Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2021, 01:11   #74
Witch Slap
 
Witch Slap's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputacjęWitch Slap ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6K87URZaU1U[/MEDIA]

Baza Minutemens (by Stalowy & Witch)
Strumienie cząsteczek wystrzeliły z miotaczy wzór Dolan przemierzając błyskawicznie dystans między Warhammerem a Locustem. Strzał chybił. Julian zaklął. Lekki mech pędził z zawrotną prędkością skracając dystans po okręgu i utrudniając jego śledzenie. Jackson ruszył swoją maszynę by skontrować manewr przeciwnika. Jeżeli tamten będzie za blisko PPC nie będą mogły strzelać a ociężałość Warhammera utrudni oddanie celnego strzału. Zawsze frontem do przeciwnika. Jeżeli jesteś większy - trzymaj dystans. Locust zareagował natychmiast robiąc ostry zwrot, lecz moment spowolnienia wystarczył by Jackson obramował go laserami i PPCami. Salwa trafiła w burtę i zmiotła lekkiego mecha.

Symulacja się zakończyła.

Julian zdjął neurohełm i podniósł się ze stanowiska. Na ekranie komputera wyświetlono statystykę. Ściągnął ją na pamięć przenośną by potem wbić w zestawienie. Kolejna sesja zakończona zniszczeniem celu bez headshota. Celność mu się poprawiała - coraz lepiej czuł dynamikę panującą na polu bitwy, lecz wciąż było to za mało. Naprzemienne bodźcowanie się cały dzień szkoleniami, treningami, "praniem mózgu", dzierganiem prywaty i odprawami było jak sycenie się informacjami do rozpuku… Dopóki nie zrodzi się z nich jakiś nowy poziom ogarnięcia.

Dobrze że dają odpoczynek i dobre żarcie, pomyślał okularnik, wychodząc z sali symulatora i kierując się ku mesie.

Akurat między obiadem a kolacją stołówka świeciła pustkami. Juls wziął z chłodziarki kanapkę, nalał do kubka herbaty i siadł przy najbliższym stole. Zaczął przeżuwać swój podwieczorek powoli obracając głowę w kierunku siedzącej w kącie osoby.
Uniósł lekko dłoń w geście przywitania.

Jeśli jego posiłek przypominał ascetyczne zaspokojenie najprostszych potrzeb przy jak najmniejszym nakładzie sił i środków, to przy drugim stole znalazł tego kompletne przeciwieństwo. Blat zastawiono całym zestawem herbacianym wyglądającym na zlepek przypadkowo dobranych naczyń. Był tam ciężki, mosiężny imbryk na stojaku z podgrzewaczem, kryształowy dzbanuszek na napar, masa szklaneczek i czarek, wielka cukiernica oraz druga trochę mniejsza, do tego dziwne pojemniczki, parę różnej maści łyżeczek oraz talerzyków. Na jednym z nich leżała zdekompletowana kanapka, na innym kawałek ciasta, na jeszcze innym pokrojone na ósemki jabłko. Ciemnowłosa kobieta zarządzająca tym majdanem siedziała po turecku na krześle, obierając niespiesznie pomarańczę. Najpierw wydawało się, że nie zauważyła gestu, jednak łypnęła na Jacksona raz i drugi, aby w końcu posłać mu przez stołówkę promienny, cygański uśmiech. Odłożyła owoc i podniosła powoli ramię, aż palcem wskazującym wycelowała prosto w jego pierś. Następnie przekręciła dłoń wierzchem do góry, kiwając zapraszająco owym paluchem, dzwoniąc wesoło biżuterią..

Okularnik wstał z nadgryzioną kanapką w jednej i kubkiem herbaty w drugiej. Położył je na jakimś mniej zagraconym fragmencie stołu egzotycznej niewiasty, po czym podsunął sobie krzesło, które ustawił sobie trochę dalej od stołu niż potrzeba by komfortowo z niego korzystać. Nachylił się lekko do przodu.
- Ładna praca nóg. I cóż za ciosy. Gratuluję. - rzekł ze skinieniem głowy.

