| No to ruszacie… Kiedy przechodzicie przez miasto, jest to bardziej przedzieranie się przez gruzy i bardzo niezadowolony tłum rannych i sprzątających gruzy, niż spacer po starówce. Dirith zauważa w pewnym momencie, jak grupka sześciu mężczyzn podejrzanie długo mu się przygląda, ale ostatecznie nic „fizycznego” z tego nie wynika, a panowie idą zająć się własnym interesem, to jest zbieranie do tzw. kupy wozu z towarami, który stoi w uliczce, na w pół rozbity od oderwanego kawałka muru.
Po długich perypetiach, docieracie w końcu poza miasto. Kiti biegając ulicami pomiędzy straganami, mieszkańcami i gruzami, reszta podobnie, ale mniej chaotycznie, powiedzmy. Opuszczacie miasto okazałą bramą, która nawet po wizycie Behemotów trzyma się w całości. Tereny okolicy są z tych cieplejszych, suchych i wietrznych. Piasek w zębach i te sprawy. Skorpiony, robaki, węże, takie różne. Ale przynajmniej opalić się można. O ile nie jest się drowem z tatuażami, tygrysołakiem, ani wilkiem. Wytarzanym w kremie na dzień z filtrem na promieniowanie. W tym suchym klimacie rośnie zabawna, egzotyczna roślinność. Drzewa, palmy, ogólnie fajne. Ptaszki i papużki. Przechodzicie przez niewielkie zadrzewienie w tym właśnie typie, z papużkami i małymi małpkami nad głowami. Znaczy, Kiti przebiega między palmami i drzewami, krzycząc, że żywcem jej nie weźmiecie i złoczyńcy mają oddać jej co jej, bo nie będzie więcej gadać z nagą, tańczącą chimerą o wielu kończynach i ogonach. A wy tak po prostu, powiedzmy, w miarę normalnie, jak drow z elfem magiem, best friends forever, „no awkward sielnce ani kłopotliwe pytania maga zbyte ciszą” style. Spacer jak spacer.
W tej pogodzie Kiti, z tym wilczym futrem i z tym błotem na sobie, nie pobiegła na szczęście zbyt daleko i z czasem prędkość jej biegania znacznie spadła, malejąc wprost proporcjonalnie do długości wywieszonego jęzora. Ponieważ Dirith z elfem magiem szli według zaplanowanej trasy, a Kiti latała finezyjnymi zygzakami, ostatecznie na teren wykopalisk dotarliście mniej więcej razem. Ze skał i piasku wystają fragmenty kamieni, murów i połamanych rzeźb. Coś na kształt zasypanej niemal całkowicie, okrągłej areny o promieniu kilkunastu metrów. Kopano w dół, tworząc lej idący w głąb okręgu, by odkryć ściany i podłogę. Drewniane podesty, skrzynki z narzędziami, namioty, rozłożone przy skałach za wiatrem. Pusto coś… Ani żywej duszy… Rozglądacie się, niepewni, czy jesteście tu mile widziani. Mimo obecnych pustek, wykopaliska musiały iść pełną parą, odkopali jeden fragment ściany i coś na kształt drzwi, starą, rzeźbioną, kamienną płytę. Zamkniętą. Choć wygląda, jakby była już otwarta niedawno – teren wokół jest oczyszczony, szczeliny wokół płyty wydają się oczyszczone, obok płyty leżą skrzynie z narzędziami i miotły. W namiotach jest mało sprzętu, głownie skrzynie z podróżnymi rzeczami, beczki z wodą, zabezpieczone żarcie. Skrzynie z jakimiś kawałkami gruzów, opasane karteczkami.
- A gdzie są wszyscy? – wyrwało się magowi.
- WIEM WSZYSTKO, WIEM, ŻE TO MACIE!!! – krzyczała zasapana Kiti. – ODDAWAĆ, ODDAWAĆ, ODDAWAĆ!!!
Zanim zdążyliście cokolwiek zrobić, ku waszemu zdumieniu, usłyszeliście odpowiedź męskiego głosu, równie entuzjastyczną, co krzyk Kiti:
- WIEM, KIM JESTEŚCIE, WYNOCHA STĄD!!! IDŹCIE PRECZ ODE MNIE!!!
– Halo? – zawołała elf mag. – Przepraszam, z kim mamy do czynienia? Kiepsko cię widać przez tę płytę….
- Nie interesuj się!!! Idźcie sobie!
- Spokojnie, przyszliśmy pomóc w wykopaliskach, było ogłoszenie…
- WON!!!
- Chcielibyśmy rozmawiać z kimś, kto zarządza tym pobojowiskiem… Gdzie są wszyscy?
- NIKOGO NIE MA, idźcie sobie, nie zbliżajcie się!
- Z kim rozmawiam? Masz jakieś imię?
- WYNOCHA!!!
__________________ - Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith. |