Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-04-2021, 21:17   #130
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Spakowali wszystko, ustalili szyk. Rzucili czary….ruszyli. Cadamus magią otworzył dach i mogli wyfrunąć na zewnątrz. Ich cel...okolice sklepienia jaskini, na razie przynajmniej. Za sobą zostawili Cadamusa zmieniającego się w mgłę i duergary znikające w błysku teleportacji. Na zewnątrz poczuli znajome świerzbienie psionicznego krzyku odbijającego się echem w ich umysłach. Znajomy wróg Bezimiennego znów ożył. I tym razem wyciągnął wnioski ukrywając wśród oparów, zamiast ruszyć do ataku. Vaala leciała na szpicy, za nią sowy machając szybko skrzydłami, gdyż nieprzyjemna obecność Wołającego działała im dodatkowo na nerwy. Harran leciał pomiędzy sowami i pilnował szyku.
Od “tyłu” czy też “dołu” ptaki osłaniane były przez Imrę i wędrowca.
Na końcu zaś ruszał Kvaser i mgiełka, która niedawno była Cadamusem.

Od razu zrobiło się źle, kryjący się gdzieś w mgle potwór uderzył… nie siłą a podstępem. Do krzyków w głowach dołączyła cicha nutka słodkiego szeptu. Słowa coś sugerujące. Coś co miało skłonić do działania. Na drużynie ten szept nie zrobił efektu… bo też i drużyna nie była celem. Dwójka staruszków i Miraka zaczęły panikować i szarpać za pióra. Ale niewiele to dało, ptasie umysły ugięły się pod potęgą sugestii i zaczęły rozlatywać na boki, burząc plan Bezimiennego. Jeden poleciał na wprost przed siebie, drugi odbił w prawo… trzeci zaś w lewo. Jak stado ptaków panikujące na odgłos huku, sowy ratowały swoja skórę na własną rękę. Wołający w Ciemności wyciągnął wnioski z pierwszej porażki i uderzył wpierw w najsłabsze ogniwa. A tym były ptaki wezwane przez druidkę. Teraz pewnie czaił się gdzieś w mgle starając się być jak najmniej widoczny, by znów uderzyć mocą z chirurgiczną precyzją.
- Vaala! - zawołał Harran - sowy się wyłamują z szyku!
Obniżył nieco lot i zaczął się rozglądać za wrogiem.
- I co ja mam niby zrobić?? - Wydarła się druidka, po chwili jednak zmieniła lot, i wleciała pod jedną z sów, starając się własnym, żywiołaczo-powietrznym ciałem poprawnie nakierować jej lot.
Kvaser widząc co się dzieje, zmierzył w kierunku sowy, która najbardziej oddaliła się od grupy w stronę mgły, lecz wcale nie miał zamiaru od razu jej zapędzać. Czekał tylko na okazję aby użyć maski. Niekoniecznie aby od razu schwytać wołającego. Liczył, iż jeśli stwór posmakuje jej siły, sama jej obecność w danym miejscu będzie dość odstraszająca. Wszak po pierwsze chodziło o dobry transport.
Imra spojrzała najpierw na Wędrowca i ich ładunek. Cmoknęła z niezadowoleniem i póki co utrzymała co nieśli. Automaton spojrzał na nią i także kontynuował lot.
- Jeśli którakolwiek z sów zbliży się do mgły, zostawiamy balistę - krzyknął do Imry - Później wrócimy po szczątki! - uważnie obserwował sowy, gotów do pomknięcia w ich stronę, jeśli którakolwiek za bardzo obniży lot.
Niestety, obniżały wszystkie trzy… tylko jedna pikowała w górę. Druidka swoimi podmuchami pochwyciła i pociągnęła spanikowaną sowę w górę. Jedna z głowy…
Pozostałe dwie jednak rozleciały się na boki pikując w opary mimo szarpiących je za pióra “jeźdźców”.