Gabor nie spieszyła się z odpowiedzią. Wpierw dokładnie go sobie obejrzała wcale się z tym nie kryjąc. Uśmiechała się przy tym, wracając do obierania pomarańczy.
- Którą kolejkę przegapiłeś? - spytała wesołym tonem, odrywając cząstkę owocu i przez chwilę się nią bawiła - Musiałeś którąś pominąć, skoro po wzrost stałeś dwa razy.

- Tą po pewność siebie i po bajerę, skoro witam się z panną chwaląc jej bitewny performens.
- zgarnął swoją herbatę - A ty? Dwa razy kolejka po zwinne palce?
Upił spory łyk patrząc na dziewczynę znad okularów.

- Nie ma co płakać nad rozsypanym gruzem piękny młodzieńcze. Jeszcze nie taki żeś tragiczny, mogło być gorzej, przesadzasz i dworujesz sobie z Cyganki, oj nieładnie… - machnęła symbolicznie wydziaraną dłonią, spoglądając nań spod rzęs i siorbnęła herbaty zapijając nią pomarańczę - Jeszcze Cyganka gotowa uwierzyć i co wtedy? Serce jej pęknie, łzami się zaleje, a dwie godziny dziś przed lustrem siedziała żeby oko biedakredką zrobić - westchnęła równie smutno co teatralnie - Niegodziwiec z ciebie.

- Oy vey! Biada, biada wielka. Nic tylko włosy z głowy rwać i szaty rozdzierać.
- odparł gibając się w przód i w tył jak hebrajczyk pod modlitewną ścianą aż wziął kolejny łyczek herbaty - Ładny czajniczek. Mosiężny, prawda?

Kobieta zmrużyła oczy, bardzo powoli skanując okularnika spojrzeniem i uśmiechając się pod nosem, siorbnęła po raz kolejny z czarki.
- Już chcesz się przede mną rozbierać, mój kawalerze? - spytała na poły rozbawiona, na poły żywo zaintrygowana… a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Sięgnęła po imbryk i dolała wrzątku do czajniczka. - Może tak… a może on ze złota i jeno śniedzią zaszedł, kto wie? - spojrzała mu głęboko w oczy - Może i mosiądz, cóż za różnica? Grunt aby wodę grzał porządnie, nie przeciekał i temperaturę trzymał. Choćby z kamienia go ciosali, niechaj taki będzie. - wzruszyła ramionami. Poruszyła się na krześle, zmieniając pozycję z tureckiego siadu na siad normalny, choć z łydkami opartymi o blat stołu.
- Napijesz się ze mną, ale nie ma nic za darmo - dorzuciła machając wesoło stopami - Ja cię ugoszczę, ty wyjmiesz kij od szczotki który chyba ci przez przypadek zamontowali obok kręgosłupa. Nie spinaj się, nie gryzę - puściła mu krótki, zębaty uśmiech - Zazwyczaj.

- Wytatuowana, zakolczykowana ledwo poznana kobieta ważąca podejrzane wywary proponuje mi wspólne picie i gościnę. Co złego mnie może czekać?
- Julian zrobił zamyśloną minę, po czym dodał cicho półgębkiem ale słyszalnie - Chociaż ta panna wygląda na taką co ma tak bujną wyobraźnię, że powiedzenie o samym kacu będzie dla niej obrazą.
Uśmiechnął się radośnie.
- Ależ jak mógłbym odmówić tak serdecznego zaproszenia. - powiedział uprzejmie, dojadł kanapkę i zapił ją resztą swojej herbaty - A z czegóż jest twoja herbatka, o miła Cyganko? - zapytał z ciekawością.

Gabor zaśmiała się pogodnie i bez zwłoki sięgnęła po jedną z pustych szklaneczek. Nalała do niej ciemno bursztynowego naparu.
- Kto czeka aż go inny zawoła do jedzenia, często sam już nic nie otrzyma - mruknęła, wyciągając szklankę do Jacksona z zachęcającą miną - Pij, pij, za darmo. Dziś dzień dobroci dla bliźnich, albo to w ramach tej dobrej woli… żebyś potem nie chodził i nie gadał jaka to ja zła jestem, niedobra… albo co gorsza płakał. - westchnęła z tragicznie smutną miną - Nic tak nie otwiera kompletu noży w kieszeni jak płaczący mężczyzna, a ze złamanym sercem to już w ogóle. Złamanie karku jeszcze bym mu wybaczyła. W niespodziankach najpiękniejsze jest to, że dopiero się zdarzą.

