Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-04-2021, 15:48   #71
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Baza Minutemens (by Stalowy/Micas)

Maszyna poinstruowana odpowiednim programem drukowała elementy z lekkiego polimeru wypluwając je potem do prostej plastikowej skrzyni. Siedzący przy stanowisku obok Julian brał po segmencie, łączył je i naszywał ostrożnie na kombinezon pilota. Zdołał już dopancerzyć ramiona i korpus, teraz kończył łączyć elementy składające się na karwasze i nagolenniki. Pamiętał jak na studiach zgromadził sporo materiałów o konstruowaniu pancerzy osobistych i opracował parę projektów. Mając dostęp do materiałów wojskowych i warsztatu w standardzie militarnym zdołał swój pomysł ulepszyć i wprowadzić w życie. Polimery zwiększały nieznacznie wagę kombinezonu ale podnosiły zmacząco jego odporność na odłamki i broń małego kalibru. Pancerz nie był potrzebny zmecholowi acz walki w Hartfort pokazały że nawet w kilkudziesięciotonowej machinie nie można się czuć całkiem bezpiecznie. Co prawda leżąca obok szabla z pancerza bojowego nie poszła w ruch ale kto wiedział czy jeszcze kiedyś ten anachronizm nie uratuje mu życia. Obecność ostrza dodawała mu otuchy… tak jak podjęcie dawnego projektu. Na uczelni skonstruował parę pancerzy, ale nakrył go wykładowca i kazał wszystko zmielić i zrecyklować. Na szczęście nie przed tym jak Julian przetestował je z kolegą z wydziału technologii uzbrojenia na strzelnicy.

Julian przerwał na chwilę pracę, rozglądając się. Powoli zaczynał się wieczór, a w hangarze wciąż wrzała robota. Technicy i mechanicy pracowali po dwie, a nawet i trzy zmiany aby jak najszybciej zreperować Craba, Leoparda i Lightninga. Warhammer, Marauder, Commando i Spider miały iść na drugi rzut. Matar był na szarym końcu, a ten nowy Locust był po przeglądzie i drobnych poprawkach - gotów do akcji. W tle cała gama dźwięków.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=WpsIxu9YX98[/media]

Szumy wentylacji, elektryki i maszynerii. Komunikaty przez interkom i głosy pracujących. Trzask spawarek. Wirowanie silników przecinaków siłowych. Brzdęk ręcznych narzędzi. Wizg szlifierek. Raz po raz przejeżdżające wózki widłowe wiozące płyty standardowego pancerza, pręty strukturalne, małe zwoje mięśni myomerowych, drobne komponenty lub części tych większych. W drugą stronę jadące z kontenerami obrywów i złomu.

Zapachy też przeróżne. Charakterystyczne, ostre od ciętych i spawanych metali. Świeże tworzywo sztuczne. Lekko aromatyczny smar do maszyn. Rozpuszczalnik, farba ochronna. Swąd przypalonego kurzu. Kawa.

On siedział sam w kącie pod estakadą, na której po raz pierwszy tygodnie temu wyłonili się by obejrzeć hangar. Wszędzie były różne stoły narzędziowe. Większość rzadko używana, mechanicy woleli pracować z rusztowaniami w boxach i w ogóle bliżej mechów - mniej łażenia. Ze stołów korzystali przedtem, potem, lub jako magazynów. Więc bez opozycji zawłaszczył sobie ten fragment, tworząc metalowe rusztowanie na którym pozawieszał sufit i ściany z brezentu - żeby mieć choć minimum prywatności i by na łeb syf nie spadał z krat podłogi ponad tym kącikiem majsterkowicza. Teraz siedział przy zawieszonej w kącie mocnej lampie, wytwarzając polimerowe wzmocnienia do kombinezonu pilota, kiedy o metal rusztowania zastukało coś. Odwrócił się i ujrzał McKinleya w polowym mundurze (który, biorąc pod uwagę jego zmaltretowaną posturę, wisiał na nim jak worek). W dłoniach miał dwie butelki piwa, aż prawie zmrożone.

- Wyrabiasz dwieście procent normy?

