Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-05-2021, 20:20   #67
sieneq
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację
Post stworzony wspólnie z Panem Elfem


Po pełnym napięcia poranku, dalsza cześć pierwszego dnia podróży po opuszczeniu gościnnej Stadniny Starego Dębu wprawiła Zwinnorękiego w beztroski nastrój. Składała się na niego zarówno radość z powodu wyleczenia Hild, mieszająca się, co tu ukrywać, w pewnym poczuciem dumy – jako że miał w tym swój udział, rozpoznając trujące zielsko; jak i wszechogarniające poczucie wolności i swobody, towarzyszące jeździe przez bezkresne stepy Rohanu pod pogodnym, błękitnym niebem. Szron szedł równym, wyciągniętym krokiem, do którego ciało młodego jeźdżca chyba się przystosowało, bo niedogodności, jakie stały się jego udziałem po wyruszeniu z Edoras, chwilowo odeszły w niepamięć. Zwinnoręki z wysokości końskiego grzbietu patrzył na uciekające wstecz połacie traw, porośnięte mchami skały i kępy karłowatych krzewów a od czasu do czasu ścigał wzrokiem smukłą sylwetkę Gléowyn, galopującej niestrudzenie na czele drużyny. W takich momentach na jego ustach pojawiał się mimowolny uśmiech, a w głowie, w rytm stukotu końskich kopyt, powracały słowa ballady, którą usłyszał podczas wieczerzy:

Gdzie koń i jeździec?
Wolność i wiatr.
Gdzie koń i jeździec?
W przestworzach traw.

Gdy słów nie trzeba wcale
wystarczy dotknąć chrap
by znaleźć ukojenie
od zwykłych ludzkich spraw.

Gdzie koń i jeździec?
lśni kopyt ślad
tam róg Eorla
w oddali gra.

Gdy pęd rozwiewa włosy,
wyciska srebrne łzy,
śmiglej niż ptak na niebie
tak Mearas goni sny.

Pod wieczór wypuścił się naprzód, w kierunku wskazanym przez Gléowyn, w poszukiwaniu dogodnego miejsca na nocleg. Po przebyciu kilku mil dostrzegł, ukrytą u podnóża skalnego ostańca, płytką kotlinę okoloną pasem zarośli i karłowatych drzewek, które dawały szansę na zdobycia jakiego takiego opału. Spomiędzy głazów wybijało małe źródełko; lodowata woda, szemrząc cicho, wypływała wąską strugą by wkrótce zniknąć pośród skalnych szczelin. Nie było to miejsce tak komfortowe, na znalezienie jakiego liczył, myśląc o Rogaczu, który ewidentnie odczuwał trudy podroży, ale zbliżający się zmrok wykluczał dalsze poszukiwania.

***

Zwinnoręki siedział przy ognisku, skrzyżowawszy wygodnie nogi. Obracał w dłoni kawałek drewna, który pod ostrzem noża zwolna nabierał kształtów konia niosącego jeźdźca. Od czasu do czasu przerywał pracę, kierując wzrok ku siedzącej nieopodal Gleowyn, na jej twarz rozświetloną ciepłym blaskiem; oczy w których migotały odbicia płomieni.

Ne minuial tôl lû
Ir tirich er-'îl gelair awarthannen
Ir in-elenath gwennin.
I 'îl thinna, i amar ú-dhartha.

Tuż obok Zwinnorękiego przycupnęła Yáraldiel. Pojawiła się znienacka, jakby wyrastając spod ziemi, bezszelestnie. Gdyby nie słowa wiersza, które wypowiedziała melodyjnie w języku elfów, zapewne zapatrzony młodzieniec jeszcze długo nie zauważyłby jej obecności.
Elfka spojrzała na łowcę, a jej twarz rozświetlana pomarańczowym blaskiem ogniska wyglądała jeszcze łagodniej niż zwykle, o ile w ogóle było to możliwe.
- To piękny, acz smutny poemat. - Spojrzała na rozgwieżdżone niebo ponad nimi. - Zupełnie jak gwiazdy, o których opowiada. Lśnią pięknie, zdobiąc nocne niebo, ale wraz z pierwszymi promieniami słońca ich blask gaśnie, by wkrótce całkowicie zniknąć. Świat nie czeka, by ktoś mógł się nacieszyć ich pięknem.
Co miała na myśli poprzez te słowa? Czy odnosiła się do kiełkującej relacji między Gleowyn a Zwinnorękim? A może po prostu poczuła się natchniona piękną, gwieździstą nocą?
- Wybacz, Rodericku, być może przeszkadzam? Powinnam była zapytać czy mogę się dosiąść, acz widząc cię samotnie strugającego w drewnie, poczułam, że to idealny czas na rozmowę.
Yáraldiel uśmiechnęła się lekko, czekając na odpowiedź mężczyzny.