Jackson obejrzał pod światło płyn w szklaneczce, pokiwał głową i uraczył się kilkoma łykami. Oblizał usta i upił kolejny łyk słuchając słów Gabor.
- Czarna z suszem z owoców, to ci niespodzianka. - dopił szklaneczkę do końca - Delicyje, że tak powiem. Smakuje Świętami.
Pogładził się po brodzie.
- Jak się czujesz pod Green Mountain? Podoba ci się tu? Nie za sztywno dla ciebie? - zapytał spoglądając jej w oczy.

- Cygan w dom, strzelba w dłoń, co? - zachichotała, biorąc kawałek jabłka. Wpakowała je do ust, przeżuła i wznowiła gadaninę - Póki to ja sztywna nie leżę gdzieś w kontenerze materii biologicznej przeznaczonej do utylizacji nie powiem, że jest źle - zrobiła zachęcający ruch dłonią, wskazując na owoce i całą resztę zastawy. Zdjęła też plaster sera z kanapki nabijając go na niewielki nożyk.
- Nudno - przyznała, licząc może dziury w żółtym plasterku, albo szukając w nim natchnienia - Nudno tak w jednym miejscu, na szczęście niedługo zastój będzie, prawda? Poślą nas tu, poślą nas tam… znów zobaczymy niebo nad głowami. Gwiazd mi brakuje i wiatru. To nienaturalne - pokręciła głową - Albo widzisz gwiazdy, albo czujesz wiatr na twarzy. Inaczej po co żyć? - westchnęła, wracając do szerokiego uśmiechu - Chyba, że dla herbaty i towarzystwa. Pierwszyś który podszedł i zagadał. Dobrze że siedzę, bo z wrażenia jeszcze padłabym omdlała na ziemię i co wtedy - łypnęła na niego ponad plasterkiem na ostrzu - Cyganki uczuciowe, ich serca delikatne. Przyznaj się, wykończyć mnie postanowiłeś i po wszystkim wsypać do morza resztki. W końcu stamtąd przybyłam… a może to była pustynia, kto by spamiętał - ugryzła kawałek sera i dodała - A jak z tobą, w piwnicy cię trzymali i w poszukiwaniu słońca tak żeś wyrósł ponad wszelkie normy dobrego wychowania? Nie wieje ci tam na tym rusztowaniu?

Julian uśmiechnął się się z błyskiem zębów.
- Sam się zamknąłem w pokoju z książkami. Nie miało co mnie dociskać do ziemi. - pojawił mu się błysk w oku - Strasznie mi ten wzrost wypominasz. Chcesz zobaczyć jak jest tam na górze? - zapytał posyłając jej szczery amerigański uśmiech.

Cyganka odpowiedziała szczerym uśmiechem romskiej wróżki, bujając przy tym stopami gdzieś poza krawędzią stołu.
- Nic cię nie ciśnie? I dobrze! - wskazała go palcem, siorbiąc herbatki - Sumienie jest przereklamowane i daj spokój piękny kawalerze - prychnęła - To nienormalne… jak chcę podziwiać widok ponad drzewami to wchodzę do kokpitu, a nie tak - machnęła ręką - Ludzie nie drzewa, ale też dobrze się palą jak zajdzie potrzeba. - wskazała ruchem brody na sufit, przy okazji zabierając nogi ze stołu i po paru ruchach stanęła dumnie na krześle.
- Chcesz mnie porwać, kawalerze? - powachlowała rzęsami - Spróbuj.

- Rób. Lub nie rób. Nie ma próbowania.
- rzekł starą sentencją, podniósł się z krzesła, szeroko rozłożył ramiona w geście nieprzejednanej, nieustępliwej oraz niepohamowanej serdeczności i ruszył naokoło stołu - A tu u góry jest bardzo przyjemnie… gwiazdy, wiatr…

Stanął przed Cyganką, z rozpostartymi ramionami i szerokim uśmiechem, jakby czekając na coś.

