Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-06-2021, 16:06   #4
Ribaldo
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

“Wczoraj tak było tak, nie znaczyło zaś nie
Nie mieszało się nam czarne z białym co dzień”
Budka Suflera - “Za Ostatni Grosz”



Skrzyżowanie szlaków pośród wojennych ruin. Nader wymowny symbol naszej obecnej sytuacji. Nachalny, natarczywy, pozbawiony finezji, walący gołą prawdę prosto w oczy. Uporządkowane zgliszcza wśród których unosił się kurz odnowy. Huk młotów i szum betoniarek, mieszały się z gwarem ulicznego ruchu i siarczystymi przekleństwami robotników. Istne pandemoniczne crescendo.
Każdy kto przyjeżdżał do stolicy, trafiał od razu w to gniazdo szerszeni. Odnaleźć się w tej plątaninie drewnianych kładek, bezpiecznych skrótów i prowizorycznych tuneli podziemnych, nie było łatwo.
Nawet rodowici warszawiacy mieli nie lada kłopot, aby szybko i sprawnie poruszać się po tym niekończącym się placu budowy.
Dworzec z prawdziwego zdarzenia stanie w tym miejscu dopiero za dobrych parę lat. Teraz wszyscy podróżni musli tłoczyć się na nieprzystosowanym do tego przystanku stacji Warszawa Śródmieście.

Drobinki kurzu wirowały w przenikających wszystko wrześniowych promieniach słońca. Betonowy peron pokrywała wielokolorowa mozaika z ledwo, co spadłych liści, nawianych przez wiatr nie wiadomo z jak odległych stron, gdyż okolice stacji praktycznie pozbawione były jakichkolwiek drzew. Stojący w nich po kostki oczekujący na pociąg pasażerowie, ubrani w popielate i szarobure płaszcze i jesionki wyglądali zaiste jak wyjęci z jakiegoś surrealistycznego obrazu lub snu wariata.
- Pociąg relacji Warszawa Wschodnia-Gdynia Główny przez Łowicz, Konin, Poznań, Bydgoszcz, Tczew odjedzie z toru drugiego przy peronie pierwszym - trzeszczący głośnik rozniósł informację po całej stacji.

Nagle świst, nagle gwizd i wśród olbrzymich kłębów pary wjechał na peron pociąg. Lśniąca, czarna lokomotywa z czerwonymi wstawkami i sowiecką gwiazdą na przedzie, wyglądała niczym wyjęta z bajki lub wiersza dla dzieci. Rząd ciemnozielonych wagonów ciągnął się długim szeregiem za nią, jak kurczaki za kwoką.

Jakub stał w gęstym tłumie pasażerów próbując się dostać do wąskich drzwi wagonu. Mimo, że bilety mówił o konkretnym wagonie, przedziale i miejscu, to nikt się tym nie przejmował liczyło się tylko to, kto pierwszy zajmie dane miejsce. Ci silniejsi, szybsi i zwinniejsi za nic mieli i zasady kultury i dobre obyczaje. Kolejna powszednia sytuacja, która niczym luneta mikroskopu pokazywała, jakie imperatywy rządzą teraz w tym kraju. Wygrywają ci, którzy są na tyle bezczelni, na tyle samolubni i cyniczni, by innych traktować po chamsku z buta i nie patrzyli dalej niż czubek własnego nosa.
Popychany, trącany łokciami i ciężkimi walizami po piszczelach Jakub wdrapał się w końcu do wagonu. Nawet nie liczył na to, że zajmie swoje wyznaczone miejsce. Nie miał nawet żadnych złudzeń, że w ogóle uda mu się usiąść. Gdy tylko szarobury tłum przewalił się i rozsiadł się wygodnie, Towiański stanął w przejściu pomiędzy wagonami i przysiadł na walizce.

W Polsce kobiety od zawsze cieszyły się wielkim szacunkiem i poważaniem. Pocałunek w dłoń na powitanie, przepuszczanie przodem w drzwiach i inne drobne zwyczaje, zdawały się jednak nie obowiązywać jeżeli chodziło o zajmowanie miejsc w pociągu. Zdziczały tłum po równi deptał obowiązujące prawa i zasady, jak i stopy swoich współobywateli. Tak wyglądała socjalistyczna równość realizowana w codziennym życiu.
Gdyby nie silne ramię wysokiego blondyna ubranego w ciemnogranatowy, pasiasty garnitur, to Barbara skazana byłaby na zadeptanie i stratowanie przez nieokrzesany tłum. Mężczyzna z szerokim uśmiechem pomógł jej również wnieść walizę do wagonu oraz zająć miejsce zgodne z tym zapisanym na tekturowym bilecie.
Gdy Barbara usiadła przy oknie chciała podziękować za okazaną pomoc, ale blondyn uchylił tylko kapelusza, skłonił się i bez słowa ruszył w głąb wagonu. Dziwne uczucie smutku wypełniło jej serce. Nie tyle za mężczyzną w pasiastym garniturze, ile za przedwojennym światem, który umarł wraz z nastaniem pokoju i zawieszeniem czerwonego sztandaru z sierpem i młotem na ruinach Reichstagu.



