Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-04-2021, 17:15   #108
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 15 - 2525.XII.12 knt; ranek

Czas: 2525.XII.12 knt; ranek
Miejsce: 1 dzień drogi od Leifsgard, dżungla, obóz przy rzece
Warunki: jasno, odgłosy dżungli, zachmurzenie, d.si.wiatr, gorąco


Wszyscy





https://img.pixers.pics/pho(s3:700/P...ng-fog.jpg.jpg


Kolejny dzień i noc udało się przetrwać. Od opuszczenia bramy w palisadzie Leifsgard członkowie nie natrafili na żaden ślad cywilizacji. Tylko dżungla, duszny gorąc, wszędobylskie insekty i błoto. Żadnej drogi ani ścieżki. Elfy jakie szły na czele pochodu po południowym popasie musiały sobie wyrąbywać dżunglę maczetami. Co w tym gorącu było bardzo uciążliwe. Więc przy maczetach trzeba było się często zmieniać. Ci co szli w głównej części kolumny mieli nieco łatwiej. Maszerowali przez pas pociętej i stratowanej roślinności przez poprzedników jacy szli przed nimi. Ale z błotem, lianami i zielskiem jakie zwisały z góry i wysokimi korzeniami oraz przewalonymi pniami już musieli sobie radzić tak samo jak każdy kto tędy podróżował.

Ale na noc dotarli do bezimiennej polany nad jakimś rzecznym rozlewiskiem gdzie rozbili obóz. Znów rozbito namiotowe miasteczko i zapłonęły ogniska. Wody przynajmniej mieli pod dostatkiem a i prowiantu zabranego na juczne muły na razie nie brakowało. Więc z wieczora wszyscy mogli odetchnąć. Zrobiło się też nieco chłodniej. A i obozowanie w tak licznej grupie dawało poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza jak na obrzeżach stali strażnicy pilnujący obozu przed niebezpieczeństwami mroku u dżungli. A z rozkazu kapitana żołnierze nacięli kolczastych krzaków i rozstawili dookoła obozu. Podobnie jak to ostatniej nocy Togo i Kara zademonstrowali w obozie Carstena. Niestety w okolicy obozu nie było aż tak wiele kolczastych krzaków aby otoczyć szczelnym kordonem tak wielki obóz. Więc raczej zadowolono się pokawałkowanym ogrodzeniem.

Dla zdecydowanej większości obozowiczów była to pierwsza noc w dżungli. Pierwszą noc bowiem spędzili jeszcze na oceanicznej plaży i na skraju tropikalnego lasu ale jednak nie w samym lesie. A plaża i widok na otwarte morze wydawała się jakaś swojska i podoba do podobnych miejsc w Starym Świecie albo na Ulthuanie. Kolejną spędzili w osadzie Norsmenów gdzie jakoś nikomu nie stała się krzywda a sami tubylcy okazali się całkiem gościnni a żegnali się z ekspedycją całkiem przyjacielsko. Można było się wyspać pod dachem a nawet w łóżku. Ale trzecia z kolei noc od opuszczenia Portu Wyrzutków okazała się nocowaniem w bezimiennej dziczy. W trzewiach mrocznej dżungli pełnej złowrogich odgłosów dochodzących z dusznych ciemności. Jedynie widok wielu ognisk i namiotów na rozbitych na stratowanej butami i kopytami trawie dawał poczucie względnego bezpieczeństwa i otuchy.

Do rana jednak nic poważnego nie zakłóciło spokoju obozu. Więc obóz o świcie zaczął budzić się do życia. Nad obozem poranna mgła ciągnąca od rzeki wymieszała się z dymem na nowo rozpalonych ognisk i tym jaki przyjemnie pachniał z kuchni gdzie gotowano strawę dla tej małej armii. Zapach dymu z ognisk i gotującej się strawy znów był przyjemnie swojskim elementem w tej tropikalnej dziczy. Widok był całkiem znajomy dla każdego kto choć raz towarzyszył w jakiejś wyprawie wojennej. Pewne schematy się powtarzały i to też było oznaką, że wszystko spokojnie zmierza swoim trybem.

