Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-05-2021, 15:38   #19
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację

Późny wieczór, bar „Bałałajka”. Pobudzający zapach blinów, rybnej zupy i północnej gorzałki mieszał się z przykrym odorem potu i łojowych świec. Do licznie zajmowanych stolików białogłowy o szerokich biodrach i różanych licach podawały jadło i napitek. W tle zaś przygrywała rzewna i melancholijna melodia, tutejsi bywalcy ostatnimi czasy nie życzyli sobie słuchać niczego innego. Choć ongiś lokal słynął ze skocznej muzyki, której dźwięk niósł się niemal po całym Małym Kislevie. Klienci, stanowiący wyłącznie mieszaninę Gospodarów i Ungołów, nie wyglądali na zbyt skorych do biesiady. Ilość zamawianych wiktuałów, a zwłaszcza alkoholu, była skromna jak na ich możliwości i potrzeby. Powodem była oczywiście sytuacja na rynku pracy, która wymuszała zaciskanie pasa, wpędzając wszystkich zgromadzonych w podły i smętny nastrój.

W końcu utwór urwał się po ostatniej, pełnej zgryzoty nucie. Tutejszy skomoroch, będący łysiejącym przysadzistym mężczyzną o ogorzałym licu i ostrych rysach czerstwej twarzy, wyraźnie pogłębionych przez ostry północny wiatr i mróz, odłożył swój instrument na bok i sięgnął po butelczynę wódki by zwilżyć gardło. W zasadzie nie przypominał typowego grajka, był dobrze uzbrojony i opancerzony. Brązowe oczy o posępnym spojrzeniu zdawały się widzieć wiele śmierci. Muzykant miał sumiaste wąsy i wystające z podgolonej czaszki szczątkowe włosy splecione w koński ogon. W uszach nosił nieduże kolczyki dla ozdoby. Skryte pod jego odzieniem gęste węzły mięśni nie utraciły nic ze swej dawnej sprawności.
— Onufry Pietrowiczu — zwrócił się w kierunku mężczyzny jakiś Kislevczyk z głębi sali. — Postawię ci kieliszek okowity. Zagraj ino dumkę o śniegach na stepach północnego obwodu.
Wtem do lokalu wparowała jakaś smukła, bogato ubrana kobieta w obstawie dwóch drabów. Wykidajłowie z początku chcieli ich zatrzymać, ale karczmarz skinął głową, coby ich przepuścić. Ostatnio nie przepadano tu za widokiem Imperialnych. Zwłaszcza napływowych. Dziwna trójka podeszła do szynkarza i zamieniła z nim parę słów. W zasadzie mówiła dziewka, towarzyszący jej mężczyźni musieli robić wyłącznie za ochroniarzy. Onufry przyjrzał się bliżej nieznajomej. Żadna ludzka kobieta nie mogła mieć tak doskonałej, ale jednocześnie obcej twarzy. Jednak wiarus nie poczuł się nieswojo, ani nie wyraził cienia zaskoczenia. Ongiś jego rota została wysłana do Erengradu w celu wsparcia obrony miasta przed naciągającą flotą norsmeńskich drakkarów. Tam też miał okazję widzieć podobne owej kobiecie istoty. Były to Morskie Elfy.