Długo nie czekał, gdy półtora metra Romki roześmiało się serdecznie i skoczyło do przodu, w locie rozkładając ramiona. Krzesło z którego się wybiła przewalone wylądowało na ziemi, a ona zawiesiła się okularnikowi na szyi, oplatając udami w pasie dla lepszej równowagi. Na tym jednak nie skończyła. Z tą samą poczciwą miną ściągnęła mężczyźnie okulary, błyskawicznie wsadzając je na własny nos i aż zamrugała. Znowu popatrzyła na Jacksona, teraz wyraźniej niż wcześniej, robiąc gest jakby miała zamiar oddać pingle. Zamiast tego ścisnęła mocniej uda, przyciągając jego głowę do siebie, aby wpić się nagle ustami je jego usta, kleszcząc kark własnymi ramionami.

Pilot wyglądał na całkowicie zaskoczonego. Spodziewał się że piratka prędzej zacznie mówić, a on ją wtedy znienacka chwyci pod pachy i wzniesie pod sufit. Odruchowo objął ją ramionami, acz okazało się, że doskonale sobie poradziła we wczepieniu się w niego… nie tylko rękoma i nogami. Julian trwał tak moment, po czym objął ją mocno i nabrał powietrza przez nos, nie cofając się ani nie przerywając pocałunku.

Rozmawiali bez słów, do warg doszedł język i dłonie, badające detale twarzy. Wplatające palce we włosy i gładzące napiętą skórę na karku aż do momentu kiedy Gabor odsunęła głowę do tyłu, zapierając się o barki okularnika. Uwolniła jego pas od swoich ud, skoro pomagał im obojgu zachować pion. Ona miała inny plan i wzięła się za jego realizację z wesołą inwencją pirata, uderzając mocno kolanem w bok Juliana tu pod żebrami. Jednocześnie drugim kolanem zaparła się o jego brzuch, odchylając się do tyłu aby olbrzym stracił równowagę. A ten choć bardzo się starał wesprzeć o krzesło lub stół w końcu klepnął na podłogę, dość ciężko, pozostając przygwożdżonym i lekko oszołomionym. Z jego ust uciekł mu oddech. Seria zaskoczeń dezorientowała go. Ciepło jakie pozostawiło na jego dłoniach ciało Gabor. Uczucie jej języka we własnych ustach. Dotyk jej warg na własnym języku. Z tyłu głowy wciąż mu brzmiało że kobieta po prostu ma na niego ochotę i sobie go weźmie, jak zdobycz i trofeum. Sapiąc spojrzał w jej oczy swoimi szeroko otwartymi błękitnymi ślepiami, teraz nie kryjącymi się już za szkłami binokli. Nie widać było w nich jednak przejęcia czy niepewności… a wyzwanie. Palce zastukały po podłodze gotowe chwycić i przyciągnąć Gabor, gdyby próbowała się z niego zerwać… lub by wsunąć się pod jej ubranie i przesunąć opuszkami po każdym centymetrze jej ciała.

- Har! - widząc brak strachu, ani innego niepotrzebnego badziewia po drugiej stronie, Cyganka pchnęła pierś przed sobą, mocno. Tak, aby tykowaty pilot zapoznał swoje łopatki z płytkami podłogi. Patrzyła na niego wyraźnie z góry i podoba się jej ta perspektywa. Lepsze niż zadzieranie karku Bóg Wszechmogący wiedział pod jak karkołomnym kątem.
- Nie jesteś Cyganem, więc nie masz pięknego pindola - wymruczała, zagryzając dolną wargę. Patrzyła mu w oczy aby mógł dokładnie zobaczyć w nich dziki ogień. Paroma ruchami ściągnęła kurtkę, a potem podkoszulkę, odsłaniając wytatuowany tułów, gdzie tuszu nie uświadczyło się jedynie w okolicach brodawek sutkowych.
- Ale może wszędzie taki długi wyrosłeś - dodała, łapiąc go za rękę i kładąc na swojej piersi. Zakończyła manewr pochyleniem się i ponownym wpiciem wargami w jego usta.
Cięta riposta uwięzła w gardle Juliana zamknięta tam przez usta Mytsy. Czując jej ciało pod swoją dłonią, dotyk jej warg i narastającą ochotę poddał się całkowicie chwili gwałtownej namiętności. Po abordażu zaś oboje wrócili do kajuty piratki, wszak nie wypadało aby dama po wysiłku sama niosła swój majdan przez dalekie góry i odległe lasy których liczba wynosiła siedem. W całym zamieszaniu dopiero po czasie Jackson zorientował się, że całe zajście kosztowało go utratę kości pamięci.
Którą, oczywiście, zgubił.