Cieniem położyła się wiadomość o pierwszym trupie w ekspedycji. Jednego z tragarzy znaleziono rano martwego. Kładł się spać w namiocie wieczorem cały i zdrowy a rano jak koledzy go potrząsnęli czemu nie wstaje odkryli, że nie żyje. Nie było widać żadnej krwi ani rany. Wyglądało jakby umarł we śnie. Chociaż potem odkryto napuchnięte ramie skryte pod rękawem i niewielką rankę od ukąszenia. Dżungla pochłonęła swoją pierwszą ofiarę. Ale nie było za bardzo czasu aby robić jakąś większą ceremonię. Koledzy tragarze zaczęli kopać pod jednym z drzew płytki grób a kapitan na porannej odprawie dowódców dał znak, że wspomni o tym na porannym apelu. Więcej wagi poświęcił wyprawie posłów do Amazonek.

- Cieszy mnie, że już jesteśmy w komplecie. - zaczął gdy spotkali się w jego namiocie. Spojrzał na trójkę tubylców i grupkę wybraną do tego posłowania. - Nie mam pojęcia co was czeka po drodze i co zastaniecie na miejscu. Zostaje wam działać wedle uznania. To jednak co najważniejsze to to aby ich królowej przedstawić się jako przyjaciele. Albo chociaż nie wrogowie. Jakby się udało załatwić popas w ich osadzie byłoby bardzo dla nas korzystne. Albo uzyskać pomoc jako przewodniczek. No ale to takie optimum. Jeśli się nie uda to chociaż aby nie traktowały nas jako wrogów i najeźdźców. Ostatecznie nie musimy do nich zawitać, możemy ich minąć i udać się bezpośrednio do piramidy. Ale droga powrotna znów się szykuje taka sama więc lepiej nie mieć na każdym kroku ich pułapek i oszczepów o jakich mówili Norsmenowie. To by nam mogło mocno utrudnić powrót. - dowódca ekspedycji mówił swoim posłom jakie ma oczekiwania po ich misji. Przy tak niejasnej sytuacji gdy trudno było przewidzieć co zastaną u Amazonek i jak one ich potraktują siłą rzeczy były to raczej ogólne zalecenia niż ścisłe instrukcje. Więc obdarzał posłów zaufaniem zdając się na ich osąd i rozsądek.

- Nie wiem czy ktoś tam u nich będzie mówił czy czytał po naszemu. Ale na wszelki wypadek napisałem wam list żelazny, że działacie z mojego polecenia i macie potrzebne uprawnienia. - de Rivera wskazał na dwie skórzane tuby jakie podał Bertrandowi, Amrisowi i Iolandzie. Była to klasyczna forma dokumentu o przekazaniu komuś uprawnień i kompetencji do prowadzenia negocjacji. Podobne listy stosowano w dyplomacji i handlu, zwłaszcza jak wysłannik gildii czy władcy musiał działać z dala od niego zdany na siebie. W tym wypadku listy były adresowane do Tary Siostry Jaguara, królowej Amazonek. Tak przynajmniej Kara i Meda o niej mówiły. List jaki dostał Bertrand był napisany w reikspiel, Iolandy w estalijskim a Amrisa w klasycznym. W ten sposób de Rivera miał pewnie nadzieję, że któryś z listów dotrze do Amazonek oraz, że będzie większa szansa na zrozumienie któregoś z pisanych języków Starego Świata.

- I jeszcze coś. Nie wiem na ile można wierzyć Norsmenom ale doszły mnie słuchy o jakichś nieumarłych gdzieś tam w głębi dżungli. Nie wiem czy to prawda. Ale postarajcie się to sprawdzić czy Amazonki czegoś nie wiedzą w tym temacie. - wzmianka o nieumarłych wywołała zdziwienie na twarzach dowódców. Tego widocznie się nie spodziewali. Ale kapitan mówił o tym jako o niepotwierdzonej plotce więc tym też mogli się zająć posłowie gdy już dotrą do osady tubylczych wojowniczek. Bo na razie nie było wiadomo jak odnieść się do tej informacji. Czy to zwykłe bajania Norsmenów przy piwie czy jednak mogło w tym coś być na rzeczy.

