***
Sinclair słuchał w milczeniu relacji swojej podkomendnej z właśnie przeprowadzonego przez nią przesłuchania. Po wyrazie jego twarzy ciężko było stwierdzić co dzieje się w jego głowie.
- Przekaż sprawę do Specjalnych - odezwał się w końcu, bez wdawania się w szczegóły, czym potwierdził to co chwilę temu podpowiedziała jej Amy. - Co do naszego aresztanta to przetrzymamy go w celi na wypadek jakby chłopcy chcieli coś z niego jeszcze wyciągnąć, a potem przywalimy mu grzywnę, za niespłacanie której dostanie dwa lata.
- No i świetnie - ucieszyła się Inspektor i przyklasnęłaby, gdyby się nie powstrzymała. - To przygotuję zgłoszenie - dodała i już miała wyjść z gabinetu, ale sobie przypomniała o jednym szczególe. - Może lepiej by było, żebym się nie podpisywała pod nim - zasugerowała. - Po tej akcji z Heretykiem w moim mieszkaniu wolałabym, żeby moje nazwisko nie było przy tej sprawie. Rozumie pan, mój ojciec mógłby się zaniepokoić i jeszcze by mu głupi pomysł przyszedł, jak przeniesienie mnie do innej dzielnicy.
- Hmm - Sinclair wbił w nią spojrzenie i milczał kilka sekund. - Nie. To twoja sprawa. Poza tym jak przyjdą specjalni to lepiej żeby tobie uprzykrzali życie niż komuś innemu. Poza tym to ty znasz odpowiedzi na pytania jaki mogliby zadać.
- Nadal będzie pan mógł odesłać do mnie zainteresowanych jak się zgłoszą, wszystkim z chęcią się zajmę. Chodzi jedynie o jeden podpis na papierach - wyjaśniła.
- Przestań się mazać. Napastnika w twoim mieszkaniu sama zabiłaś. Od tamtej pory radzisz sobie nie najgorzej. No może właśnie poza lekką paranoją odnośnie Heretyków, których wyczuwasz co kilka kroków. Pora wziąć się w garść. Potraktuj to jako terapię.
Corday parsknęła śmiechem na sugestię jakoby miała paranoiczne zachowania. Tak, to było bardzo zabawne.
- Nie pan się będzie musiał tłumaczyć przy rodzinnym obiedzie - powiedziała z rozbawieniem. - Jeszcze pan za mną zatęskni jak mój ojciec wykaże się nadopiekuńczością i dostanie pan w moje miejsce kogoś kto nie obroni się przed heretykiem-zabójcą.
- Tylko wtedy jeśli postanowi cię przenieść, bo jesteś za uparta, żeby dać się zabić. Jeśli będzie cię chciał ochronić przed heretykami to jednak nie ma lepszego miejsca jak Luna, a każda inna dzielnica jest co najmniej tak samo niebezpieczna jak nasza. Więc koniec końców jestem i tak skazany na ciebie - zrobił celowo wymuszony uśmiech, przez który mimo wszystko przebijała się sympatia do swojej rozmówczyni. Najwidoczniej nie było wiele osób potrafiących próbować zachować asertywność w stosunku do niego.
- No zobaczymy - skomentowała mocno nieprzekonana do jego punktu widzenia. - W takim razie ja i moja lekka paranoja idziemy ogarnąć papiery - dodała i skierowała się do wyjścia.
Komendant się już nie odezwał. Najwidoczniej uznał, że forma “pocieszenia” jaką zastosowała przed chwilą była wystarczająca.
Po wyjściu z gabinetu Corday skierowała się prosto do Lewis.
- Miałaś rację - odezwała się z lekkim uśmiechem i usiadła na brzegu biurka podwładnej. - Szykujemy papiery, obwiązujemy je śliczną wstążką i na srebrnej tacy kierujemy do Specjalnych - mówiąc to Irya zdała sobie sprawę, że ciekawi ją jak wygląda w praktyce praca tego wydziału.
Lewis skinęła głową i zaczęła składać akta związane ze sprawą na jedna kupkę.
- Bywa, że Specjalni współpracują z Inkwizycją - napomknęła wbijając spojrzenie w przełożoną. Twarz wyrażała niechęć. Nie było tam strachu, a raczej coś na kształt reakcji na brzydki zapach.
- Ej, bądź dobrej myśli! Może będą przystojni - mrugnęła do niej Irya i wróciła do swojego biurka, żeby spisać anonimowe zeznania Wolfa.
***
Normalnie przekazanie sprawy do innego wydziału trwało nieco dłużej. Jednak w przypadku Sekcji Specjalnej w ocenie Corday przebiegło to ekspresowo. Nie była jednak pewna czy wynikało to z profesjonalnego podejścia tego wydziału czy mało profesjonalnego podejścia wydziałów z jakim miała do tej pory do czynienia. W niecałe dwie godziny do ich biura zawitały dwie znajome jej osoby.
