Centrum Lucatore, popołudnie 2 lipca 2595
Nathan Barthez wyrzucił z siebie kilka szorstko brzmiących rozkazów. Wynajęci w Tulonie najemnicy natychmiast wykonali polecenia Alpejczyka, chociaż ich pobladłe oblicza jawnie zdradzały wstrząs wywołany obrazem potwornej agonii psa. Wymachując rękami mężczyźni odepchnęli przerażoną tłuszczę, utworzyli przy Szpitalniku i noszącym się na myśliwską modłę mężczyźnie pustą przestrzeń.
- Trzeba będzie spalić truchło! – zawołał Barthez – Niech ktoś przyniesie drewno...
Nabrzmiałe cielsko zwierzęcia drgnęło raz jeszcze. Skóra na jego brzuchu pękła i cuchnące wnętrzności rozlały się szeroko po kamiennym placu ukazując oczom ludzi nieprzeliczone białe larwy wypełniające trzewia psa. Widząc to najbliżsi mieszkańcy zawrzasnęli jeszcze głośniej, a jeden z najemników Bartheza zwymiotował bezwiednie wprost pod nogi Abdela.
- Fernex, cofnij się! – rzucił pod adresem myśliwego Carmino Ferro - Muszę pobrać próbki.
Czerwonokrzyżowiec uklęknął ostrożnie obok zwierzęcego truchła, wyciągnął ukrytą w rękawiczce dłoń ku płytom dziedzińca rozcinając czubkiem skalpela jednego z wijących się rozpaczliwie robaków. Patrzący w osłupieniu na poczynania ordynatora myśliwy – solidnie zbudowany brodaty mężczyzna o smagłej skórze rodowitego Purgaryjczyka – przestępował z nogi na nogę nie wiedząc właściwie, co powinien był zrobić. Jego spojrzenie przeskakiwało z truchła psa na odnoszoną na rękach ojca pogryzioną dziewczynkę i z powrotem.
- Oto drugi ze znaków! – kiedy stężałe powietrze na placu przeciął znienacka czyjś podniesiony głos, Barthez uświadomił sobie, że ledwie chwilę wcześniej wokół zapadła nieprzenikniona cisza, chociaż w jego uszach wciąż jeszcze dźwięczały paniczne wrzaski tłumu.
I zanim jeszcze obrócił się w kierunku przemawiającego z posępną emfazą mężczyzny, wiedział już, kogo ujrzy.
Scirocco stał za plecami frankańskiej delegacji w otoczeniu swoich biczowników, pokryty wężykami zakrzepłej krwi i fascynujący oczy motłochu widokiem wciąż otwartych ran. Napinając mięśnie Alpejczyk pochwycił kątem oka równie zafascynowane spojrzenie dziedzica, kontemplującego upiorną postać szaleńca z chorobliwą wręcz ciekawością.
- Oto poczyniony został drugi ze znaków! – okrzyk przywódcy grześcijan zadudnił w każdym zakamarku placu i Nathan nie zdołał powstrzymać lodowatego dreszczu czując narastające złe przeczucie.
Obłąkany, ale i niebywale charyzmatyczny Scirocco potrafił grać na emocjach tłuszczy i każde wypowiedziane przezeń słowo mogło się odcisnąć natychmiastowym piętnem na wrzącym z niepokoju Lucatore.
A zgromadzeni na placu ludzie chłonęli jego przemowę jak zaczarowani.