Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-07-2021, 19:52   #2
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



Nie od razu była w stanie zrozumieć co się dzieje... a nawet podjąć próby zrozumienia. Mervi czuła się... Nie, ona nie umiała określić jak. Wiedziała, że to musiało ją irytować... prawda? Chyba zawsze irytowało do tej pory. Na pewno.
Patrzyła tym pustym wzrokiem na pochylającego się nad nią wykładowcę. Zmrużyła oczy w próbie zrozumienia czegoś, ale próba wyślizgnęła się jej myślom. Jak wiewiórki. Przechyliła głowę, aby spojrzeć na niebo.
- Reguły... - powtórzyła szeptem za sobą obserwując rozpikselowane niebo - Ono jest problemem. - odezwała się w końcu prawdopodobnie do wykładowcy, choć nie mogła na dłużej oderwać wzroku od kolorowych pikseli - Czemu? - mruknęła przecierając oczy, które nie powinny tego widzieć, chyba że...
- Ja nic nie bralam! - jęknęła chowając twarz w dłoniach.

Wykładowca kucnął przy dziewczynie, tak, że jego twarz znajdowała się odrobinę niżej od jej. Uśmiechnął się w jej stronę, położył dłoń na ramieniu, dotyk innego człowieka był jak kotwica trzymająca Mervi w realności.
- Oczywiście, że nic nie brałaś - zapewnił ją twardo i zdecydowanie, ciepłym, mocnym głosem.
Dziewczyna czuła, że drży jak z zimna, a tak naprawdę powodem był stres. Dotyk wykładowcy był iskrą spokoju, której potrzebowała.
- To musi być... przemęczenie. Tak. - dziewczyna z całych sił próbowała trzymać się tego wyjaśnienia, do którego i sama chciała się przekonać - Za mało... snu.
- Każdy ma ciężkie dni - mężczyzna powiedział łagodnie - kolokwium możesz zdać w innym terminie - dodał łagodnie.

Zauważyła, iż wyciągnął z kieszeni zegarek, staromodny, na srebrnym łańcuszku, otwierany. Mervi widziała go setki razy, lecz teraz jakby jej percepcja… Była inna. Z trudem przeszło jej przez gardło określenie “dokładniejsza” biorąc pod uwagę piksele na niebie, ale jednak dostrzegała pominięte wcześniej detale. Na zewnętrznej części pokrywy zegarka wygrawerowano cirkiel i ekierkę, wpisane w kołó i kwadrat. To widziała już wcześniej, ale teraz dostrzegała drobniejsze grawerunki. Jakieś znaki, pismo chyba? Opisywały ramiona figur geometrycznych, kąty, krawędzie pokrywki. Na moment zalśniły jej przed oczami wielobarwnie.
Rzeczywistość zwolniła, gdy profesor otworzył zegarek. W środku pokrywki były kolejne grawerunki, pentagram, wpisany w trzy okręgi, inne figury geometryczne po obwodzie. Tarcza zegara pozbawiona była cyfr.
Zakuło ją pod wątrobą. Profesor Skaldespillar był dziwakiem czy też był prawdziwym masonem?

- Ja... - próbowała uchwycić myśli -... mogę jak każdy... Nie potrzeba ulgowego traktowania... - chciała nadać pewności słowom, jednak efekt był smutnie słaby - Czy ten zegarek... Zawsze taki był? - wskazała na zegarek profesora - I te litery... Pismo... Co tam jest napisane? - wzrok Mervi skakał po całym czasomierzu.
- Przekażę moim asystentom i tak - powiedział powoli, upewniając się, że Mervi go rozumie - nie zależy mi aby was uwalić, tylko abyście zrozumieli, małe poślizgi nie robią różnicy.
“Wobec wieczności” - natrętna myśl uderzyła Mervi ze zdwojoną mocą.
- A to - spojrzał na zegarek - nic takiego. Zawsze był taki, ale nie każdy zwraca uwagi na szczegóły, prawdę mówiąc, nie robi tego prawie nikt. Litery trzeba różnie czytać. Jeśli chodzisz na wykłady, może pamiętasz jak przy okazji wspomniałem o tekstach mających różne znaczenie w zależności jak je czytać, popularne pośród różnego tajnych bractw, czarnoksiężników i innych szarlatanerii - końcówka brzmiała mocno autoironicznie, Mervi nawet nie zreflektowała się, że wcześniej chyba nie podjąłby takiej subtelności w głosie mężczyzny.
Upił łyk kawy z plastikowego kubka. Skąd go miał? Nie przypominała sobie. Usiadł obok niej i podał jej, wyciągnięty zza kurtki, drugi kubek.
- Miałem przeczucie kupując dwie - powiedział podając jej napój - dobrze ci zrobi, a na tym mrozie nie ma co siedzieć bez ruchu i ciepłego picia.
Oczy Skaldespillara zapatrzyły się gdzieś w dal.
Mervi zapatrzyła się w otrzymany kubek z kawą, który właśnie został wyjęty zza kurtki...
-... nie poparzyłeś się, profesorze? - spojrzała nieufnie na gorącą zawartość kubka - Kawa jest... gorąca... i... - po chwili milczenia upiła z kubka, jakby z nadzieją, że to ją ocuci i tak faktycznie było. Momentalnie poczuła przyjemne ciepło rozpływające się po ciele, a myśli, chociaż dalej napływały, nie przytłumiały jej własnego myślenia, nie aż tak bardzo.
Lecz niebo wciąż było kolorowe.

