Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2007, 20:44   #8
Diriad
 
Diriad's Avatar
 
Reputacja: 1 Diriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnieDiriad jest jak niezastąpione światło przewodnie
Lanoreth leżał wśród rozłożystych gałęzi jednego z drzew w jego wielkim pokoju przypominającym bagienną dżunglę do tego stopnia, że gdyby ktoś nie wszedł do niego z zamkniętymi oczami, mógłby sie nieomal zgubić. Wrażeniu przeczyły jedynie drewniane mostki, prowadzące od jednej "wysepki" do drugiej. Szary kapelusz z dużym rondem miał położony na twarzy, lecz bynajmniej nie było to spowodowane mocnym światłem - w pomieszczeniu panował raczej półmrok.

W ostatnim czasie niewiele wychodził z pokoju; nie czuł takiej potrzeby. Konsorcjum z jakichś powodów przestało dbać o wygląd budynku, a nowe zasady - czy też zakazy, które to słowo lepiej pasowało - zabraniały całej gamy zachowań innych niż potrzeby fizjologiczne. Liczył tylko, że nie wejdzie w obieg pojęcie nowomowy i myślozbrodni. Nawet treningi stały się rzadsze i jakoś bardziej... Monotonne? - Lanoreth nie wiedział, czy to było odpowiednie słowo. Grunt, że nic już nie dawało tej satysfakcji, którą zapewniało wcześniej. Wszystko się zmieniało, a mężczyzna miał nadzieję, że to, co się działo, było tylko formą przejściową przed lepszym wizerunkiem Konsorcjum. Jednak jako osoba miłująca się w logice, bał się, że nadzieja może być złudna.

Weźmy choćby wezwanie, które właśnie rozległo się z głośnika. Abstrahując już nawet od dziwnego tonu i znudzenia głosu, było inne. Nie było w nim mowy o Sali Odpraw... Czyżby mieli być zaprowadzeni gdzie indziej?
"Przygotować się do wyprawy" - brzmiała zapowiedź. Lanoreth od razu zaczął zastanawiać się ile dostaną na to czasu. Obstawiał trzy kwadranse.

Trafił, czy nie, trzeba było zebrać rzeczy potrzebne na kolejną wyprawę. Na miejscu, na którym przed chwilą leżał, znajdował się owinięty wokół drzewa, wielki wąż. Zsunął się powoli po pniu, pełznąc w kierunku miejsca, gdzie mężczyzna przechowywał swoje rzeczy. Lanoreth lubił przemieszczać się po pokoju w formie węża. Było to... tak naturalne.



Mężczyzna w oliwkowej koszuli stał w pokoju, poprawiając na głowie ciemny kapelusz i zarzucając szary płaszcz sięgający do ziemi. Przytroczył do pasa dwa Uzi, które używał jeszcze za czasów wypraw badawczych na Lethrium. Miał je ze sobą także na wyprawie po Kamień Dusz... Do przygotowanej - jak zawsze - torby, wrzucił jeszcze kilka rzeczy, które mogły się przydać.

Teraz miał czas na chwilę przemyśleń przed wyprawą. Ciekawe, co czekało ich tym razem? Dowiedział się troszkę o misji Grupy Rycerskiej, jednak nie dość, że było tych informacji bardzo mało, musiał się kryć z tą wiedzą, odkąd weszły w życie nowe zasady. I kim byli ci ludzie - lub nie - którzy tym razem będą mu towarzyszyć? Znał Teka, z pierwszej wyprawy. Cenił go jako dobrego Strażnika, mimo, że czasem nie pochwalał jego zachowań. Ciekawe, jak wpłynęła na niego druga misja, w której Lanoreth nie uczestniczył? Reszta imion pozostała mu nieznana, choć wydawało mu się, że kilka z nich słyszał już, gdy wzywano Grupę Rycerską. Teraz będzie miał okazję poznać ich - i to, jak przypuszczał, w ekstremalnych warunkach, które zawsze wydobywały z ludzi to, jacy są naprawdę. W takich sytuacjach nie było miejsca na grę.