Zwinnoręki drgnął, zaskoczony, słysząc tuż obok melodyjny głos Yáraldiel. Onieśmielony, spuścił wzrok, wbijając go na dłuższą chwilę w drgające płomienie ogniska. W końcu jednak obrócił spojrzenia na elfkę, a łagodność, malująca się na jej twarzy, poparta zachęcającym uśmiechem, dodały mu widać odwagi. Odezwał się, wolno dobierając słowa.
– Nie… nie przeszkadzasz, pani Yáraldiel. Jeśli chcesz rozmawiać… ja…
Urwał i przez chwilę milczał, gładząc palcami trzymane dłoniach drewno. Jego dotyk najwyraźniej pomagał mu chyba znaleźć potrzebne słowa, bo odezwał się ponownie, pewniejszym głosem.
– Rzeczywiście, pięknie dziś świecą. Te gwiazdy, o których, pani, mówiłaś. W domu… w lesie... niewiele ich oglądałem. Nad Stawem najwięcej… Tam niebo odsłaniało się bardziej. Dopiero na Wielkiej Rzece zobaczyłem wszystkie. Nad sobą i pod sobą – uśmiechnął się. – No i tu, w Rohanie. Nic nie przesłania nieba. Chyba, że góry.
Umilkł, a po chwili dodał – Ten wiersz… który powiedziałaś. Pięknie brzmią te słowa, chociaż ich nie rozumiem. Ne minuial tôl… li... – spróbował powtórzyć pierwszy zasłyszany wers.

Yáraldiel przez chwilę nic nie odpowiadała, wpatrując się milcząco w Zwinnorękiego. Zdawało się, jakby próbowała coś rozczytać z jego osoby, coś zrozumieć, odnaleźć coś, czego nie widać na pierwszy, ani może nawet na drugi czy trzeci rzut oka.
- Powtórzyłeś je niemal bezbłędnie - powiedziała, ale w jej głosie nie było słychać zaskoczenia. Niemalże jakby spodziewała się, że tak właśnie się stanie. Uśmiechnęła się ponownie. - Mówisz, że nie rozumiesz tych słów, lecz czy nie jest tak, że gdzieś w głębi siebie pojmujesz ich sens? Jakby znaczenie było dla ciebie jasne, mimo obcego ci języka?

Zwinnoręki zapatrzył się w ogień, znieruchomiał, jakby wsłuchując w swoje myśli.
– Nie wiem, co ci odpowiedzieć, pani. Niewiele słyszałem mowy twego plemienia. Dawno... kiedyś... w głębi Puszczy. Odległy śpiew. Próbowałem podążać jego śladem, ale nigdy nie odnalazłem tych, co śpiewali. Tak jak i wtedy, teraz nie pojmuję słów, nie wiem co znaczą, ale gdy je słyszę, czuję… jakby… tęsknotę? Choć nie wiem za czym. Powiedziałaś, że te słowa mówią o gwiazdach. A one coś we mnie obudziły. Wtedy, na Wielkiej Rzece. Wolność. Ale coś jeszcze. Jak echo odległego wołania. Chęć… wezwanie. By płynąc dalej. Jakby miały mnie gdzieś prowadzić, ale dokąd? Dokąd wiedzie droga? – Obrócił wzrok na rozmówczynię. – Czy elfowie to wiedzą, pani Yáraldiel?

Elfka uśmiechnęła się pobłażliwie. Spojrzenie jej niebieskich oczu zdawało się wciąż poszukiwać w Zwinnorękim tego, czego on sam być może jeszcze nie widział.
- Są elfowie i są nawet ludzie, którzy potrafią czytać z gwiazd. Są elfowie obdarzeni darem spojrzenia w przyszłość. Czy jednak wiedzą, dokąd prowadzą zawiłe ścieżki życia każdego z nas?
Yáraldiel w końcu odwróciła wzrok i spojrzała w niebo, na mieniące się na nim gwiazdy.
- Sądzę, drogi Rodericu - odezwała się po krótkiej chwili, wciąż wpatrując się w niebo - sądzę, że nawet osoby obdarzone najpotężniejszym darem jasnowidzenia nie są w stanie dokładnie ocenić, dokąd wiedzie czyjaś droga, niezależnie czy są to elfowie, czy ludzie, czy nawet czarodzieje. Swoją ścieżkę kształtujemy sami, a każdy kolejny krok, każda, nawet najmniejsza, decyzja może sprawić, że zboczy ona w zupełnie innym, niespodziewanym kierunku.
W końcu po raz kolejny zwróciła swe spojrzenie ku niemu.
- Rodericu, wiesz, że płynie w tobie elficka krew? Zauważyłam to już po pierwszym spotkaniu, lecz chciałam się upewnić, zanim z tobą o tym porozmawiam. Jest coś w twoim głosie, sposobie jaki się wyrażasz, w twoich gestach, ale i twojej urodzie, co wskazuje na elfickie pochodzenie. Nie jest ono czyste, jeśli mogę użyć takiego prostego wyrażenia, wydaje się być rozcieńczone, ale każdy elf, nawet ten najmniej spostrzegawczy, zauważyłby te cechy poznając ciebie.