- Prywatę, obywatelu generale. - odsłonił na wpół ukończony pancerz - W czym mogę pomóc? - zapytał się bez dalszych ogródek wycierając dłonie o szmatkę.

- Podarek przyniosłem. - podszedł, przysunął sobie ujebany pyłem taboret i siadł na nim - Dawaj otwieracz. Albo dobra. - niecierpliwiec otworzył butelki o metalowy stół. Jedna rysa w tą czy w tą nie robiła już mu żadnej różnicy. Jedną z parujących flach dał Julianowi.

- Kurwa, jak ja dawno nie piłem. Przed wojną na przepustce. Zdrowie.

- Na zdrowie. - zgodził się Julian, stukając się butelką i upijając solidny łyk.

Odetchnął głęboko i otarł usta. Kciukiem zasłonił szyjkę butelki.

- Czasem latają tutaj różne paprochy, lepiej uważać bo można wypić piwo z wkładką. - wyjaśnił - Gratuluję jeszcze raz dołączenia do Mecholi. Jak rozumiem poczułeś na własnej skórze niedomagania prymitywnego pancerza?

- Przynajmniej daliśmy radę Swordsmana jako tako zreperować. Okazuje się, że struktura, podstawowe komponenty i prymitywny pancerz to dla naszego przemysłu nie problem. Warto wiedzieć. Tylko dobrze, że napędu nie wydupiło, tego robić nie umiemy. Nie dało rady też odtworzyć tego AC/5. Może to i dobrze. Czytałem stare opisy. Celne, ale cholernie wadliwe. Poza tym, widziałeś co się stało jak spenetrowaliśmy skład amunicji. Wsadziliśmy w to miejsce ten duży laser, pamiętasz, z tego Commando 1D cośmy go rozpukli. Poprawiliśmy paroma pochłaniaczami gorąca, jest dobrze. Nie wybuchnie mojej Sarah w twarz, a to się liczy.

Upił ze dwa łyki.
- Prymitywny pancerz boli, ale póki co - to mech na miarę naszych możliwości.

Na twarzy Jacksona zagościł życzliwy uśmiech kiedy McKinley rzekł “mojej Sarah”. Raczył się powoli piwem zastanawiając się nad czymś.

- Taaaa…. Myślę o tym od kiedy Pan Ishida rzucił nas na VR, bo to chyba jedyna okazja to poćwiczyć. W sensie o tym że mamy ograniczoną ilość mechów i trzeba coś z tym zrobić. Staram się celować tylko w kokpit. Tylko i wyłącznie. Nie widzę też innego sposobu by pokonać swojego sobowtóra. To też jedyny sposób byśmy pozyskali większą ilość maszyn. Byśmy szybciej wygrywali bitwy.

- Próbujemy, przed wylotem do Varmint Ishida nam zrobił scenariusz z tymi mechami w ramach testów. Też kopie. Cholernie ciężko przywalić w kokpit poruszającego się mecha albo wieżyczkę jadącego pojazdu. Z Matarem nam poszło łatwo.

- Wielki. Nieruchomy. Podobnie Mackie. To jest ciężkie ale nie niewykonalne. Praktyka. I jeszcze więcej praktyki. I odrobina odpoczynku by mózgownica się zregenerowała. - kolejne parę łyków piwa mile połechtało gardło majsterkowicza - Będziesz miał przypisanego konkretnego mecha czy będziesz zasiadać za tym co będzie póki co?

- Póki co mi jest SWD niby przypisany, ale lanca Bravo będzie się zmieniać. I kto wie, czy jeśli będziemy mieli nadprogramową ilość kolejnych mechów, to nie będziemy robić Charlie, Delty i tak dalej. Pewnie będę skakał po różnych fotelach. Oby bez wydupiania na awaryjnej rakietce. - popatrzył na chwilę w sufit, potem na niego.

