejscówka była imponująca. Przynajmniej patrząc z punktu widzenia Miami. W sumie nie mogła równać się z Mechstone, ale James szybko zauważył całkiem solidny mur z “wyrobów przemysłowych”. Przepiękna i ciesząca oko kombinacja opon, ryflowanej blachy, drutu kolczastego, przetykanego tu i ówdzie szynami kolejowymi. Kawał solidnej, fachowej roboty polegający na tym, aby całość była solidna, choć wyglądała jakby trzymało się na ślinę, klej i słowo honoru. Nad obręb muru wystawało kilka wieżyczek, zrobionych z budowlanych rusztowań obitych blachą falistą, spełniających jednak swoje zadanie. Pseudo forteca miała jedno, solidne wejście. Stary terminal autobusowy przekształcony w coś w rodzaju stanowiska dowodzenia całym obiektem, będący jednocześnie bramą. Otwartą na oścież, bo zdaje się czekali na każdego klienta, ale nie wylewnie, ze sztucerami i strzelbami w dłoniach. Oczywiście wpuścili go do środka, choć dogadanie się w łamanym “Majamskim” było trudne. Uniwersalne słowa jednak znali.
- Gamble? Paliwo? handel? Interes? - James próbował słowa jakby wciskał przyciski w jakiejś maszynie i kiedy jeden ze strażników się uśmiechnął, kierowca wiedział, że jest u siebie.
- Ty no problem gringo. Comprende? - całe Miami. Rozpięta koszula, owłosiony, opalony tors, lustrzanki na perkatym nosie i giwera trzymana nonszalancko w dłoniach. Koleś też miał kapelusz, w krowie łaty i całkiem niezłe pantofle, z metalicznymi noskami. Najważniejsze jednak było, że się dogadali.
- Jasne Amigo. Jak słoneczko. - wyszczerzył się James i wjechał do środka, kierując maszynę między rozwalonymi uliczkami w stronę dźwigów i warsztatów, widocznych pomiędzy ruinami. Cała dzielnica, przerobiona na złomowisko, co świadczyło o rozmachu i być może jakimś centralnym zarządzaniu, choć przy warsztatach James nie zobaczył gangsterów, a zwykłych ludzi. Nieuzbrojonych, usmarowanych smarem i olejem, w roboczej odzieży ciężko tyrających przy kadłubach łodzi i nielicznych samochodów.
Wpierw poszukał paliwa. Szczęśliwie, większość tutejszych łódek chodziło na benzynę. Niestety z jakością był problem, ale Jeep szczęśliwie posiadał ceramiczny silnik, i jakość paliwa nie była specjalnym problemem. Udało się zatankować całe 20 litrów, co wystarczało, aby Jeep mógł przynajmniej na jakiś czas ogarnąć kwestię jazdy po Miami. Kierowca dogadał się jednak z kupcem, aby pamiętał o nim w następnych dniach, bo zamierza zatankować pojazd po sam korek.
W licznych warsztatach i sklepikach, ustawionych ciasno wzdłuż całego ogrodzenia sprzedawano rozmaite wyroby. Proste narzędzia, James mógł dostać stosunkowo tanio. Elementy od łódek, pontonów, jachtów i innych pływających wynalazków było całkiem sporo. Typowo samochodowych jednak części nie było za wiele, więc James musiał nieźle przebierać w przepastnych skrzynkach i półkach, by wydobyć z całego tego złomowiska coś, co od biedy mogło posłużyć do przystosowania Jeepa do off-roadu po dżungli lub chociażby terenie podmokłym.

James problemy w takim off-roadzie widział dwa. Było więcej mniejszych, ale dwa pozostawały priorytetem i bez tego kierowca nawet nie zamierzał wyściubiać nosa poza asfalt. Awaryjny plan zasygnalizowania ludziom Cantano, aby pomógł im zdobyć niezbędne komponenty zawsze był pod ręką. Jenny jako swego rodzaju pracownica Cantano najpewniej miała do niego pewien dostęp, a skoro byli wynajętymi przez niego ludźmi zajmującymi jedną z jego kwater, być może miał lepszy dostęp do szukanych rzeczy. Ale wpierw należało poszukać na własną rękę, aby bandyta nie pomyślał sobie, że są niekompetentni, lub leniwi.
Pierwszym problemem była woda, wszechobecna w Miami. Silnik wodę lubił jedynie wtedy, kiedy się chłodził. Zasadniczo był szczelny, ale były dwa miejsca w które mogło jej nalecieć do niego w zbyt dużej ilości. Pierwszym takim miejscem był wlot powietrza i komora silnika. Drugim wydech. Komory silnika nie dało się całkowicie uszczelnić. Temperatura musiała z niej w jakiś sposób uchodzić, więc jedyne, co można było z technicznego punktu widzenia uczynić to uszczelnić ją na tyle intensywnie, aby nie zalać silnika zbyt gwałtownie. James szybko znalazł nieco tworzyw sztucznych, które po podklejeniu pod silnikiem dawałyby odpowiednią zasłonę. Chrap do tego konkretnego modelu najpewniej próżno byłoby szukać w innym miejscu poza rodzimym Detroit, a szczególnie starej fabryki Chryslera w Toledo. Szmat drogi do rodzinnych włości. Pozostawało chrapy zrobić, najlepiej z plastikowych elementów, których tu nie brakowało. Plastikowe rury, przewody, filtry i gąbki były na miejscu. Sprzęt ogólnogospodarczy produkowano wszędzie, a filtry przydawały się również w łodziach. Wydech trzeba było wyciągnąć, i to najlepiej aż na sam dach, wyprowadzając tłumik do góry. Odpowiedni zestaw rur, kolanek i łączeń wymagał jednak nieco dłuższych poszukiwań.
Kiedy już znalazł niezbędne rzeczy pozostawał problem zapłaty. Jego zapasy żywności, w przeważającej większości złożone z alkoholu zostały właściwie wchłonięte w tutejszy rynek bez większych problemów. Mechanicy polecali swoje usługi, wynajem warsztatu i inne “luksusy”, jednak najbardziej poszukiwaną walutą było właśnie to, czego ich grupa potrzebowała w tej chwili najbardziej, a więc paliwo, części mechaniczne i elektryczne. I broń. Osiągała tu zawrotne ceny a śniadoskóry mechanik trzykrotnie wskazywał zarówno nóż Jamesa, jak i pistolet, pytając czy nie chce handlować.
James miał też kilka pytań. Interesowały go ogromne osiemnasto kołowce, które widział wcześniej pędzące dawną drogą międzystanową na północ. Ruch transportowy jednak działał, ale czy był jakoś zorganizowany? Gdzie mieściła się baza tych kierowców i ich pojazdów i jakie towary woziły z i do Miami? Jamesa interesowały też inne gangi, bo nie wierzył, że jeden człowiek ogarnia całe miasto, które wydawało się dużo rozleglejsze niż początkowo myślał. Downtown, Marina, Blaszany Fort. Korty. Być może istniały jeszcze inne, ciekawe miejsca, w których można było zarobić gamble, i James, nie mając nic lepszego do roboty w trakcie szukania części, a i dla podtrzymania rozmowy rozpytywał ile się dało. W końcu jednak trzeba było dobić targu, zapakować cały sprzęt do bagażnika, i pojechać po dziewczyny na targowisko.

Czas był najwyższy, bo zbliżał się wieczór, większość kupców kończyła już handel, gangi i inne podejrzane grupy wyłaziły tłumnie na ulicę a nie chciał kolejnej draki z lokalsami. Lub przyjezdnymi, jak ci wojskowi ze swastykami na mundurach. Ogólnie wyglądali na nieźle uzbrojonych i zorganizowanych. Kolejny gang i kolejny gracz w okolicy. Być może ktoś od Cantano był zorientowany w temacie, w końcu sam gangster szczycił się, że wie wszystko co się wyrabia w mieście. I kiedy Rita wspomniała coś, że zamierza posłać Jenny po człowieka Cantano, James nie protestował. Było sporo spraw do obgadania. Załatwienie warsztatu, wypytanie o mundurowych, oczywiście dyskretnie.
- Tylko chwilowo nie wspominajmy, że mamy jakieś odbitki. Mamy trop, ale niepewny - zasugerował Ricie. Lub Roxy. Sam wolał nie indagować człowieka Cantano, chyba, że ten sam by się prosił. Być może Melody miała względem Jamesa rację, i jego brak obycia i mrukliwa czasem postawa mogła prowokować. Szczególnie wszelkiej maści gangusów.
James postanowił więc jeszcze przez kilka chwil być grzeczny. Oczywiście bez wielkiej przesady.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 16-04-2021 o 13:35.
Asmodian jest offline