***


Trzeba przyznać, że dość sceptycznie odnoszono się we współczesnych czasach do wynalazków nauki. Cóż bowiem warta jest nauka, która potrafiła zaprowadzić człowieka na księżyc, nie potrafi zaś sprawić, by nikomu nie zabrakło dziś zimnej whisky? Gabor odnosiła wyjątkowo nieprzyjemne wrażenie, że w całym wojennym rozgardiaszu miejscowi zapominają o tym, co w życiu najważniejsze. Skupianie na rozwiązaniu konfliktu było rzeczą konieczną, ale fiksowanie wariata jedynie na walce i tematach około wojennych szybko się człowiekowi odbijało czkawką. Po pierwsze gorzkniał i wypalał się, po drugie tracił zmysły i zapominał o zwykłej radości faktu ciągłego napełniania płuc powietrzem. Baza Minutemen przypominała kolonię karną, przynajmniej pod kątem klimatu: spięci i nadęci ludzie, ciągłe treningi, symulacje, wykłady albo odprawy. Niemniej Mytsa poruszała się korytarzami bez nadzoru ani kajdan, karmiono ją dobrze i dano własny kąt - równie zimny i ascetyczny co dusze mieszkających pod wielką górą ludzi. Parę dni zajęło Cygance przerobienie ciasnej, sterylnej klitki na ciasną, lecz bardziej przytulną melinę. Rozpakowała swoje graty, braki uzupełniała znajdując najpotrzebniejsze fanty w pokojach innych ludzi oraz magazynie. Bez skrępowania brała czego akurat potrzebowała.

Treningi, odprawy, ćwiczenia, wykłady, więcej treningów - wpadła w tryby machiny obrońców Amerigo, a ta często wypluwała ją bardziej wczesną nocą niż późnym wieczorem zostawiając samopas, gdy mimo zmęczenia sen nie przychodził. Błąkała się wtedy korytarzami nucąc pod nosem, bądź bazgrząc na ścianach jeśli akurat miała czym. Podczas jednej z takich nocy, gdzieś na samym początku bytności w bazie natknęła się na diabła w ludzkiej skórze. Kroczył tunelem piratki w ciszy, ciągnąc za sobą całun dymu sinego jak brzuch nieboszczyka. Mimo późnej pory miał na sobie lekki pancerz, pod pachą trzymał podobny do czaszki hełm, a zza ramienia wystawała mu oksydowana lufa karabinu. Skrzywił ozdobione żarzącym się kiepem usta na widok Cyganki, a jej po plecach przeszedł zimny dreszcz. Znała masę przeróżnych ludzi na przeróżnych planetach. Prawie wszyscy zawsze za maską skrywali całe morze emocji: gniew, smutek, miłość, radość, czy irytację. Najgorsi i najbardziej niebezpieczni byli jednak ci, którzy spoglądali na Mytsę, jakby patrzyła na nią czarna nicość, mroźna niczym dotyk Kostnej Pani. Tak jak patrzyła para oczu spod czarnej, wełnianej czapki.

- Przyszłaś po moją duszę i życie, piękna pani? - Cyganka wyszczerzyła się wesoło, pod maską ukrywając własny niepokój. Jej dawny Naike też nie miał duszy, dlatego tak chętnie pozbawiał ich swoich wrogów i ich rodziny. Miał za to bardzo podobne ślepia.

Starsza i zdecydowanie wyższa kobieta przystanęła na moment, tuż przed czarnowłosą i popatrzyła na nią oceniająco.
- Śmierć to akt łaski. - dmuchnęła dymem w jej twarz. Głos miała cichy, lekko ochrypły pewnie od papierosów. - Wyrwę ci nogi z dupy i upierdolę te złodziejskie łapy w barach, a potem wyślę kadłubek twoim dawnym kumplom żeby mogli się zabawić. Dać do wyjebania każdemu po kolei, łącznie z psami w ramach podziękowania za wbicie noża w plecy. - Mówiła spokojnie, jakby znudzona i mimochodem. Jakby rozprawiała o rzeczach równie oczywistych co wschód słońca albo grawitacja.