Za jedną z nich podążał Kvaser wyszukując spojrzeniem wroga. Podobnie czynił Harran rozglądając się wśród oparów mgły doskonale maskujących potwora. Niziołek czuł że musiał być dość blisko niego, bowiem poczuł napływ samobójczych myśli, które to jego żelazna determinacja strząsnęła z siebie niczym kaczka krople wody z piór.
Automaton puścił balistę, tak jak to musiała uczynić Imra. Machina spadła w dół niczym pocisk miażdżąc truposze na ziemi i pękając tu i ówdzie. Skamieniałe drewno okazało się na tyle twarde, że skarb nie rozsypał się na kawałki, a Wędrowiec wolny od ciężaru mógł podążyć za sową z pełną prędkością.
Imra skierowała swoją uwagę na sowy, skoro pozbyli się balastu. Poleciała do zwierząt i zaczęła je uspokajać i doprowadzać do porządku wszystkimi sztuczkami jakie znała.
W tym czasie Wędrowiec dopadł do jednej z nich, podlatując od dołu. Wykorzystał swój pęd i siłę, by gładko zmienić tor lotu ogromnego ptaka, nakierowując go z powrotem na właściwą trasę.
- Kvaser, Harran, widzicie go?
- Nie... Gdzieś się stale chowa - odparł zaklinacz.
Vaala po nakierowaniu sowy na odpowiedni tor lotu, również ruszyła za pozostałymi towarzyszami, by ratować resztę przyzwanych zwierzaków, i lecących na nich osób.
- Nie, ale jest blisko - niziołek powiedział wściekle i założył maskę rozpoczynając inkantację.
- Kalinimada maxaa ka dambeeya dadka, muxuu heesaa dadka u qaban karaa
Meeday ninka heeskayga maqla fikirradiisa oo dhan…
Był ciekaw czy wystarczy sama świadomość obecności stwora oraz jego bliska odległość, oraz, co ważniejsze, czy stwór wyczuje działającą moc. Mogła być to pochodnia przeciw wilkowi.
W obronie owieczek.
Mgielny Cadamus ruszył jako “eskorta ptactwa” odciągniętego przez resztę drużyny. Nawet jeśli w tej formie niewiele mógłby pomóc, to i tak tu nie był użyteczny.
Z pomocą Imry, która zajęła się uspokajaniem sów, udało się zebrać razem uratowane ptaki. Wojowniczka oceniwszy sytuację, musiała podjąć decyzję. Czy udać się z uratowanymi ptakami, by upewnić że bezpiecznie dolecą do celu. Czy może wspomóc towarzyszy w walce z ukrywającym się we mgle wrogiem czekającym na okazję do napaści. Wiedziała wszak, że w okolicy są jeszcze inne zagrożenia. Jak choćby żywiołaki błyskawic.
- Polecę z nimi dalej! - krzyknęła do pozostałych przywołując swojego magicznego wierzchowca i dosiadając go.
Z sów zagrożonych atakiem pozostała tylko jedna…. “eskortowana” przez niziołka który deklamował długi i skomplikowany tekst w wymarłym zapewne języku.
-... Miyay arki doontaa dhammaan shucaaca ruuxdeeda. Waa u xun yahay, oo isagu aad ugu shaqeeya codka dadka iyo afkooda.-
Maska powoli rozgrzewała się na jego twarzy, przeskakiwały po niej iskry. Vaala z Harranem oraz Bezimiennym mogli podlecieć i przechwycić ostatnią sowę wydzierając ją z łap mgielnego potwora… lub pozorowanymi działaniami zmusić go do ataku. Bo póki co był on bardzo ostrożny i wykorzystywał fakt, że otoczenie dostarczało mu naturalnego kamuflażu.
- Może się ujawni, gdy zrozumie, że zdobycz wymyka mu się z rąk - powiedział Harran, stale wypatrując przeciwnika, który - według słów Kvasera - musiał być niezbyt daleko.
