Lisz zaśmiał się lodowato.
-O mnie się nie boję, gdyż ja mogę sobie poradzić, ale wiem, że nie zatrzymam hordy ludzi, orków i innego plugastwa. Nie teraz...-mówiąc to patrzył w oczy Draco. Salvador przesyłał niezmierzone pokłady chłodu wprost do towarzysza podróży. Jako martwy nie musiał mrugać, by nawilżać oczy, więc czekał tylko na odwrócenie wzroku przez Draco, gdy usłyszał Sariel.
-Twoja głupota, twoim przekleństwem, nie moim. Ja doradzam, bo wiem jak jest w takich miejscach, ale jeżeli nie chcecie wykorzystać moich słów na swój pożytek to już wasz problem, a nie mój-wyszeptał to tak, by wszyscy to usłyszeli, a szczególnie Sariel, lecz również, by nie słyszano go na dole. W jego tonie przez chwilę pojawiła się dezaprobata i niepokój, ale szybko zastąpił je niezmierzony chłód.
-Jeżeli chcecie we czwórkę...-położył szczególny nacisk na ostatnie słowo-...przegonić bandę orków i goblinów to życzę powodzenia, a jak wam się to już uda to najszybszym sposobem na rozwalenie budynków będzie tłuc je pięściami. Na pewno od razu ustąpią i się zawalą. No cóż... wasz wybór...-dalej patrzył bez mrugnięcia w oczy Draco, gdyż odebrał to jako swego rodzaju pojedynek. Posłał mu gigantyczną falę zimna i czekał na efekt.
-Kto idzie ze mną szukać źródła pary?-zapytał.
-Dobrze wam radzę, jeżeli spotkacie jakiegoś nekromantę to niech już was przy nim nie ma...-tymi słowami zakończył swoją dobrą wolę i skończył udzielanie rad. Zrobią jak chcą, ale niech nie mówią, że ich nie ostrzegałem-pomyślał. |