Były kozak rychło skonstatował, że widok przedstawicielki innej rasy, a może samej konkretnej niewieściej persony, musiał być nieobcy niektórym z zasiadających we wspólnej sali. Ich spojrzenia bowiem były unikające, bądź sztucznie wyrażały rzekomy brak zainteresowania wyraźnie niecodziennym jak na „Bałałajkę” towarzystwem. Tamta po dogadaniu się z oberżystą skierowała się w stronę samego Hrepiczuka, czym nie był zaskoczony, bowiem spostrzegł jak podczas pogawędki zerkali na niego sporadycznie. Mógł jedynie domniemywać, na jaki temat toczyła się owa dyskusja. Na szczęście wszystko miało się rychło wyjaśnić.
— Bądź pozdrowiony przezacny Onufry Hrepiczuku — przemówiła dostojnie elfka, jej głos był tak finezyjnie melodyjny, jakby stworzono go do recytowania wymyślnej poezji. — Podobnież szukasz zatrudnienia, a tak się szczęśliwie składa, że właśnie potrzebuję ochroniarza.
W międzyczasie do stołu doniesiono jadło i napitek dla weterana, niewątpliwie zamówione przez rozmówczynię, która jednocześnie pozwoliła się dosiąść do niego razem ze swoimi zausznikami. Widząc wymowne spojrzenie Kislevczyka po tychże, kobieta pospiesznie wyjaśniła.
— Potrzebuję kogoś, kto nie jest stąd. Dobrze zapłacę, a i obiecuję, że praca nie będzie polegać jedynie na nieodstępowaniu mnie na krok. Porobisz nieco mieczem i przysłużysz się jednocześnie miastu — ucichła na moment i rozejrzała się wymownie po sali. — oraz swojej społeczności.
Następnie położyła na stole złocistą, czyściutką koronę imperialną. Onufry spostrzegł jak niektórym z jego pobratymców wręcz zaświeciły się oczy. Niewielu z nich widziało na oczy taką monetę. Żeby tyle uzbierać musieliby pracować przynajmniej miesiąc, nie wydając ani grosza. Dla tak doświadczonego wojownika stanowiła jednak równowartość jednego tygodnia pracy w Imperium.

— To tylko zaliczka. Dostanie pan kolejne osiem po każdym Dniu Świątecznym*, dopóki nie zerwiemy umowy. Zainteresowany?
* – Festag, ostatni, ósmy dzień tygodnia.


Wolnym krokiem zbliżał się blady świt. Doprowadziwszy swoją grupę na przedpola Taalagadu Erik Kuntz rzucił ostatnie, pełne admiracji spojrzenie na majestatyczne, granitowe mury Taalbastonu, po czym przeszedł do pożegnań z podopiecznymi.
— Wypatruj swej dziewki, druhu — rzekł do rajtara, klepiąc go przyjaźnie po ramieniu. — Pewnikiem ludu tam siła po tej całej wojennej zawierusze, ale wierzę, iż ją odszukasz. Bywaj zdrów i niechaj Taal cię prowadzi.
Gdy skończył, przeszedł do kolejnych osób. A kiedy nastąpił definitywny moment rozłąki, po prostu zawrócił. Był wiecznym wędrowcem. Jego dom stanowił trakt. Rzadko zatrzymywał się w miastach.



Wkraczając do Wychodków, dzielnicy położonej na północnym skraju Taalagadu, von Sauber srogo pożałował, że posiadał nos (a jeśli sądził tak ktoś, kto spędził wiele miesięcy w Altdorfie, to wiedział doskonale co myśli). Wszechobecny brud i smród nie przysposabiał optymistycznie do eksploracji tego żałosnego miejsca. Ludzie i zabudowania przedstawiali sobą obraz skrajnej nędzy. Sama dzielnica stanowiła ogromne pole zasłane mrowiem namiotów, byle jak skleconych chatek i bud. Znający życie ulicy Viktor z pewnością domyślał się, jak sprawy stoją w tym miejscu. Na szczęście postawna klacz i wysoko osadzony, dobrze uzbrojony jeździec samym wyglądem odstraszali drobnych rzezimieszków, również zapewniając względne bezpieczeństwo przed kieszonkowcami trzosowi. Dziady proszalne jednak zdawały się być nieulęknione i co jakiś czas kolejny z kolei niestrudzenie prosił go jałmużnę, niepomny groźby razów ze strony jeździeckiego bata. Po akcentach przyjezdny rozpoznał, że większość ze zgromadzonych stanowili Hochlandczycy, było też kilka rodzin z Ostermarku, które widocznie również nie miały się gdzie podziać. On jednak chciał znaleźć ludzi z Ostlandu. Jeśli Klara mieszkała w tym plugawym miejscu, to koniecznym było ją stąd czym prędzej wydostać.