Mervi odetchnęła głęboko
- Więc... Nie poparzyłeś się? Samo ciepło mogłoby...
- Owinąłem kubek w kurtkę - mężczyzna powiedział lekko - żałuję, że dopiero teraz coś zauważyłem, Mervi. Masz pewien potencjał, który mógłby się podobać pewnym ludziom. Wpływowym i tajemniczym.
Czyli jednak mason? Nie, to wydawało się głębsze.
- Niestety nie mam za dużo czasu, jaka szkoda - upił kawy - mógłbym dać ci pewne hasło.
Finka nie wiedziała czy jej się podoba to wszystko.
- Jakie hasło? - zapytała nie mogąc się powstrzymać - Do czego?
- Do bardzo wpływowych ludzi. Potem powiedzą ci co i jak - wyjął zza pazuchy kartkę na której zanotował adres i podał go Mervi. Był aż w Danii.
- Hasło to “Hominem quaero”. Ujmę to tak, między innymi jeden z założycieli tego klubu maczał palce w planach budowy katedry św. Ansgara w Kopenhadze, mają bardzo głębokie tradycje, również architektoniczne. Potraktuj to jako specjalne, nieformalne stypendium, ten kontakt.
Westchnął.
- Najpewniej nie będę miał już z wami zajęć. Poza tym…

Zobaczyli dwójkę ludzi w garniturach zbliżających się do nich. Byli bardzo daleko, dla Mervi widok jak widok, ot zwykli ludzie trochę nieadekwatnie ubrani do pogody, z kaczym chodem jakby trzymali w okrężnicy metrowę tyczkę, lecz profesora widocznie to zaskoczyło.
- ...wygląda na to, że sprawy przybrały szybszy obrót - powiedział odstawiając swój kubek na ławkę, nie wypił wszystkiego.
Dziewczyna zwróciła zaskoczone spojrzenie na profesora.
- Co się dzieje? O co chodzi? - Mervi czuła się zdezorientowana... ciągle - Jakie sprawy, czemu akurat mną ktoś ma być zainteresowany?
- Dużo się wyjaśni w trakcie najbliższych dni, może godzin. Tymczasem - profesor wstał - miło było poznać.

Ruszył powolnym krokiem w stronę formalnie ubranych jegomości. Mervi czuła, że chwilę po tym zbawczy, uspokajający wpływ kawy przestał być obecny, i nawet kolejny łyk, przy którym prawie by się nie poparzyła, nic nie dał.
Obserwowała z daleka jak profesor i ci ludzie rozmawiali. Jeden z pary przyglądał się jej uważnie.
Dziewczyna patrzyła za profesorem nie wiedząc co teraz począć i w ogóle co się dzieje. Spojrzenie, jakim obdarzał ją ten jeden w garniturze było niepokojące... z jakiegoś powodu. Mervi zwróciła na siebie uwagę nieznajomych osób, a to nigdy nie wróżyło niczego dobrego. Może... może to były takie osoby, o których wspominał profesor? Tylko... czy tak by na nich reagował?
Dziewczyna wciąż była zestresowana, gdy odeszło działanie kawy, ale jednocześnie nie chciała odejść, jakby sądziła, że nic profesorowi nieprzyjemnego nie będzie grozić, gdy ktoś zostanie obserwować scenę.
Zdecydowała się wstać z ławki, odstawiając na nią kubek, żeby stanąć pod lepszym kątem i…


…łatwiej móc… zareagować…?

