Axel
W pierwszym dniu zawodów udział wzięło piętnastu łuczników, w tym Axel. Zgodnie z przewidywaniami zwycięzcą został łowczy Allavandrel, zdobywając w pięciu seriach trzysta-sześćdziesiąt punktów. Z obserwacji Axela wynikało, że jest on doskonałym łucznikiem ale nie nieomylnym, trzykrotnie trafiając “60” i dwukrotnie “90”. Sam Axel zajął drugie miejsce, ex-equo z Alfredem Kromme, trafiając trzysta-czterdzieści punktów (90, 90, 60, 60 i 40), kolejny był von Buycke, a potem jakiś Edward z mocnym wiejskim akcentem z zapadłej middenlandzkiej prowincji. Czarnemu Robbenowi nie poszło zupełnie, raz chybił ostatecznie zdobywając dwieście-pięćdziesiąt punktów.
Zwycięzca otrzymał srebrny medal na błękitnej wstążce, a zaraz po dekoracji rozpoczęła się zaplanowana po zawodach degustacja wyrobów cukierniczych, wina i piwa. Allavandrela otoczył tłumek wielbicieli, w przeważającej części składający się z kobiet i dziewcząt. Obok pojawił się też drugi elf, znacznie przystojniejszy ale mniejszy, uzbrojony w wspaniałej jakości lutnię, na której od niechcenia przygrywał jakąś melodyjkę.
- To co? Piwko zgodnie z umową? – zapytał Axela Robben. – Wprawdzie nie wygrałem dzisiaj, ale Ty byłeś całkiem blisko. Tylko dwadzieścia punktów straty do mistrza. A przed nami jeszcze dwa dni strzelania. Może właśnie patrzę na nowego zwycięzcę?
Lothar
- Ehrich... Ach, tak! Jeden z Magistrów Praw. Osobiście nie znam żadnego z nich, ale im pracy nie zazdroszczę. Strasznie nudna. To całe liczenie pieniędzy, zastanawianie się co opodatkować, skąd wziąć grosz na drogi, na mosty, na mury i na co tam jeszcze trzeba. To całe ustalanie praw. Nuda. Nuda! Przecież oni wcale nie mają czasu na zabawę – z tymi słowy strzelił w pupę przechodzącą kelnerkę. Ta pisnęła, podskoczyła z uciechy i szarpnęła Tileańczyka za brodę. – To i Wy, signore ciekawe życie prowadzicie, podróże, podpalenia, pojedynki pewnie. I do tego vendetta. Gdyby nie lata i obowiązki, to chętnie bym przyłączył się do kompani. Ale powiem Wam, drogi Panie, że i na dworze ciekawie się dzieje. Mojemu podopiecznemu, Mości Stefanowi się polepszyło widocznie, ale to głównie dzięki temu, że Graf Boris przegnał tych dwóch nieudaczników i oszustów, Vollera i Sturma. Nie wiedzieć czym biedaczka faszerowali, jakie błazeństwa nad jego łożem odprawiali, a wystarczyło tylko trochę dobrej woli, odrobina sugestii i doza stymulantów, aby się chłopakowi wyraźnie poprawiło. Prawda jest smutna, ale o tym sza. Chłopak nigdy, moim skromnym zdaniem, do normalności nie dojdzie. Ale tatko chce dla niego jak najlepiej, a zwłaszcza, że to on a nie Heinrich jest następcą tronu w mieście.
- A podatki? No tak. Wszyscy o tym mówią – przerwał na chwilę, pochłonął sporą część pieczonego kurczaka, zapił kuflem piwa, otarł brodę rękawem i zaczął nucić jakąś arię operową. Widząc oczekujący wzrok Lothara wrócił do rzeczywistości. – No tak... Kogóż tak naprawdę obchodzą podatki? Bo nie mnie! – ryknął śmiechem. – Pewnie tych wszystkich wokół Grafa: marszałków, kanclerza, gildie i komisje. A czego chcielibyście się, że tak powiem, ode mnie nauczyć? – spytał z szelmowskim uśmiechem, puszczając oko do siedzącej nieopodal szlachcianki w średnim wieku. Tamta natychmiast spłonęła rumieńcem i zasłoniła się wachlarzem, zerkając na dottore. – Mogę zdradzić kilka sztuczek, które z powodzeniem stosuję ku uciesze pań. Zarówno aby dotrzeć do ich serc, jak i potem kiedy już nóżkami w górze dyndają. Musicie wiedzieć, że uwielbiają kiedy broda łaskocze je w uda i tyłeczek.
Leonard
Elfy nie robiły problemu ze swojej historii i już wkrótce Leonard poznał szczegóły. Rallane przez wiele lat podróżował po dworach, zamkach i pałacach możnowładców, zarabiając na życie swoimi umiejętnościami. W końcu osiadł w Middenheim, ale nie wykluczał, a wręcz przeciwnie, że jest to końcowy przystanek jego podróży. Nigdy nie zastanawiał się co przyniesie jutro i Geldmann odniósł wrażenie, że minstrel jest typem lekkoducha. Allavandrel był najemnikiem. Jadł chleb z niejednego pieca. Z jego opowieści wynikało, że w kompaniach najemnych spędził sporą część swojego życia. Wyprawiał się do Norski i Arabii, walczył w Księstwach Granicznych i Kislevie, a w Mieście Białego Wilka osiadł dlatego, że zaprzyjaźnił się tu z Rallane’em a Graf dobrze płacił za pracę łowczego.
Tymczasem na arenie Dieter w ciągu kilku chwil rozprawił się z von Stierem posyłając go na bruk. Ogłuszonego ciosem miecza w hełm strażnicy znieśli z placu boju i przetransportowali do stojącego nieopodal namiotu medycznego. Rozległy się wiwaty, Schmiedenhammer ukłonił się nisko w podzięce za doping i opuścił wyznaczoną linami arenę. Kirsten rzuciła mu się na szyję, całując mocno i namiętnie.
- Ależ ty wywijasz tym mieczem – mruknęła do niego, tak aby pozostali usłyszeli. Rallane uśmiechnął się dwuznacznie i zagrał akord na lutni.
- Dla Ciebie wszystko, kochanie – odparł Czempion i przywitał się z Leonardem. – Widzę, że się już poznaliście. Piękny dzień na walkę. Mam teraz chwilę przerwy, ponoć następna walka z Dietmarem Roche. Słyszeliście? Znacie?