| Melissa była w drodze od dłuższego czasu i zdążyła już przywyknąć do życia na tobołkach. Cały swój dobytek trzymała w wytartym już podróżą plecaku i torbie medyka, którą nosiła na ramieniu. Nie było więc dla niej problemem szybko wyszykować się rankiem i razem z towarzyszami ruszyć do przybytku zwanego “Pod Węgorzem”. Szli w milczeniu. Najwyraźniej zniknięcie Dietera, wszystkich wbiło w kiepski nastrój. Zwłaszcza Bernard, był w wyraźnie kiepskim nastroju i w sumie Melissa się mu nie dziwiła, a nawet współczuła.
Kiedy dotarli na miejsce, nie umknęło uwadze dziewczyny, jak elfka rozmawiała z jakimiś podejrzanymi typami. Medyczka zmarszczyła brwi. Najpierw dziwne plotki o protegowanej sędziego, potem zniknięcie Dietera, podczas, gdy ostatni raz widzieli go w jej towarzystwie, a teraz to. Panna Blitz miała złe przeczucia, tym bardziej, że nie mogła dostrzec również zmierzającego w stronę elfki chmurnego Bernarda. Westchnęła cicho.
Z zamyślenia wyciągnął ją głos asystenta sędziego, który przyniósł im mapę i dokument poświadczający, że pracują dla miasta Talabheim. Dziewczyna przyjęła pakunek, rzuciła szybkie spojrzenie na mapę i list, i schowała go ostrożnie do swojego plecaka. ledwo to zrobiła, a już podszedł do nich sierżant Arvid, który po udzieleniu kilku rad, zainicjował przemowę. Przemowę, którą powinno wygłosić któreś z nich. Melissa rozejrzała się po swoich towarzyszach. Bernard dopadł już elfkę, pozostali nie wyglądali jakby się kwapili do zabrania głosu. Wdrapała się na jeden z wozów, stojący w pobliżu. Cicho westchnęła i powierzyła się mądrości i opiece Vereny. Mówiła powoli, głośno i wyraźnie. Słychać było w jej słowach życzliwość, ale też pewność siebie. Zupełnie jakby przemawiała do swoich pacjentów, których starała się przekonywać, że wie co robi i są w dobrych rękach.
- Słuchajcie dobrzy ludzie, nazywam się Melissa Blitz i jestem medykiem z Bechafen, a to są moi towarzysze… - Wskazała na Roberta i Doriana. - Sir Dorian de Bruine i Robert Werfel, Jest też drugi rycerz, sir Bernard von Kesserling. Razem będziemy was prowadzić do waszego nowego domu. - Miała nadzieję, że się nie myli i Bernard do nich dołączy, ale nie miałaby mu za złe, jakby zdecydował się jednak zostać i szukać Dietera. - Zbierzcie się wszyscy razem, niedługo wyruszamy. Starajcie się trzymać w miarę zwartej grupie, uważajcie na dzieci. Ruszymy Starą Drogą Leśną i będziemy omijać niebezpieczeństwa. Ludzie mający jakieś doświadczenie w walce będą stali na czele i końcu kordonu, starcy, kobiety i dzieci w środku. W razie jakiś problemów zgłoście się do mnie lub Roberta, jeżeli ktoś zostanie ranny, albo zachoruje, również zgłoście to do mnie. - Celowo nie wspomniała o kontaktowaniu się z oboma rycerzami, gdyż uznała, że nie będą życzyć sobie kontaktów z pospólstwem. Wolała unikać niepotrzebnych napięć, już i tak będzie trudno ten tłum utrzymać w ryzach. - Idziemy prosto do celu, nie rozłazić się po drodze na boki ani na postojach. Jak bogowie pozwolą, to dotrzemy na miejsce w kompletnym składzie. A teraz ogarnijcie się, policzcie dzieciaki i swoich bliskich oraz swoje manatki, i czekajcie na znak do wyruszenia. - Mówiąc to, zeskoczyła z wozu i spojrzała na Roberta, jakby szukała w nim oparcia.
__________________ Nawet jeśliś czysty jak kryształ i odmawiasz modlitwę przed zaśnięciem, możesz stać sie likantropem, gdy lśni księżyc w pełni... |