Młodzieniec zastygł nieruchomo. Otwartymi szeroko oczami wpatrywał się w twarz elfki. Jednak niespodziewanie szybko pojawił się nich błysk zrozumienia, a zdumienie, malujące się na jego twarzy, ustąpiło.
- To co mówisz, pani…oznacza… że mogło być prawdą, co mówili. Że moja matka mogła pochodzić z plemienia elfów. - Uniósł kącik ust w smutnym półuśmiechu. - Stryj Audovald opowiadał, że ojciec przywiódł ją z odległej krainy. Że inni mu zazdrościli, taka była piękna. Gailavira Jasnowłosa.
Głos Zwinnorękiego brzmiał matowo, jakby odpłynęły z niego wszelkie emocje.
- Była uzdrowicielką. Stryj powiedział mi, że pewnego dnia wyruszyli, ona i ojciec, do Rhosgobel. Po lekarstwa i zioła. Miałem wtedy sześć lat. Popłynęli łodzią, z nurtem Cienistej Rzeki. Nikt ich więcej nie widział. Łódź znaleziono na brzegu, pustą. Żadnego śladu. Tylko to.
Sięgnął w rozcięcie bluzy i wydobył niewielkie zawiniątko. Rozwiązał oplatający je rzemyk, rozwinął. Wyciągnął w stronę Yáraldie dłoń, na której spoczywał nieduży pierścień, Blask ogniska zamigotał w ciemnym metalu i rozświetlił niewielki, owalny, mlecznobiały kamień, opleciony misternie wykutymi z brązu płatkami.
- Należał do mojej matki. Znaleźli go wciśnięty w szczelinę pomiędzy deskami łodzi. - Zacisnął dłoń. - To całe moje wspomnienie o niej. Nie pamiętam, jak wyglądała. Dawniej, gdy byłem młodszy, śniłem, że przychodzi do mnie. Ale w żadnym śnie nie mogłem dostrzec jej twarzy, zawsze okrywał ją cień. Czasem zdawało mi się, że słyszę jak śpiewa…

- A teraz powiedziałaś, pani Yáraldie, że… zostało mi po niej coś jeszcze. Cóż mogę zrobić z tym dziedzictwem? - w jego głosie pobrzmiewał lekko gorzki ton.

Yáraldiel utkwiła spojrzenie niebieskich oczu w Zwinnorękim. Przyglądała się przez dłuższą chwilę, jakby zastanawiając się nad doborem słów, które chciała mu przekazać.
- Nie chciałam przysporzyć ci dodatkowych trosk, Rodericu. Jeśli tak się wydarzyło, to proszę cię o wybaczenie. Być może zbyt pochopnie podjęłam decyzję o nawiązaniu tej rozmowy…
Elfka podniosła się na równe nogi, a światło padające z ogniska rozświetliło całą jej smukłą sylwetkę. Spojrzała z góry na Zwinnorękiego, lecz w tym spojrzeniu próżno było szukać wyniosłości. Patrzyła z troską, a na ustach gościł lekki uśmiech.
- Nadejdzie czas, kiedy będziemy mogli kontynuować tę rozmowę - powiedziała łagodnie. - Czuję, że poznasz odpowiedzi na nurtujące cię pytania, jednak nie zdarzy się to dzisiejszego wieczora. Odpocznij, nabierz sił, czeka nas długa podróż.
Kiedy miała już odejść, spojrzała w stronę Gleowyn, później na Zwinnorękiego i znów się uśmiechnęła.
- Nie pozwól, by twoja gwiazda zgasła.

Roderic podniósł wzrok na elfkę. Nie znalazłszy jednak słów odpowiedzi, milczał, patrząc jak ta powoli się oddala. Schował do sakwy niedokończoną figurkę po czym opuścił miejsce przy ogniu, po cichu oddalając się poza krąg rzucanego przezeń światła.

Wyciągnięty na ziemi, wpatrywał się w rozgwieżdżone niebo, obracające się powoli nad jego głową. Płynące w niej myśli, coraz bardziej senne, krążyły wokół słów wypowiedzianych przez Yáraldiel, by w końcu, już na granicy jawy i snu, spleść się ze słowami rohirrimskiej ballady i elfickiego poematu:

Gdy gwiazd blask w ogniu niknie
step nocną śpiewa pieśń
Skroń wtulasz w twarde siodło
snu nić prowadzi cię

Gdy w dali w słońca złocie
Dwór jak pochodnia lśni
prowadzi cię do domu
jak gwiazdy z Dawnych
jak gwiazdy z Dawnych Dni

Ne minuial tôl lû
Ir tirich er-'îl gelair awarthannen
Ir in-elenath gwennin.
I 'îl thinna, i amar ú-dhartha...


/At starfade a time comes
When you see one brilliant star left behind
When the starry host has departed.
The star fades, the world does not wait.
/
Elvish Poetry - orignal compositions, translations of JRRT’s English poems into Elvish by E. Brundige


“Ballada Rohirrima” Drużyna Trzeźwych Hobbitów
https://www.youtube.com/watch?v=oiRg0KuvbvA



 

Ostatnio edytowane przez sieneq : 26-05-2021 o 21:10.
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem