Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-04-2021, 08:22   #99
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Osada Leifgard, przedpołudnie
Ekthelion spojrzał na Finreira. Ostatnio magik wydawał się albo zmęczony, albo rozkojarzony. Obaj przecież byli zmuszeni zejść wzorajszej nocy z palisady aby oglądać ten nużący nieco spektakl zaserwowany im przez ludzi. Obaj widzieli dokładnie to samo, a teraz magik wydawał się co najmniej nieobecny, co wydawało się dziwne, bo Ekthelion komentował decyzję kapitana, i było jasne i klarowne co zrobią wojownicy cienia. Bertrand wykonał własny pomysł. Ekthelion był nieco zdziwiony reakcją wodza, ale z drugiej strony wiedział, że norsowie są honorowi, i słowo dane publicznie szanują. Niepokoiło go jednak coś innego. Ludy północy znane były również z pamiętliwości. Rozlana krew wojownika, nawet w honorowym pojedynku wymagała pomsty. Być może wynikało to z właściwego dla ludzi popędzie do chwały, sławy i osobistych korzyści. Władza i chęć dominacji nad innymi były dla norsów wręcz kanonem. Zrozumiała chęć rywalizacji, na którą złowiono wodza osady mogły mieć konkretne skutki. Tym bardziej reakcja magika wydawała się Ekthelionowi chwilową słabością, którą trzeba było wytępić, i to bezzwłocznie.
- Tak. Finreir, powiedz mi coś, co nie będzie oczywistością. To, że jej nie odbijamy wiemy od wczoraj, kiedy kapitan jeszcze przed ucztą zechciał nas o tym zawiadomić. Potem rozmawialiśmy o tym na blankach wału. Ufam, że to tylko chwilowe rozkojarzenie spowodowane wiedźmim wzrokiem szukającym tego, co nas tu sprowadziło? - W słowach dowódcy brzmiała wyczuwalna irytacja, która zwiastowała kłopoty. Elfiego dowódcę nie łatwo było wyprowadzić z równowagi i Fineir wiedział, że tym razem pozwolił sobie na jedno słowo za dużo. Ekthelion twardo spojrzał na maga, ignorując ledwie widoczne rumieńce które wykwitły na policzkach czarodzieja, który opuścił w końcu wzrok i kiwnął głową. Ekthelion zaś, ciągnął dalej, już nieco spokojniej.
- Co nie zmienia faktu, że Bertrand zrealizował jedynie swój pomysł, i na pewno jest z tego dumny. Norsowie zaś, uwielbiają zwyciężać. Kiedy tylko zorientują się, że zrobiono z nich głupców, nie będą już tacy mili i gościnni - Ekthelion wskazał głową czaszki na palisadzie, widoczne przez otwarte okno - Nie wydaje się, aby ludzie byli gotowi do drogi, nie po takiej libacji i nie przy takiej ilości szlachty lubiącej pielesze. Nie mam jednak zamiaru pozostawać w tej osadzie ani chwili dłużej, skoro kapitan załatwił już co chciał, nie mamy żadnego interesu w tym, by przeciągać gościnę. Wobec tego, śniadanie zjemy w dżungli. Zbierz wszystkich i ruszamy zaraz po świtaniu - Zaordynował dowódca przypinając pas z mieczem i szykując się do drogi.

Przechodząc przez dolne piętra natknęli się na kapitana. Zaskakującym faktem było, że nie spał odurzony alkoholem i zmęczony tańcem. Najwyraźniej głód był silniejszy niż kac, który mimo wszystko widoczny był na twarzy człowieka.
- Dokąd idziecie? - W głosie kapitana słychać było zdziwienie.
- Ruszymy aby przepatrzyć szlak, kapitanie - wyjaśnił Ekthelion podchodząc do stołu, o który opierał się kapitan.
Widocznie nie był zadowolony z decyzji elfów, więc przez chwilę rozmawiali, wymieniając się argumentami. Kapitan chciał wyjść razem, w okolicy południa, z elfami zwyczajowo na szpicy. Tymczasem Ekthelion zamierzał ruszyć już teraz, szukając dogodnego szlaku. Nie był zadowolony z marnowania kolejnych, cennych być może godzin w towarzystwie norsów, którzy z sojuszników szybko mogli stać się wrogami.
- Przedpołudniowe słońce lepsze jest do podróży. Będziemy zostawiać ślady dla wojowników Amrisa, którzy wyjdą razem z wami. Być może uda się wtedy nadrobić nieco czasu, jeśli znajdziemy dogodny szlak. Więcej też czasu będziemy mieli, by znaleźć lepsze miejsce do obozowania. - wyjaśnił Ekthelion - o innych powodach wolałbym w tej chwili nie mówić. Ale możemy o tym porozmawiać, o ile odwiedzisz nas kapitanie w obozie - Ekthelion spokojnie przedstawił swój punkt widzenia. Doszli w końcu do porozumienia, i elfy po niespełna kwadransie opuściły budynek, zabierając ze sobą wszystkie swoje rzeczy.