- Czy są jakieś pytania? - na koniec de Rivera popatrzył na swoich posłów jacy niedługo mieli opuścić obóz i udać się w nieznane. Więc nie będzie już możliwości aby coś jeszcze ustalić albo zapytać. Trzeba było też naszykować się do drogi. Na tą małą wyprawę kapitan przydzielił trzy muły jakie miały zabrać dobytek podróżników. Oprócz tego do posłów dołączyła jeszcze Zoja. Kapitan Konig ani nie wyraziła chęci rozstania się ze swoim oddziałem ani nie zgłaszała się na wyprawę. A i chyba de Rivera wolał mieć jej oddział elitarnej, ciężkiej piechoty w komplecie do własnej dyspozycji. To ustalili jeszcze podczas wczorajszej narady przy wodospadzie. A dzisiaj, gdy poranna odprawa dobiegła końca, zanim się wszyscy rozeszli dowódca wzniósł toast życząc śmiałkom powodzenia w ich misji i oby jak najprędzej znów się w komplecie spotkali cali i zdrowi.



Cesar



- Ale ci zazdroszczę. Zobaczysz ich naturalne środowisko. - rano Ulryka próbowała zachować pogodę ducha ale dało się wyczuć, że zżera ją zazdrość, że nie załapała się na udział w posłowaniu do Amazonek. Które od samego początku ją fascynowały i wcale tego nie ukrywała. A teraz obie dzikuski jakie różnymi drogami trafiły w skład ekspedycji miały ją opuścić. Więc traciła okazję by je obserwować i badać. A do tego estalisjki kolega załapał się na wyprawę do ich osady.

- Oh nie ma co robić dramatu moja droga. Jesteśmy u progu wielkiej przygody. A z tego co mówili Norsmenowie wczoraj to te Amazonki tutaj są dość powszednie. Nie zdziwię się jak natrafimy na jakąś prędzej niż nasz kolega dotrze do ich wioski. - stary lekarz okrętowy dla odmiany zachowywał spokój i pogodę ducha. I chyba chciał pocieszyć młodszą koleżankę z Marienburga.

- No właśnie. Oni je mówili o nich jako o krwawych dzikuskach. Nie wiem czy to takie bezpieczne spotykać się z nimi w niekontrolowanych warunkach. - wychowanka altdorfskiego uniwersytetu medycznego miała jednak wątpliwości jak mogłoby tak przebiegać spotkanie z mieszkankami dżungli. Tym razem z uzbrojonymi i działającymi swobodnie.

- A czyż tego samego zwykle nie mówi się o Norsmenach? A zobacz, że okazali się całkiem przyjaźni i życzliwi. Może podobnie jest z Amazonkami? Poza tym jak dwie strony ze sobą mają wróżdę to często malują tą drugą w czarnych barwach. Nie zdziwię się, jak Amazonki opowiadają coś podobnego o Norsmenach. - uśmiechnął się dobrotliwie stary, tyczkowaty Tileańczyk próbując znaleźć jakieś jasne strony tych krwawych wieści w jakich zwykle dotąd słyszeli o Amazonkach. Ulryka w końcu się uśmiechnęła kiwając głową na znak zgody.

- Cesarze czy mogę cię prosić byś tam u nich bardzo uważnie wszystko obserwował? A jakbyś jeszcze spisał te obserwacje i się nimi podzielił to będę bardzo zobowiązana. - młoda medyczka z Marienburga popatrzyła prosząco na swojego zwierzchnika aby chociaż w ten pośredni sposób móc zbadać te Amazonki na podstawie czyjejś relacji o ich społeczności.