Przemierzając plątaninę podłych domostw Reiklandczyk w pełni pojął rozpacz i desperację ludzi, którzy tu mieszkali. Wzrok i słuch go nie zwodziły. Uchodźcy wyglądali jak mizerne, pozbawione ducha wraki. Kradzieże i napady były na porządku dziennym, a i w cieniu niektórych zabudowań dało się dostrzec ślady krwi, stanowiące ponure świadectwo zaszłych morderstw. Niektórzy spali wprost na ziemi, inni wydawali się spać, a tak naprawdę byli gnijącymi zwłokami tych, którzy skonali z głodu. Nędza, cierpienie i śmierć były egalitarne również wobec kobiet i dziatwy. Mężczyzna nader szybko wywnioskował, że większość tutejszych uchodźców nie pracowała. Przeważnie zasiadali oni tłumnie przy wygasłych ogniskach, popijając wątpliwej jakości księżycówkę. Dzieci zaś krzątały się bez celu.

Minęły przynajmniej dwa obroty klepsydry, ale dzięki charyzmie i hojnie rzucanym srebrnikom rajtar w końcu odnalazł w jakimś rozpadającym się baraku kogoś, kto znał Klarę. Starowinka o imieniu Sofia, która ongiś dzieliła z nią jedno domostwo, wręczyła mu nieco wymiętą, zapisaną kartkę papieru.


Wojak spojrzał pytająco na kobietę.
— Ano poprzedniego dnia mje to wręczyła, zabrała cały dobytek, ucałowała na pożegnanie, a potem zwyczajnie ostawiła, Serdeńko. Ale doszły mje słuchy, że nasze ludziska ruszają dzisiej skoro świt spod „Wyngorza” do nowych chałup, może tamuj jeji poszukaj?
Uświadomiwszy sobie wagę tych słów, szlachcic czym prędzej wskoczył na koń i ruszył pędem w kierunku lepszej części Taalagadu.

Ku irytacji jeźdźca Krowa miała niemałe kłopoty z szybkim przedostaniem się przez zatłoczone miasto. Największy problem pojawił się po minięciu rogatek (gdzie musiał uiścić opłatę szylinga od każdej nogi ludzkiej jak i końskiej) na Moście Czarodziejów. Bowiem przy Ścianie Robotników, fragmencie kamiennego muru połączonego z mostem, zgromadził się spory tłum krzepkich mężczyzn, szczelnie zagradzających przejście. Ponad nimi na drewnianych beczkach stali zleceniodawcy wybierający ludzi do pracy. Z tego co do tej pory podczas galopady zauważył Viktor, w porcie praca musiała nie ustawać ani na chwilę, zaś warunki spowodowane jakością zabudowy i straszliwym pośpiechem były na tyle niebezpieczne, że pewnie często zdarzały się wypadki, co sprawiało, że przez cały dzień musiano szukać ludzi. Daleko było temu do warunków panujących w dokach Altdorfu. Do tego widać było, że między zgromadzonymi się panuje niezwykle napięta atmosfera, konkurencja o zatrudnienie musiała być niezwykle zacięta. W końcu doszło do pierwszych kłótni.
— Co siem pcha hochlandzkaja swołocz! A paszli nazad k waszyj prowincyji larwy bezwstydnyje, byśta siem wstydzili poczciwym ludiom rabote brać. Za sobaczy grosz rabotać.
— Takie same nasze prawo tu stać co i wasze! Nas też głód morzy.
— Ha tfu! Jemigranty, wracajta na swoje. Nikt wasz tu ne prosil. My tu byli pierwyj.
— Ha, ha! A ty jaki niby? Imperialny? Widać, że cap z północy, ryj od samogona ogorzały, osełedec krowim moczem ulizany.
— A ty kurwi synu! Cóżeś skazał?!
— A to, że twoja matka ze knurem po kryjomemu legała, dlatego takiś warchoł!
Grupa Hochlandczyków zaśmiała się gromko na tę uwagę. Na co odpowiedziały gniewne okrzyki Kislevitów. Chwilę później doszło do wymiany ciosów i przepychanek. Rajtar skorzystał z okazji i przedarł się przez wyrwę pozostawioną przez szamoczącą się ciżbę.