Koła stukały rytmicznie, wyznaczając tempo i rytm podróży. Przez wszystkie wagony przelewał się gwar rozmów, pobrzękiwanie kieliszków i echa wznoszonych toastów. Ledwo pociąg ruszył ludzie powyciągali z koszyków tłuste pęta kiełbasy, pajdy chleba i flaszki domowej roboty okowity.
Jeszcze przed chwilą gotowi byli się wzajemnie pozagryzać, żeby tylko zdobyć lepsze miejsce, a teraz bratali się i nawiązywali nowe znajomości przy kieliszku wódki i zagryzce z Suchej Krakowskiej.
Barbara wpatrywała się w przesuwający się za oknem krajobraz. Migające drzewa, fragmenty trakcji i ceglane domki budziły w niej głęboką nostalgię. Opuszczała świat, który dobrze znała , w którym czułą się bezpiecznie i gnała w objęcia nieznanego.
Ostra woń alkoholu i przeczosnkowane kiełbasy drażniły i sprawiały, że mimowolnie odwracała głowę jeszcze bardziej w stronę okna.
- Panienka, to chyba z arystokracji - zagadał otyły mężczyzn w kraciastym berecie - że jej tak wódeczka capi, co?
- Daj spokój Staszek - skarcił go jego kompan od kieliszka - Nie widzisz, że to jakaś cnotka z dobrego domu. Polej lepiej.

Prowizoryczne siedzisko Jakuba kołysało się w rytm, jakim bujał się cały skład pokonujący kolejne kilometry pokrzywionych torów. Nie było jednak na co narzekać. Dzięki temu Towiański zwolniony był z wszelkich wymuszonych przejawów grzeczności i prób nawiązania rozmowy. Mógł w spokoju zanurzyć się w swoim świecie i notować na bieżąco wrażenia.


“Wysoko w górze niebieskie niebo
Na niebie uśmiech porannych zórz
Jednako kwitną wieczorne róże
Dla wszystkich ludzi dla serc i dusz”
Marian Hemar - “To samo niebo”


Monotonne kolejowe staccato przerwały nagle piszące dźwięki bandoneonu. W ciasnych korytarzach rozległa się znana wszystkim melodia przedwojennego tanga Pod koniec lat trzydziestych grano je w każdej restauracji, w każdym nocnym klubie i najpodlejszej knajpie Europy. Smętne nuty skomponowane przez Joe Rixnera potrafili zanucić wszyscy. Podpici pasażerowie ochoczo podchwycili tekst piosenki, który zaczął śpiewać kulejący harmonista ubrany w pocerowany i poszyty wyblakły prochowiec.
Monety i pogniecione banknoty obfitym strumieniem posypały się do wysłużonego Borsalino, które trzymał kilkuletni pomocnik grajka.
Szerokie uśmiechy rozświetliły wszystkie twarze. Także Jakub i Barbara poczuli radość i spokój.



Za oknami atramentowa ciemność zalała cały świat. Wszelkie rozmowy i tylko pojedyncze pochrapywania przerywały kolejową rapsodie wygrywaną przez stalowe koła pociągu.
Pasażerowie wtuleni w twarde oparcia foteli lub siebie nawzajem zapadli w sen.

Pod szeroko rozpostartym płaszczem Nyks, na dachu pociągu rozsiedli się pospołu Hypnos, Morfeusz i Tanatos. Wpatrzeni w siebie wiedli dysputę o naturze wszechrzeczy i człowieczym losie. Strzępy ich słów unosiły się na wietrze niczym ćmy, motyle nocy przeklęte. Zwiewne zwiastuny śmierci i przemiany, a kędy siadły tam jeno mary, zwidy i kir ciemny pętający zmysły.

Losy zostały rzucone.