Carsten



Druga połowa wczorajszego dnia i noc minęła Carstenowi dość spokojnie. Tak jak się obawiała czy przewidziała Glebova kapitan rzeczywiście dokoptował im pod opiekę tą nową Amazonkę. Niejako przy okazji dołączyła do nich młodsza siostra kawalera Bertranda która też zdradzała sporo zainteresowania dzikuskami. Szła w krótkiej spódnicy do kolan i z łukiem w kołczanie na plecach. Z ciekawością obserwowała jak obie Amazonki i czasem Togo rozprawiają ze sobą. Chociaż po drodze to rozmawiały niewiele. Dopiero wieczorem przy ognisku wewnątrz obozu. Dalej żadna nie zdradzała zainteresowania próbami ucieczki. Wieczorem razem z Togo poszły na brzeg rzeki i wybrały jakichś raków. Albo podobnych do nich stworzeń o ciemnobrązowym umaszczeniu. Mimo panujących ciemności i światła pochodni i ognisk odbijających się od powierzchni wody chyba po omacku szukały tych raków. Bo brodziły po kostki albo po kolana w wodzie i jak się schylały to co prawda czasem wyciągały nic, czasem gałęzie czy kamienie ale co jakiś czas jednak to były te raki ociekające z wody i machające szczypcami i odnóżami. Potem rzucały je w piach do Togo który ładował je do kosza. A potem wrócili do ogniska gdzie sprawnie te raki upiekły na ognisku i poczęstowały Carstena i resztę swojej eskorty. Pieczone mięso było całkiem smaczne i soczyste, trochę jak ryba tylko bez ości.

- Szkoda, że nie wiedziałam, że to takie łatwe. Jak wracaliśmy do Portu też przechodziliśmy obok jakiejś rzeki ale nie wiedziałam, że tak łatwo nałapać w niej te raki. - odezwała się z uznaniem Kislevitka gdy zajadała się tymi złowionymi pysznościami. Jak się je posoliło i dodało trochę owoców było naprawdę dobre. Niby taka ryba. Ale nie do końca. A tutejsze owoce jak się pokroiło to też były prawie gotową surówką na słodko co stanowiło ciekawe połączenie smakowe.

- A skąd wracaliście? - zapytała Jordis co miała minę jakby się zastanwiała czy dalej używać widelca czy tak jak koleżanka i trójka tubylców jeść to wszystko palcami.

- No jak nam zatopili statek. I musieliśmy wracać lądem przez dżunglę. Koszmar. - skrzywiła się Glebova jakby nie miała z tamtej wyprawy zbyt miłych wspomnień. - Ale tego cudaka wówczas spotkaliśmy i do nas dołączył i jakoś został. - wskazała bokiem jasno blond głowy na siedzącego na powalonej kłodzie Pigmeja.

No ale rano ekspedycja miała ruszać w swoją stronę a posłowie pod przewodnictwem dwójki Amazonek w swoją. Amazonki właściwie nie miały nic do spakowania. W końcu miały nóż, włócznię i niewiele więcej. Wieczorem Meda oporządziłą nożem swoje ubranie odcinając jej zdaniem zbędne części. Więc teraz miała bardziej tubylczy wygląd chociaż dalej dało się rozpoznać pociętą koszulę z odciętymi rękawami. Zoja miała na sobie znacznie więcej. A i torbę podróżną pakowała kolejnymi rzeczami. Miała zamiar doczepić ją do muła jaki posłom przydzielił kapitan.

- A ty co Carsten? Idziesz z nami czy zostajesz? - zapytała gdy blondynka była mniej więcej już spakowana i gotowa do drogi. Na wczorajszej naradzie przy wodospadzie czarnowłosy ochroniarz nie zabrał głosu a kapitan zdawał się preferować tych co się zgłosili na ochotnika do tej misji. Zoja się zgodziła jak zobaczyła, że nie musiałaby iść sama z trójką tubylców i ktoś by jej towarzyszył z bardziej cywilizowanych rejonów świata.