Samo pakowanie się przebiegało bardzo sprawnie. Wczorajszego dnia nie było sensu wyjmować całego oporządzenia obozowego z juków, które znajdowały się dokładnie tam, gdzie wyposażenie całej reszty obozu. Kilrath, odpowiedzialny za zwierzęta wraz z Finidrelem zeszli w porze śniadania miejsca w którym zgromadzono zwierzęta juczne i wyprowadzili wszystkie swoje kuce. Krasnolud i jego pomocnicy zdołali wczoraj rozkulbaczyć wszystkie kuce, więc trzeba było z powrotem załadować juki i ładunek, co sprawiło, że elfy gotowe były do drogi właściwie przy końcu śniadania. Ambrath komentował do dosyć dosadnie, choć w eltharinie nie było zbyt wielu kwiecistych przekleństw, charakterystycznych dla reikspielu.
- Przeklęte, estalijskie lenie. Chyba zamierzali tu zimować. Wszystko rozładowane - klął ładując ostatni ciężar na pękatego kuca.
- Dobrze, że nie tykali juków. Chciałbyś szukać swojej zbroi gdzieś w tym bałaganie? - Ceylinde wskazała kciukiem na całkiem sporą pryzmę worków, beczek, juków i innych towarów, które rozładowywane już po zmierzchu leżały zgromadzone w pobliżu zwierząt. Ogarnięcie tego rzeczywiście musiało potrwać.

W międzyczasie Ceylinde, która zdążyła już zreferować wydarzenia ostatniej nocy Ekthelionowi wraz z Finreirem zajęła się uzupełnianiem wody w bukłakach i manierkach. Reszta wojowników zebrała broń i rynsztunek i kiedy słońce dawno wyszło już zza horyzontu, a zapachy z Leifgardzkiej kuchni zaczęły być już całkiem nieznośne, gromadząc całkiem spore grono wczorajszych biesiadnikó, elfy zgrabną kolumną ruszyły przez jedną z bram, aby podążyć ścieżką prosto w dżunglę.
Norsowie, zdziwieni wczesnym wymarszem elfów wypuścili ich jednak bez większych problemów i wkrótce oddział elfi zniknął w dżungli położonej na południowym skraju osady. Ekthelion przez chwilę kierował oddział wzdłóż wybrzeża, potem jednak odbił głębiej w dżunglę, szukając na tyle dogodnych ścieżek, aby cała kolumna ludzi mogła przeciągnąć nimi zwierzęta. Elfy miał czas, więc spokojnie sprawdzały każdy wykrot, przesiekę, czy leśną dróżkę. Podzieliły się nawet na trzy grupy, aby żadna możliwość podróży im nie umknęła.
Co jakiś czas Ekthelion wycinał na dużym drzewie elfi symbol, który czytelny był jedynie dla kogoś znającego eltharin.
Obozu zaczęli szukać dopiero po obiedzie, jedzonym na kilku ogromnych skałach nad huczącym strumieniem. Skały dawały całkiem dobre pole obserwacji, przez co część elfów zapatrzyła się, rozmarzona, podziwiając dzikie i surowe piękno lustriańskiej dżungli. Morze roślinności, niczym zielony dywan rozciągało się przed elfami, przecięte błękitem strumienia i kontrastującą szarością skał. Przytłaczało swoim ogromem. Gdzieś daleko, na horyzoncie roślinność układała się jakby w góry, oznaczając albo ogromne drzewa, górujące nad resztą lasu, albo być może jakieś starożytne ruiny, zarosłe całkowicie, pochłonięte przez dżunglę.

[MEDIA]http://i.pinimg.com/originals/3b/35/02/3b350242d34f230aa2b3fc59fdb4baaf.jpg[/MEDIA]

Miejsce na obóz znalazło się kilka mil dalej, w zakolu wodospadu. Szeroka polana, twarda i dogodna do obozowania, z jednej strony chroniona bystrym strumieniem, płytkim i dającym się przebrodzić. Od północy skały, obrośnięte listowiem i lianami zasłaniały widok na polanę, i zapewniały dogodny punkt orientacyjny i wartowniczy. Od południa zaś las, w pobliżu obozu dosyć rzadki, i gęstniejący w miarę jak szło się w stronę morza, odległego o kilkanaście mil.
- Od południa trzeba postawić kolczastą zagrodę, bo z tego lasu najbardziej dogodne jest podejście - zaordynował Ekthelion pokazując ręką południowy kierunek
- W tych miejscach posterunki, tu można dać główne ognisko - po kolei wskazywał punkty.
Miejsce miało wszystko co potrzeba. Było ukryte, miało dostęp do słodkiej wody, zapewniało osłonę i było wystarczająco obszerne aby pomieścić wszystkich. Brakowało jedynie ludzi, którzy powinni już być w ruchu. Ekthelion spojrzał na słońce, stojące już całkiem wysoko i pokręcił głową.
- Ludzie…-
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 18-04-2021 o 17:26.
Asmodian jest offline