Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-04-2021, 23:12   #16
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Zaindagowana elfka pewnie zerknęłaby na roztrzepanego junaka z góry, gdyby nie to, że był wielki jak dąb. Ewidentnie jednak rzuciła mu tego typu spojrzenie, acz uczyniła to bardzo wytwornie. Mogło mieć na to wpływ to, jak zachował się podczas spotkania z asesorem oraz fakt, że od pierwszego wejrzenia nie przestawał taksować ją wzrokiem. W każdym razie młodzian mógł przez dłuższą chwilę raczyć się niezgłębioną tonią jej szmaragdowych oczu, kiedy to dumała co mu odrzec.
— Doprawdy? — zapytała w końcu, a uczyniła to w taki sposób, że barwa jej głosu mogła sugerować zarówno uszczypliwość, jak i pewne zainteresowanie. Dla nieobeznanego w intrygach chłopaka jednak nie sposób było zgadnąć, co chciała wyrazić naprawdę. Ewidentnie z nabytą wprawą umiała operować językiem oraz głosem, a i niewątpliwe zależało jej, by zabrzmieć w niejednoznaczny sposób. — Niestety, nie posiadam zbyt wiele czasu. Zbliża się ważne dla mnie spotkanie biznesowe, muszę też dopełnić pewnych formalności przed jutrzejszym wyjazdem. Ale może waść wyjaśnić, co ma na myśli, nim dotrzemy do Mostu Czarodziejów. Więcej uczynić nie mogę. Wszak samotna dama w ogóle nie powinna pokazywać się z nieznajomymi.
Zakończyła sugestywnie, acz w dystyngowanym tonie.


Hochlandzki wiarus otrzymał zawiniątko z resztkami od Sluro i pokornie oddalił się z przybytku. Bernard i Dorian zaś dalej raczyli się dobrodziejstwami imperialnej kuchni, nie stroniąc również od uciech kielicha. Wprawieni w wojaczce, słusznej postury mężowie potrzebowali ogromnej ilości pieczystego i alkoholu, coby się nasycić. Choć temu drugiemu ewidentnie nie podchodziła tutejsza strawa, ni napitek. Można by rzec, że niektóre przyzwyczajenia ciężko wyrugować, szczególnie dumnemu tradycjonaliście. Zwłaszcza że z jego krainy pochodził najdroższy i najsłynniejszy trunek w całej Bretonii, „Skarb Carcassonne”, a samo państwo oprócz z wina i rycerstwa słynęło również z bogatej i fantazyjnej kuchni. Nie byłoby też kłamstwem, gdyby rzec, że w jego krainie z każdej szlachetnie urodzonej osoby był niezgorszy sommelier. Za to w Imperium tylko Reikland i Averland w aspekcie uprawy winnych krzewów i wyrobów z nich mogły poszczycić się czymś, na co rodowity Bretończyk nie pokręciłby zbytnio nosem. W każdym razie obaj błękitnokrwiści zatopiwszy się w biesiadzie prawie nie zauważyli jak wrócił Robert wespół z Melissą.

Wymieniwszy się doświadczeniami, członkowie kompanii jeszcze do późnego wieczora spędzili czas we wspólnym gronie. Dopiero przed złożeniem głów do snu zgromadzeni wcześniej przy jednym stole, no może poza samym rycerzem zakonnym, poczęli na poważnie dumać gdzież podziewa się zadurzony giermek Middenlandczyka. Jego patrona powiadomiono o wcześniejszych poczynaniach młokosa, choć mógł je sam poniekąd wykoncypować, po tym, co zawczasu spostrzegł. Niezależnie od rozwoju wypadków, z rana oczywistym stało się, że Dieter nie wrócił. I być może zaginął.


Świtało już i minęło trochę od pierwszego piania kura. Posiliwszy się solidnym śniadaniem zdecydowani na współpracę Bohaterowie Dreetz przemierzali ciasne uliczki Taalagadu w drodze na umówione miejsce spotkania. Już z daleka dobiegła ich uszu kakofonia głosów, oznaczająca, że zmierzają w dobrym kierunku. Wkrótce zaś ich oczom ukazał się ponad stuosobowy tłum dorosłych plus kilkanaścioro dzieci, kłębiący się w wyznaczonej lokacji, czyli niedaleko gospody "Pod Węgorzem". Nie była to jednak spójna grupa, widać było, że nieco na uboczu trzymali się imperialni o nieco żałośniejszym wyglądzie i odmiennym akcencie, ewidentnie Hochlandczycy. Nieopodal zgromadzonych stało kilka wozów zaprzężonych w woły. Ładunek stanowiły domowe sprzęty i zapasy.


Uchodźców pilnowała grupa talabheimskich piechurów, najpewniej wezwanych do portowego miasta, by pomóc w oczyszczaniu doków. Melissa dostrzegła gdzieś na uboczu elfkę, która w danym momencie akurat zakończyła rozmowę z dwoma dość nieprzyjemnie wyglądającymi drabami. Kiedy osiłki się oddalali, do poszukiwaczy przygód akurat podbiegł jeden z asystentów sędziego i wręczył im jakiś pakunek, a następnie przekazał pozdrowienia oraz życzenia szerokiej drogi od swojego przełożonego. Po otworzeniu zawiniątka okazało się, że zawiera ono mapę okolic Talabheim (z zaznaczonym celem podróży) i datowany list z podpisem Sorlanda Hohenlohe, który to stwierdzał w nim, że okaziciele są na usługach miasta Talabheim i nie powinno się im przeszkadzać w wypełnianiu obowiązków.

Niedługo potem sierżant piechoty kiwnął głową do awanturników i przemówił.
— Lepiej wam będzie wyruszyć Starą Drogą Leśną, ku północy. Zejdzie wam może pół dzionka dłużej, a ominiecie zielonych, którzy według ostatnich doniesień czają się teraz na południe od Waldfährt. Poza tym, może dacie radę zatrzymać przepływającą łajbę, coby was kawałek podrzuciła. Jeśli was żadne licho nie tknie, to winno wam zejść w jedną stronę trzy i pół dnia.
Kiedy już wszyscy zebrali się gotowi do drogi, sierżant Arvid odwrócił się twarzą do zgromadzonych i zakrzyknął ćwiczonym w wojennym hałasie głosem. Od razu zwracając ich uwagę.
— Słuchajcie ludziska, te osoby zaprowadzą was do waszych nowych chałup. Macie się ich słuchać i pilnować dzieciaków. Mam nadzieję, że ja i moi ludzie zobaczymy was dopiero za jakiś długi czas, jasne?
Następnie kiwnął na bohaterów i odsunął się na bok. Jakby sugerując, że przyszedł czas na małe przemówienie i oficjalne zainicjowanie podróży.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 23-04-2021 o 23:45.
Alex Tyler jest offline