“So slow the night
Going down the road
There’s the place
Where we met”
Chrystabell & David Lynch - All The Things



Jakub
Promienie słońca pieściły mu twarz. Ciepły, łagodny i kojący dotyk, jakiego nie dała mu ani matka, ani żadna kochanka. Powieki miał zamknięte i tylko oczami wyobraźni malował sobie otaczający go pejzaż. Żar tropików, szum oceanicznego wiatru i kołyszące się leniwie olbrzymie palmy. Niepojęty spokój przepełniał go z każdym kolejnym powiewem. Spokój jakiego jeszcze nigdy w życiu nie czuł. W końcu odnalazł swoje miejsce na ziemi.
Tylko, gdzie się właściwie znajdował i jak tutaj trafił?
Bał się otworzyć oczy, aby skonfrontować się z tym co go otacza i niesie takie ukojenie i błogość.

Zamiast tego napawał się chwilą. Wdychał morskie powietrze. Oczyszczające, intensywne i pobudzające do życia. Tego potrzebował i tego pragnął, choć od zawsze uciekał od takich myśli i fantazji. Nigdy ich nie szukał, a teraz one same znalazły jego.

Stopy zagłębiały mu się w miękkim, aksamitnym piasku. Drobne ziarenka otulały go niczym czułe dłonie ukochanej. Chciał, aby ta chwila trwała bez końca. Nie poruszał się, karmił się i sycił przenikającymi go wrażeniami

Szum fal bijących o brzeg wybrzmiewał niczym najcudowniejsza symfonia. Muzyka sfera dostępna tylko dla nielicznych. Rajskie tchnienie utracone przed wiekami przez ludzką głupotę.

Ocean zaszumiał złowrogo, a kolejna fala wzrosła w siłę i z o wiele większym impetem wdarła się w głąb lądu. Po raz pierwszy zimny oceaniczny jęzor musnął jego stopy.
Chłód głębin otrzeźwił go i wyrwał z idyllicznej ekstazy. Powieki nadal miał zamknięte, gdyż czuł jak otaczający go krajobraz przeobraża się i deformuje, wyciągając ku niemu swe krwiożercze szpony.

Zapragnął wyrwać się z tych dławiących go ramion, z tej napastliwej miłości, którą jeszcze chwilę temu pragnął jak niczego na świecie.
Powieki ani drgnęły, choć w tej chwili chciał już się przebudzić. Lęk, jaki zagnieździł się w jego sercu był zbyt duży. Mózg odmówił wykonania polecenia.
Trwał zatem w tym koszmarnym otępieniu, nie mogąc wykonać choćby najdrobniejszego ruchu.

Nie pozostało mu nic innego jak krzyczeć. Wrzeszczeć i błagać o pomoc, aby ktoś go wyrwał z tej upiornej butaforii.



Barbara
Wokół niej ze wszystkich stron ściany białe, na podobieństwo płacht prześcieradeł rozpostarte, zwisały bezwiednie bez początku i końca. Trwały nieprzerwanie przez eony i miriady lat świetlnych. Ona ziarenko pyłu, lewitujące pośród potęg niezbadanych, sił nieznanych, tych co losem ludzki władają.
Pod stopami rozciągała się przeogromna wykuta w tafli lodu szachownica.


Astralna peregrynacja.
Trwoga wypełniła każdą cząstkę jej jestestwa. Pragnienie ucieczki zawładnęło jej umysłem. Lodowaty chłód bijący od kosmicznej szachownicy nasycał i skuwał ją w arktyczne kajdany.

Uciekaj! - wrzeszczała sama do siebie.

Szarpała się i motała z całych sił, bez opamiętania, niczym zwierzę w potrzasku. Arktyczny chłód nie ustąpił, ani krok. Z wolna pożerał ją dalej, centymetr po centymetrze.

Kolejny zryw, Kolejne szarpnięcie. Ostatni przepotężny wysiłek w który włożyła resztki sił. Ostateczna determinacja, eksplozja eskapizmu i…

I nic.
Tak się zdawało w pierwszej chwili. Dwa uderzenia serca później, gdy całkowicie opadła z sił i pogodziła się z nieuniknionym, przestrzenią wstrząsnęła implozja.

Szachownica rozpadła się, a ona zaczęła spadać, spadać bez końca.




Gdynia o świcie przypominała wymarłe miasto wyrwane wprost z apokaliptycznego snu. Szare, pozbawione wszelkich ozdób betonowe budynki wzniesione wedle modernistycznych prawideł odpychały i budziły podświadomy niepokój.
Nieliczni przemykający w cieniu architektonicznych monstrów przechodnie bardziej przypominali popielate zjawy, niż prawdziwych ludzi.

Do odprawy “Batorego” pozostało dobrych kilka godzin. Czas, który niewątpliwie będzie się dłużył niemiłosiernie, ale nie było żadnego sposobu, aby przyspieszyć jego bieg.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death
Ribaldo jest offline