Amris



- Ale się nam przygoda szykuje. I to na własnych nogach. - trudno było powiedzieć czy Lycena bardziej ironizuje czy jest podekscytowana. Już wczoraj wieczorem gdy było wiadomo, że będą posłować do Amazonek próbowała przygotować się jak się da do tej wyprawy.

- Sama się zastanawiam co zabrać. Wszystko wydaje się być potrzebne. - powiedziała jedząc przygotowane przez kucharzy śniadanie. Miała rozterki albo próbowała tak zagłuszyć swoje obawy przed taką wyprawą. Co prawda od wyruszania z miasta podróżowali też na własnych nogach. Jednak na czele wielkiej ekspedycji. A teraz mieli ruszyć w trzewia dżungli ledwo w kilka osób. Trójka tubylców i niewiele więcej z ekspedycji.

- Myślisz, że one nas w ogóle gdzieś zaprowadzą? Do tej ich wioski? Właściwie dlaczego by miały to zrobić? Nikt z nas nie zna tej dżungli. Nie będziemy wiedzieć dokąd nas prowadzą. A jak nas zostawią gdzieś w dżungli? Mam nadzieję, że ten Togo od kapitana to naprawdę jest po naszej stronie. - białowłosa elfka miała widocznie całkiem sporo wątpliwości i rozterek związanych z tą wyprawą. Póki podróżowali z ekspedycją to wiele takich spraw było zdjęte z jej barków albo decydował kapitan. Teraz w tej o wiele mniejszej grupce trudniej było wtopić się w tłum i pozostać obojętnym. A interior dżungli był domem tych Amazonek a nie ich. Co prawda na razie ani Kara ani Meda nie zachowywały się jakoś wrogo czy agresywnie. Ale kto wie jak zostaną z nimi sami w dżungli.

- Przepraszam nie chcę wyjść na mazgaja. Ale kompletnie nie wiem czego się spodziewać. I bardzo mnie to irytuje. - powiedziała uśmiechając się w końcu przepraszająco aby nie wyjść na panikarę czy słabeusza. - Chyba Toras chce z tobą porozmawiać. - wskazała widelcem na dowódcę eskorty jakby chcąc zmienić temat. A ten rzeczywiście nie wtrącał się w rozmowę rodzeństwa ale pewnie chciał wiedzieć czy dowódca nie ma dla niego jakichś poleceń przed odejściem.



Bertrand



- Mój drogi bracie, jeśli gdzieś tam się dasz zjeść jakiemuś potworowi i zostawisz mnie samą na tym świecie nigdy ci tego nie wybaczę! - brat wyczuwał, że siostra strasznie przeżywa to rozstanie. Gdy tylko wczoraj przy wodospadzie powiedział jej o swojej decyzji jaką Carlos przyklepał. Z początku wybuchła płaczem jakby mieli się już nigdy więcej nie spotkać. Potem zniknęła mu z oczu gdy poszła gdzieś do przodu kolumny chyba do tych Amazonek jakie znów trafiły pod opiekę Carstena i jego eskorty. A może Izabella chciała to sobie przemyśleć i pozbierać się do kupy. Chyba pomogło bo jak spotkali się wieczorem to już nie odstępowała go na krok i była najmliszą siostrą na świecie.

- Wczoraj poprosiłam kucharzy aby zrobili coś dla ciebie. No i zrobili. - powiedziała już spokojniej wyciągając niewielkie zawiniątko. Wewnątrz były placki jakie były całkiem popularne w ich ojczyźnie. Niby plebejska potrawa ale i na szlacheckich stołach się trafiały bo były proste i smaczne. Pewnie któryś z kucharzy musiał znać jak się je robi bo były zupełnie jak z domu.

- Prosze cię Bertrandzie obiecaj, że będziesz na siebie uważał. - poprosiła łapiąc go za dłoń i ściskając ją mocno jakby taka obietnica mogła ukoić jej niepokój.