- Inspektor Corday! - usłyszała od strony drzwi - Agent Johnson i Roberts. Jesteśmy w sprawie przekazania akt pani sprawy.
Blondynka najpierw odkręciła głowę w ich kierunku, a później odwróciła się na swoim obrotowym fotelu biurowym przodem do nich.
- Wewnętrzni wożą papiery dla specjalnych? - zapytała i już jej się cisnęła na język kąśliwa uwaga, że w końcu robią coś na co wystarczają ich kompetencje, ale odpuściła sobie, bo pierwszy raz zachowywali się spoko. No i dała im fory za to, że ostatnim razem jak się widzieli to jeden z nich w ciężkim stanie trafił do szpitala Bractwa. - Widzę, że ktoś się szybko wylizał z zadrapań - dodała i wstała, wyciągając rękę na przywitanie do Johnsona.
- Wewnętrzni nie wożą papierów dla specjalnych - usłyszała w odpowiedzi, gdy mężczyzna uścisnął jej dłoń. W jego oczach mogła wyczytać ślady rozbawienia. - Zadrapania częściej zdarzają się Robertsowi, ale ja też z nimi sobie radzę. Chociaż tym razem nie obeszło się bez interwencji Mistyka.
- Skoro nie robicie Specjalnym za kuriera to co was sprowadza? - zapytała i usiadła na brzegu swojego biura. - Bo ja nie przypominam sobie żebym miała jeszcze jakąś sprawę do wypchnięcia z mojego posterunku - skrzyżowała ręce na piersi i spoglądała po nich.
- Tak, nie jest to standardowa procedura - przyznał Johnson. - Jednak byliśmy w okolicy i dostaliśmy odgórne polecenie aby ominąć standardowy konwój - wyjaśnił zaraz potem.
- Ktoś tu ma fory na górze - kąśliwie skomentował Roberts ściszonym głosem, uśmiechając się półgębkiem. Partner zerknął na niego i przewrócił oczami.
Irya zrobiła urażoną minę po słowach Robertsa, ale po rozbawionych oczach było widać, że sobie tylko żartuje.
- No to tu jest wszystko co dla was mam - poklepała ręką stertę papierów leżących na blacie między nią, a bukietem wciąż dobrze wyglądających ciętych kwiatów.
- Tak swoją drogą to my tylko współpracujemy z wewnętrznymi - rzucił Roberts, gdy jego kolega zbliżył się do biurka inspektor. Coś nie dało mu pozostawić sytuację bez komentarza.
- Oprócz tego są jakieś dowody w depozycie? - zapytał Johnson sięgając po teczki.
- Współpracujecie? - zdziwiła się Irya i odsunęła teczki od dłoni sięgającego po nie Johnsona, w geście, że dostaną je, jeśli rozwiną temat.
- Ona chyba cały czas myślała, że my jesteśmy pod Mitchellem - skomentował Roberts w kierunku swojego kolegi, po czym zwrócił się bezpośrednio do Iryi. - Naszym szefem jest Singer.
- W sumie... - Irya zmrużyła oczy wspominając ich pierwsze spotkanie. Oni jej się przedstawili tylko jako CBI, a że są od Mitchella zasugerował David. Westchnęła, bo w świetle nowej wiedzy, wydarzenia z ich udziałem zaczynały nabierać lepszego sensu. I oni sami z automatu zrobili się ciekawi dla niej. - A wam się nie spieszyło, żeby mi poprawić światopogląd - stwierdziła, ale bez pretensji, zupełnie jakby doceniła dowcip w jaki dała się wrobić. Już bez przeciągania oddała akta Johnsonowi. - Wszystko macie tu, ewentualnie ja mogę występować jako ofiara napaści Yamady przy odzyskiwaniu zaginionej, Catherine Fox, przetrzymywanej na polecenie wspomnianego - dodała z pewną dozą sarkazmu.
- Praca w CBI nie należy do łatwych, a afiszowanie się naszym wydziałem bardziej utrudnia niż ułatwia. Wolimy pozostawiać innych w niewiedzy na tyle ile to możliwe - Johnson strzelił wymuszonym uśmiechem. - Będziemy w kontakcie - dodał w formie pożegnania po zabraniu akt i obaj skierowali się do drzwi. Roberts pożegnał się niedbałym salutem.
Corday pożegnała ich lekkim skinieniem głowy. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, gdy zastanawiała się jak to się teraz może potoczyć. Sądząc po tym jak szybko przybyła ta dwójka, była duża szansa, że zainteresują się Yamadą. O ile wcześniej nie zajmą się nim Braciszkowie. Ciekawiło ją jak to wszystko się ułoży.