Wędrowiec skierował się ku ostatniej sowie, podobnie jak wcześniej zmieniając tor jej lotu. Rozglądał się jednocześnie, gotów w każdej chwili pojawić się tuż przy przeciwniku, jeśli ten się ujawni. Niziołek wyglądał na bardziej przejętego inkantacją niż otoczeniem. Oczywiście, nie była to prawda. Nie miał szczególnej nadziei złapać akurat teraz stwora, ale przepędzenie go byłoby pocieszające, albo chociaż sprawdzenie na ile działa taki straszak.
- Carrabku wuxuu been u sheegayaa codka, codkuna wuxuu ku been abuurtaa fikirrada.Fikirku wuxuu duulaa nafta kahor intuusan ereyada ku jabin Erayaduna waxay nuugaan fikirka oo sidaas ayey ugu gariiraan fikirka.
- No i gdzie ten świński ryj?! - Zakrzyknęła Vaala, również wypatrując przeciwnika jednocześnie mając zamiar wlecieć jak poprzednio pod sowę, i własnym żywiołaczym ciałem nakierować ją ponownie w górę.
Druidka przeszukiwała otoczenie swoim spojrzeniem, ale nawet jej bystre oczy nie zdołały wypatrzeć ukrywającej się bestii. Za to… jej działania sprowokowały go do wreszcie zadziałania. Gdy podrywała jego ostatnią potencjalną ofiarę do góry… potwór ujawnił się. Uderzenie telekinetycznej energii przeszyło zarówno druidkę jak i Wędrowca.
To jednak wystarczyło Bezimiennemu, który natychmiast się teleportował i potężnym uderzem swojej naprędce uformowanej broni rozdzielił ciało potwora na dwoje.
Niziołek zaś musiał się spieszyć, jeśli chciał złapać Wołającego w maskę, bo ten ginął.
Kvaser nie tracił, co ciekawe, cierpliwości. W pewnym sensie niziołek miał coś z mnicha który nie potrafiąc zapanować nad emocjami, znajduje drugą drogę - i ostatecznie przez brak opanowania, panuje nad nimi. Z gardła małego wojownika płynęły słowa inkantacji:
- Sida dhulka webiga liqay, aan la arki karin. Dadku miyuu wax ka weyddiin karaa wabiga durdurradiisa dhulka gariirkiisa, Xagee buu ku yaacayaa, ma qiyaasi doonaan.
Gdy przebrzmiały ostatnie słowa, esencja setek dusz zaczęła pospiesznie wnikać w maskę, zasysana kawałek po kawałeczku. Maska się rozgrzewała, pojawiały się na niej kolejne szczeliny gorejące czerwienią i parząc twarz niziołka. Jednak najgorsze były głosy, setki szalonych głosów. Każdy wbijający się jak igła w umysł, każdy przywołujący inne bolesne wspomnienia. Niektóre należały do Kvasera, inne do torturowanych dusz. Niziołek ginął na kilkanaście bolesnych sposobów co chwila i tylko dzięki żelaznej woli zdołał oderwać maskę od swojej twarzy nim złapany w niej byt zdołał opanować jego ciało. Twarz miał poparzoną boleśnie, acz nie od ognia, raczej to odbicie torturowanego oblicza odcisnęło piętno na jego twarzy.
Niziołek trzymając maskę rozejrzał się wokół i zaśmiał w głos, dając swoim donośnym głosem znać, że wszystko jest dobre, a przy okazji pozwalając, aby jego obecność niosła się po mieście.
- Czysto od mgielnego skurwysyna!
- Dobra robota! - odkrzyknął Wędrowiec - A teraz do wejścia! Po balistę jeszcze wrócimy!
- Ha! - Również krzyknęła Vaala, po części do Kvasera - Mały-wielki-wojowniku! To było niezłe!
- To było zdecydowanie dobre! - zawołał Harran. - Lecimy do wyjścia!
 
Kerm jest offline