- Nieźle się turządziłeś. Potrzebujesz tu czegoś? I do… wylotu ku gwiazdom? Pytaj o co chcesz, może da radę zdobyć. Twoja misja jest tak kurewsko ważna w naszej sytuacji, że pewnie i Ishida coś ciekawego by spod ziemi wyciągnął. Musi się powieść. Potrzebujemy hajsu, zapasów, porządnych najemników, demobilu, cokolwiek. A ty musisz mieć sprzęt, by nie być jak ze spuszczonymi gaciami.

Zastanowił się chwilę.
- Wiesz w ogóle, gdzie chcesz lecieć? Bo to chyba twoja decyzja.

Chwilę zajęło zanim Jackson odpowiedział.

- Potrzebuję czasu, praktyki, wiedzy i charyzmy. Jedyne co z tych czterech rzeczy da się zrobić to wiedza. Sesje na neurohełmie ryją baniak, dlatego potrzebuję dobrego crossfitu mózgu by go sobie nie zjarać. I odpoczynku - to też dało się załatwić. Pięć minut na neurosie i śpię jak kamień sześć godzin. Wstaję wypoczęty ale pewnie w razie alarmu mnie nie wybudzicie.

Julian poprawił okulary
- Hmmm… ale pogadajmy o podróży, może się wyklarują moje potrzeby. Liga Wolnych Światów. Bogata, relatywnie bliska i cięta na piratów. Reszta za biedna, za daleko albo model rządów zryty. Liga to może nie zbieranina bogaczy jednak dobrym lewarem jest to że Loxleye im też zagrażają. Szczególnie jeżeli upasą się na nas. Had chce posłać swoją siostrę i zrobić z tego sprawę medialną. Z Profesorem mają rację że przyda się w tej materii wsparcie. Nie zauważają że sprawa musi być utrzymana w pół prywatnej strefie. Oficjalna pomoc to wejście w strefę wpływu Ligi. Trzeba stąpać ostrożnie przy nagłaśnianiu czegokolwiek. Matar ma wartość przede wszystkim kolekcjonerską. Hmmmm… Bym najchętniej celował w oficjeli z grubą kabzą i daleką perspektywą. Kogoś kto zgarnie Matara i upewni się że dostaniemy na rynku dobry shit byśmy sobie poradzili, bo wie że to się im też opłaci. My Peryferyjni nie jesteśmy tam lubiani, lepiej więc załatwiać te sprawy ciszej. Co sądzisz o takim podejściu?

- Had rzuca pomysłami i opiniami na prawo i lewo, ale to jego dziadek decyduje. A jak widzisz, wkręcił się do nas do bazy i siedzi jak ten pająk, tylko gada z Ishidą albo swoimi ludźmi w całym kraju. Ale pewnie siostrę wyślą. I pewnie będzie to misja w misji. Zobaczymy, co się z tego wykluje. Matara spyl zakulisowo, nikt nie musi wiedzieć, że na Amerigo jest wysyp staroci w stanie fabrycznym, bo się nam zwalą nie tylko “przyjaciele”. Reszta… sam zobaczysz. Liga jest dobrym miejscem. Unikaj niezależnych planet czy peryferyjnych państw. Biedne i gotowe wrazić kosę zamiast negocjować. Gra idzie o zbyt dużą stawkę.

- Mam urazę do bogaczy. Brzmi to jak zakulisowa organizacja exodusu rodu Spencerów. Tacy jak oni mają praktykę w nie przejmowaniu się nieswojakami. Hmmm… niedaleko jest planeta Ligi. Cesarstwo. Cholera nie pamiętam nazwy. - zaczął pstrykać palcami - Mają cycatą cesarzową co ją obfotografowali jak na plaży się wylegiwała.

- Liga ma sens… ale jakie cesarstwo? Oni tam cesarza mają? Kojarzą mi się tylko ci Marianie, ale to nie ta Liga. A, może chodziło ci o ten… jak im tam… Magistrat Canopus. Tam podobno jest matriarchat Domu Centrella. Ale to też nie Liga, Peryferia. Z Ligi to blisko są jakieś mniej znane planety i chyba Wspólnota Rubieży.

