Lee podobało się to strzelanie, nawet aż za bardzo. Złapał swój karabin, potrząsając nim nad głową i dalej nakurwiając, tym razem gdzieś w kosmos (i też zaporowo).
Wydawał przy tym podekscytowane ryki.
Ale jakby który homokomando się już napatoczył, to by mu ręcznie wyrwał kręgosłup przez dupę.