Gabor drgnęła, przez fasadę uśmiechu przeszedł czający się pod spodem niepokój. Oczy uciekły gdzieś w bok, szukając drogi wyjścia, albo obrony. Próbowała zrobić krok w tył, albo do przodu, ale spojrzenie tamtej przykuło ją do ziemi, krojąc kawałek po kawałku żeby dobrać do tego co pod spodem, przy samych kościach. Autopsja przeciągała się, Romce żaden dźwięk nie chciał przejść przez ściśnięte gardło… aż nagle nastąpiły werdykt i przełom jednocześnie.

- Żyj sobie - powiedziała tamta z cieniem rozbawienia błąkającym się na wąskich ustach, a niewypowiedziane “na razie” zawisło w powietrzu między nimi. Blond-włosy upiór ruszył do przodu, mijając Cygankę która stała w miejscu póki nie zniknął za zakrętem zza którego wbrew grozie osadzającej się szronem na ścianach, doszło radosne szczekanie psa.

***

Bóg Wszechmogący czuwał nad swoim wiernym dzieckiem, aż do wylotu na misję piratka nie spotkała jasnowłosej Minutemanki, wysłanej gdzieś daleko poza Górę i poza terytorium New Vermont. Powoli wracała jej typowa dla piratki radość ze wszystkiego dookoła, przestała też nosić dodatkowy nóż w rękawie kurtki. Równie powoli asymilowała niespokojną duszę z pozostałymi braćmi i siostrami w niedoli. Niespokojną duszę, goniącą za czymś ulotnym. Próbującą dogonić marzenia potykając się o rzeczywistość. Na śniadanie najadała się chleba, grubo posmarowanego optymizmem i leciała do przodu nie patrząc co zostaje za plecami. Widziała co z przodu, nie mogąc się doczekać nowego dnia i tego co przyniesie… choć z początku bywało ciężko.

Mundurowi powodowali u niej podskórny dyskomfort jaki zwalczała dzień po dniu, nie dając poznać po sobie absolutnie żadnej niechęci - uśmiechała się, kipiąc radością, dowcipem i gadała. Dużo gadała, na najróżniejsze tematy, byle stłamsić ciszę albo własne rozterki. Zresztą podczas rozmowy łatwiej szło odwrócić uwagę od prostych czynności jak choćby grzebanie w kieszeniach rozmówcy - to również był sposób nauki i asymilacji. Poznawanie tego, co zwykle otoczenie chciało ukryć: słabości, namiętności. Widziała zdjęcia wciśnięte w portfele, czytała krótkie notki przekazywane sobie potajemnie i trzymane na wysokości serca aby grzały w ciężkich chwilach. Szybko przekonała się kto pali, więc wiedziała komu podbierać fajki, a że alkohol wyczuwała szóstym zmysłem, pochowane po zakamarkach żelazne racje też zostawały “znajdowane i zaopiekowane”. Pomagał w tym koczowniczy tryb egzystencji, przez który co rano wychodziła z innej kajuty, koczując w obcych łóżkach, portach i ramionach, byle dotrwać do chwili gdy znów wskoczy za stery i stanie Dybukiem, a gdy ten czas nadszedł, nie ukrywała ekscytacji.

Całą trasę tryskała entuzjazmem, rzucając dowcipami, przekomarzając z pozostałymi, albo wpadając w pełne ekspresji monologi. Sam moment zrzutu przywitała głośnym, radosnym śmiechem i ledwo nogi jej mecha stanęły pewnie na twardej ziemi, wprawiła go w ruch. Pędziła po porcie nie zwalniając ani na sekundę, a przestawne ramiona Locusta raz po raz strzelały w kłębiący się pod nogami gigantów ludzki tłum. Mytsa paliła ich żywcem, zmieniała w kałuże szybko stygnącego żużlu, śpiewając przy tym sprośne pirackie przyśpiewki… bo wszyscy rodzili się szaleni.

Niektórzy już tacy pozostawali.
 
__________________
'- Moi idole to Kylo Ren i Ojciec Dyrektor.'

Ostatnio edytowane przez Witch Slap : 22-04-2021 o 01:16.
Witch Slap jest offline