- Pfu… Prawda masz rację. Canopus IV, stolica Magistratu Canopus. Ich władczynie nazywają się Magestrix. Ekonomia oparta na turystyce i rozrywce. W kupę szmalcu. Wolność i swoboda. Żadna równość - bo to matriarchat. Ale nie pamiętam jeszcze wszystkich szlaków gwiezdnych. - zamknął oczy, zaczął ruszać głową w różne strony jakby odczytując książkę - Wspólnota Rubieży - za biedna. Najbliższa solidnie bogata planeta, chyba… Gibson, stolica Księstwa Gibsona. Ale jeżeli tak daleko się zapuszczać… to już lepiej lecieć do Atreus - stolicy Ligi. Pytanie też jakie są trasy handlarzy - jak szybko można tam dolecieć.

- Przypuszczam, że to będą wiedzieć Spencerowie… albo szybciej to rozkminią, niż my.

- Czekaj… muszę to policzyć. - zamknął oczy, wystawił dłonie lekko przed siebie i zaczął nimi przebierać szepcząc coś do siebie - Średnia długość ładowania napędu to… Skoki to minuty, ale przeloty, naprawy… ew. jakieś stacje lub mocniejsze gwiazdy, nie… nie ma co wliczać. Wychodzi… Około 110 dni podróży do Atreus. - rzekł otwierając w końcu oczy i patrząc na McKinleya z pewnym triumfem, a potem zmartwieniem - 110 dni podróży w jedną stronę, nie wiadomo ile na miejscu oraz 110 dni podróży z powrotem. Tamarind - 59 dni w jedną stronę. Hegemonia Mariańska jest bliżej, ale to niewiele więcej jak królestwo bandytów. Illyria to bogata stoczniowa planeta i stolica Palatynatu, ale jako tako.. hmmm... Tamarind może być strzałem w dziesiątkę - zajmują się produkcją dzieł sztuki i handlem ze szlachtą, mają więc dużo pieniędzy.

- Ta Illyria, jak i ten Tamarind mają dużo sensu. Ale Tamarind daleko… nie da rady skrócić jakoś tej podróży? Słyszałem, że istnieją stacje, które mogą w jakiś sposób skrócić czas ładowania napędu FTL.

- Są. Do tego przy mocnych gwiazdach można szybciej naładować baterie, ale trzeba by przysiąść nad mapami gwiezdnymi i tym gdzie są zlokalizowane takie miejsca. Tamarind - tam z pewnością znajdzie się ktoś chętny na Matara, a i duże pieniądze przyciągają najemników. Z drugiej strony.. Illyria produkuje statki, więc tam też pieniądz się kręci oraz różne dziane typy. Dodatkowo są dość blisko by i im piraci zagrażali.

- Musimy nad tym siąść. Zdobędę dane i mapy gwiezdne. Natomiast tak mnie jeszcze tknęło… a co jakby dolecieć do najbliższej planety Ligi Wolnych Światów, która ma placówkę ComStaru? Generator hiperpulsów, tak to się chyba zwało. Przesłać komunikat dzianym typom, że chcemy negocjować tu i tu w zamian za to i za to. Niech oni do nas przylecą, albo chociaż bliżej… albo chociaż przyślą pośrednika czy przedstawiciela.

- To w sumie… dobry pomysł. Taka planeta powinna być dostatecznie ogarnięta by miała jakieś przedstawicielstwa. W Rim Commanality mają spore garnizony. Gdyby odpowiednio dziany typ z Ligii pociągnął za sznurki mógłby zorganizować ekspedycję karną przeciw piratom, a resztę dopłacić w towarze.
- Z ekspedycją to bym uważał. Mogą żądać więcej niż Matara. Minimum to utrzymanie tej ekspedycji, bo będą daleko od baz logistycznych. Aprowizacja, akomodacja, amunicja, amortyzacja. Na pewno będą chcieli praw do szabru pokonanych. I wątpię by chcieli podlegać nam albo NVDF. Kto wie, czy nie chcieliby zrobić z nas jakiejś kolonii.

- Prawda. Siły najemne byłby przy tym dużo bardziej korzystne. Ale trzeba by wtedy osobno skołować szmal i osobno najemników. Najlepiej gdzieś gdzie się trochę kręci tego typu towarzystwa. Bez konkretnej bazy danych i map ciężko będzie nadać temu planowi konkretny kształt, ale już mamy koncepcje - stwierdził Julian dopijając browar.