Wreszcie przybył posłaniec z rzeczami i informacjami niezbędnymi w wyprawie. Po niezbyt miłym powitaniu Lanoreth czuł wprost pokusę, by spojrzeć mu głęboko w oczy i wpoić mu tak nieco kultury. Zmienił jednak zdanie - i on pewnie wyczuwa tę całą nową presję Konsorcjum. Uśmiechnął się więc tylko na widok fiolki z białym płynem - "Chociaż to się nie zmieniło...". Umieścił obie buteleczki w małym woreczku, przytwierdzonym do pasa pod płaszczem. Przełożył zawartość torby do swojego pakunku. Zauważył wśród nich znaną już bransoletę, którą założył na lewy nadgarstek. Ruszył za pracownikiem, rozwijając kartkę z tekstem.
"Źródło Zła..." - ciekawe, co to mogło być? Nazwa brzmiała prawie tak tajemniczo, jak ta Kamienia Dusz. W następnym wersie okazywało się, że owo "Źródło Zła" rzeczywiście jest fizycznym źródłem. Ciekawe... Zastanawiał się też, czy misja jest tak trudna, czy władze tak słabo wierzą w swoich Strażników, że aż osiem osób zostało przydzielone do misji, której trasa to zaledwie kilometr. Chciał już sprawdzić w bransolecie, jakie są informacje o owym Źródle, jednak zorientował się, że dotarł już na miejsce, gdzie stali pozostali Strażnicy. Było w jeszcze gorszym stanie niż piętra, na których Lanoreth zwykł bywać. Wreszcie zobaczył nieznajomych, do których uśmiechnął się lekko. Ucieszył go natomiast widok Teka, z którym też przywitał - tak mało było w budynku, który teraz stał się wprost twierdzą, osób, które Lanoreth znał, choćby w pewnym stopniu. Rozejrzał się dookoła i obejrzał każdego z osobna. Gdy przedstawił się Posv, mężczyzna powiedział:
- Jestem Lanoreth - osobliwy, nieco wężowy akcent widocznie zwrócił uwagę wszystkich Strażników, z wyjątkiem Teka. - Cieszę się, że razem wyruszymy na wyprawę i mam nadzieję, że stworzymy dobrą grupę.
Przypomniał sobie Grupę Keomy... Nie można było powiedzieć, żeby nie byli dobrzy, jednak na pewno brakowało im zgrania. Naprawdę chciał, żeby tym razem nie mieć z tym problemów.

Jakby znikąd, pojawiła się piękna, długowłosa kobieta. Ze swoim wyglądem i wyniosłością niezwykle kontrastowała ona z odrapanym, brudnym otoczeniem.
- Miło mi. - odpowiedział jej i skłonił się tak, jak ona to zrobiła. Nie znał tych tytułów, więc stały się one kolejną rzeczą, którą Lanoreth postanowił sprawdzić już na miejscu; już 'Źródło Zła', 'Strażniczka Lustra' i 'Kapłanka Słonecznego Odbicia' czekały wpisane w bransolecie na odpowiedni przycisk sprawdzający dane o nich.

Kyro otworzyła drzwi małym kluczykiem, po czym zalała ich fala zieleni - od razu skojarzyła mu się ona z kolorem towarzyszącym przenoszeniu się na Derton4. Mężczyzna, który przedstawił się jako Alemir, od razu wszedł do pomieszczenia i wypił zawartość fiolki.
"Zupełnie jak Viviana" - zaśmiał się w duchu Lanoreth. Wyjął z woreczka fiolkę z mlecznym płynem i wszedłszy do pokoju za Posvem, zbliżył się nieco do lustra; badał zarazem reakcję Kyro na jego kroki - w końcu to ona najlepiej wiedziała, co ma się tu wydarzyć.
Wiedział, że pochopność może mieć opłakane skutki, więc czekał...
 
Diriad jest offline