Iolanda



- Biedaczek. Co to za straszne miejsce. Dobrze, że to nie przytrafiło się nikomu z nas. - Pilar spojrzała na stojące niedaleko dziewczyny jakie rozmawiały ze sobą komentując poranne odkrycie. Sama niema służąca po raz ostatni rozczesywała włosy swojej pani i obserwowała jak tam na skraju obozu trwa prosta ceremonia pogrzebowa tego pechowego tragarza jakiego znaleźli martwego dziś rano. Nawet nie do końca było wiadomo co go właściwie zabiło. Krążyły plotki, że coś go ugryzło. Nie trzeba było wysilać wyobraźni by pomyśleć o tych wszystkich wężach i insektach jakie tutaj były chyba pod każdym kamieniem. I by pomyśleć, że to mogło się przytrafić każdemu innemu, nie tylko temu pechowemu tragarzowi.

Pilar nie mówiła tego wprost ale widocznie obawiała się takiego losu i dla siebie i dla swojej pani. Zwłaszcza jak teraz miały się rozstać a wydawało się, że ta kilkuosobowa grupka jaka miała wyruszyć do Amazonek jest narażona na o wiele większe niebezpieczeństwa. Na razie jeszcze jednak obie mogły się cieszyć tą drobną przyjemnością o pochmurnym poranku nad zamgloną rzeką jaką było rozczesywanie włosów. Przed nieuchronnym rozstaniem które miało potrwać nie wiadomo jak długo. Pilar zamilkła co sprzyjało zebraniu swoich myśli do kupy.

- Milady, nie sposób mi wyobrazić sobie aby baronessa brodziła w błocie tej tropikalnej krainy. Mam nadzieję więc, że Karo będzie nadal ci wiernie służyć. - oznajmił kapitan jaki odwiedził ją już po naradzie. Dał tym znać, że nadal użycza jej swojego rezerwowego rumaka nawet jeśli teraz mieli się rozstać na nie wiadomo jak długi czas. Z całej grupki posłów tylko ona była konno. Co prawda towarzyszyć im miały trzy muły ale to były typowo juczne zwierzęta nie przystosowane do wożenia jeźdźców.

- Z niecierpliwością będę oczekiwał twojego powrotu milady. Modlę się aby dobrzy bogowie uchronili cię ode złego. - powiedział kłaniając się lekko z dłonią na piersi jak to wypadało dżentelmenowi w towarzystwie.



Ekthelion



Na kolejnej odprawie zadanie jakie kapitan powierzył oddziałowi Ektheliona za bardzo nie odbiegało od rutyny jaka się wykrystalizowała w ciągu ostatnich kilku dni od wyruszania z Portu. Czyli elfy miały iść na szpicy trzymając się wciąż rzeki. Tym razem jednak mieli wypatrywać wyspy na tej rzece. Jak szacował de Rivera na tą wyspę powinni trafić dzisiaj. Cała ekspedycja ruszy późnym rankiem by dać czas posłom na oddalenie się z obozu i im nie przeszkadzać. Ale oddział Ektheliona nie musiał zwlekać tak długo i mógł ruszać zaraz po śniadaniu.

Marsz nie zapowiadał się lekko. Nad rzeką unosiły się opary mgły i można było tylko mieć nadzieję, że później się rozwieją przy pełnym dniu. Grunt zaś był dość wilgotny i buty grzęzły po podeszwy albo i kostki w błocie. Pewnie też z powodu bliskości rzeki i niedawno zakończonej pory deszczowej. Na brak wody zdecydowanie nie można było narzekać w tej krainie. A już z samego rana było gorąco. Co dodatkowo wzmagało zaduch i ciężar dźwiganych pancerzy i ekwipunku. Poranek zaś sugerował, że większość dzisiejszego marszu będzie w podobnych warunkach.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 28-04-2021 o 21:18. Powód: Edyta Pilar na niemowę.
Pipboy79 jest offline