Pędząc swą ukochaną klacz przez ciasne uliczki i pomiędzy tłumami ludzi w końcu udało mu się dotrzeć przed tawernę „Pod Węgorzem”. Błogosławieństwem Sigmara liczna grupa uchodźców pod kuratelą straży dopiero ruszała w drogę.


Przemówienie Melissy zostało całkiem pozytywnie odebrane przez zgromadzonych uchodźców. Aż Robert, dotychczas znany w drużynie jako ten złotousty, skinął jej z wyraźnym uznaniem. Po wymizerowanych obliczach Hochlandczyków dało się spostrzec, że jej słowa pozwoliły im odzyskać odrobinę woli walki. W każdym razie wszyscy solidarnie wykonali jej polecenia i wyrazili chęć do drogi. Widząc to, sierżant Arvid wydał zgromadzonym rozkaz do wymarszu, przyznając im tymczasową obstawę ze swoich ludzi, lecz wyłącznie dopóki nie opuszczą terenu Taalagadu. W tej samej chwili medyczka odwróciła się, bowiem nagle dobiegły jej uszu zbliżające się odgłosy podkutego konia galopującego wprost od strony doków.

Zakuty od stóp do głów w stal Bernard poruszając się na swym potężnym koniu wzbudzał taki postrach i podziw, że nikt nie śmiał zatąpić mu drogi. W zasadzie nie tylko zaprzysiężony Ulrykowi rycerz zakonny, ale i sam masywny rumak stanowił znaczne niebezpieczeństwo oraz symbol wysokiego statusu i majestatu. Niektórzy z żołdaków wręcz z pobożnością chwytali swe amulety z wilczymi łbami, widząc jednego z wybranych synów boga wojny. Jednak kiedy von Kesserling rzucił swe zuchwałe pytanie w kierunku elfki, na jego drodze stanął ktoś, kogo widocznie nie byle co wprawiało w lęk i kto nie czuł respektu przed jego bogiem, ani autorytetem. Był to obdarzony surowym obliczem krępy Kislevita w kolczym pancerzu. Nie ustąpił on pola ani na cal, tylko wpatrywał się niewzruszenie w Middenlandczyka. Z kolei Lafeneanna wyraziła szczere zaskoczenie pytaniem tegoż i położyła uspokajająco dłoń na ramieniu swojego ochroniarza. Wydawała się nie być dotknięta brakiem kurtuazji ze strony pytającego.
— Nie mam pojęcia o czym prawisz Możny Panie — przemówiła w sposób nie budzący wątpliwości. — Ów... — zrobiła przerwę, jakby chciała powiedzieć coś niestosownego. — młodzian odstąpił ode mnie koło Mostu Czarodziejów. Odprawiłam go wtedy, nie mając więcej czasu na jego szczeniackie konkury. Gdzie się teraz podziewa nie mam pojęcia, chociaż...
Zastanowiła się przez moment, a jej twarz wyraźnie spochmurniała.
— Dziś rano terierzy** znaleźli jakieś potwornie okaleczone ciało, a dokładnie mówiąć — wzdrygnęła się. — Sam korpus... przywiązany do jednego z pali podtrzymujących najdalej na południe wysuniętą przystań. Nie mówię, że to był on... Ale skoro zaginął, to o ile nie zabawił w jakiejś tawernie bądź lunaparze, to istnieje jakaś szansa, że jest ofiarą tego okropnego mordu. Ale to nie wszystko. Okaleczony zewłok był pokryty licznymi i bluźnierczymi symbolami bóstw Chaosu. To nie pierwszy taki przypadek w Taalagadzie. Każdy miejscowy dobrze wie, że lepiej obcym nie kręcić się po mieście w pojedynkę...
** – jedna z formacji straży miejskiej Talabheim, znani z uwielbienia do Ulryka
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 20-05-2021 o 16:51.
Alex Tyler jest offline