McKinley pokiwał głową. Siedzieli tak przez chwilę, aż zmienił temat, pytając o parę innych rzeczy dotyczacych ostatnich wydarzeń i nawału pracy. Aż wreszcie wyjął zza pazuchy kartkę z grubego papieru, zwiniętą w rulonik.

- Słuchaj, Julian, ty robisz w metalu nie? Ostatnio kreśliłem taki projekt. Może pomógłbyś mi go zrobić. Pod twoim okiem bym go wykonał. Zależy mi, żebym to zrobił własnoręcznie. Zerknij. - podał mu papier - I jak? Tylko...

- Och. Nic więcej nie musisz mówić. To nic specjalnego, daj mi moment, a zaraz zabierzemy się do roboty. - słysząc słowa “zależy” i “własnoręcznie” miał już pewne podejrzenia, a jeden rzut oka wystarczył by to potwierdzić.
Po prostu mrugnął do porucznika, odwrócił się do swojej robótki i rzekł tak cicho że ledwie słychać go było przez rumor panujący w hangarze.
- To nie jest byle jaki materiał do obróbki… ale da radę. Hmm... - podniósł głowę w zamyśleniu, rozglądając się jednocześnie czy są dostatecznie osłonięci.
Wyjął spod stołu swój laptop. Włączył nowe okno i na oprogramowaniu projektowym zaczął przerzucać to co pokazał mu na kartce McKinley.
- Te elementy musi wykonać maszyna, nie ma innej opcji. Będą potrzebne też małe przygotowania. Poinstruuję cię co masz zrobić. - znów odezwał się szeptem - I gwoli formalności, wcale nie będziesz widział jak grzebię w logach maszyn by usunąć ślady po twojej robocie.

Jake uśmiechnął się półgębkiem na to ostatnie.
- Na kiedy mam się szykować do wykładów i praktyki, o mistrzu?

Z zastanowieniem Julian zerknął na swój zegarek, po czym pr zedstawił plan.
- Mamy pół godziny do kolacji. Hmm. O 2030 w warsztacie precyzyjnym. Gdybym ktoś się napatoczył to dosztukowujemy ci elementy do giwery jako pretekst do męskich plot - będziemy obgadywać cygankę i żłopać piwo. Masz materiały czy trzeba je zorganizować?

- Jasne. - rozpromienił się - Mam germanium i resztki pryzmatu. Te drugie ocenisz sam. Skombinuj metal ze standaryzowanego pancerza mecha, dobra?

Julian kiwnął głową i rozeszli się. Spotkali się ponownie na kolacji, ale teraz utrzymywali “konspirę”. Każdy z nich zadbał o materiały. Wkrótce potem wieczorem spotkali się raz jeszcze, tym razem czyniąc misterne dzieło (a raczej “dzieło”, bo Jake musiał dwa razy robić poprawki) - uczeń pod okiem mistrza. Julian tłumaczył, oceniał, dobierał materiały. Jake tworzył.
Oczywiście po drodze napatoczył się jeden z techników i sprzedano mu stosowną bajeczkę.
Wreszcie, wczesną nocą wszystko było gotowe. Pozbyli się śladów na kompie, resztki pomknęły do złomów, a gotowe dzieło zostało przez McKinleya ukryte. Podziękował i zaoferował bycie dłużnikiem. Rozeszli się. Jake po drodze niósł siatę z pustymi browarami. Julian potem zdał sobie sprawę, że jeszcze nie widział towarzysza tak uniesionego tym, co czyni.

I nie dziwota, pomyślał Julian patrząc za porucznikiem, nie dziwota.

Sam w dużo lepszym humorze i podniesiony na duchu wrócił do swojej kwatery. Gdy otworzył drzwi, a w środku zapaliło się światło, uśmiech zmienił mu się w bardziej melancholijny.

- Nic to... nic to... - wymamrotał do siebie.
 
Stalowy jest offline