Zakręciło się w głowie od nagłej zmiany pozycji. Profesor coś tłumaczył mężczyznom, a raczej jednemu. Drugi ciągle na nią patrzył. Czuła ciarki na plecach. Myśli, myśli o tym czy androidy śnią o elektrycznych owcach, czy król Artur istniał, jaki metal zatrzymuje pychę, czy rtęć wywołuje zgagę…
Jeden z przybyszy ruszył w jej stronę, drugi szarpnął profesora. Dostrzegła wybuch kolorów, to chyba były kolory, trudno było jej nazwać to co teraz widziała. Tak jakby cała rzeczywistość, każdy jej aspekt uległ zmianie, trochę jak ze starej gry komputerowej, a trochę jakby jej własny umysł szukał czegoś, jakiegoś punktu zaczepienia aby pokazać jej w znajomy sposób coś, czego pokazać się nie da. Skaldespillar lśnił błękitem. Jeden z agentów upadł na ziemię jak lalka której podcięto sznurki. Trzaski elektrycznych iskier połączone z sykiem palącej się skóry, nozdrza dziewczyny podrażnił nieprzyjemny, syntetyczny zapach. Cyborg - teraz widziała gdy płaty skóry odpadały z metalowego szkieletu - drgał kompulsywnie, a jego prawe ramię na przemian próbowało otworzyć jakieś wewnętrzne mechanizmy, lecz nie mogło porażone.

Wolałaby tego nie widzieć, wolałaby zapomnieć, wyprzeć, odrzucić, nie być tu. Lecz czuła, że nie może.
Jakby przekroczyła pewne drzwi, które się za nią zatrzasnęły.

Wystrzały pistoletu, profesor mocował się z drugim agentem… chociaż nie, chciała się sama oszukać, że to zwykłe mocowanie, szarpanina przy pomocy broni palnej. Tak naprawdę widziała co się dzieje, jak grunt pod agentem pęka, jak strzelają kostki brukowe śmiercionośnymi odłamkami, jak odłamki odbija tarcza kinetyczna, jak krwawiący profesor wypowiada zaklęcia, jak rzeczywistość trzeszczy naginana w posadach.

Dość.
Dość.
Dość.

Jej prośby były wysłuchane.


Stała w absolutnej czerni, spokojna, dziwnie spokojna. Przed nią majaczył neonowy, ludzki kontur. Za nim stały inne postacie, niczym nieskończony szereg odbić w szybie, jedna mniej abstrakcyjne, niektóre ludzkie, inne bardziej zwierzęce, dziwne, jedna z ostatnich które dostrzegała przypominała jej jakiegoś dawnego, nordyckiego boga, inna zwariowaną maszynę, inna jeszcze diabła, błazna, inna anioła, kilku ludzi, kształt. Szereg ciągnął się w nieskończoność.
Pierwszy z szeregu, neonowa postać pomachała do niej ręką.

Oszalała. Po prostu oszalała. Musiała.
Czy szaleniec wie, że postradał zmysły? Czy gdzieś w głębi siebie widzi niemożliwość postrzeganej rzeczywistości?
- Nie tak. To nie tak.
Czy umarła? Czy tak czujesz śmierć?
- Nie chcę tego widzieć…

Mervi skuliła się, obejmując się rękoma. Wydawało jej się, że zaraz zwróci obiad…
Niech to odejdzie.
- Nie oszalałaś - usłyszała głos który był jakby jej własnym.
- Tego nie ma! Nie dzieje się! Nie może być!
Wraz z kolejnym słowem wykrzykiwanym przez dziewczynę po prostu czuła, rozumiała, że kłamie. Mogła okłamać wszystkich wokół, mogła im wmawiać, że tego nie ma, lecz nie mogła wystarczająco skutecznie okłamać samej siebie. Mogła co najwyżej krzyczeć dalej jak wypierające się dziecko, które dobrze wiedziało, że zjadło cukierki.
I to było straszne, straszniejsze niż to, że oszalała. Straszniejsza była właśnie rzeczywistość.
-Umrę… - Mervi nie wiedziała czy tego chce - Przestanę istnieć… Przecież i taka rzeczywistość nie powinna istnieć… Przeczy prawom… Logice… - zakryła oczy, gdy poczuła, że zaczynają wilgotnieć - Rozumowi…
Chociaż neonowa postać była tylko konturem, czuła jak uśmiecha się do niej lekko, z pobłażaniem, lecz nie odpowiada.
- Nie wiem co robić… - głos łamał się dziewczynie, gdy uniosła wzrok na neonową postać - Nie wiem czy świat może tak istnieć… gdy nie powinien.

Zza pleców neonowej postaci powstały szumy, jakby tysiące głosów prowadziło ze sobą rozmowę.
- Czym jesteś aby mówić światu, czym jest? Jest dokładnie tym, czym jest.
- Jego prawa są inne… Mają ustalony przebieg, niezmienny. Nie można zanegować istnienia grawitacji, bo ona jest. - zapatrzyła się w swoje kolana, które obejmowała.

- Widziałaś.
Jedno słowo. Przypomnienie. Nie zwidów, nie myśli, głosów, lecz tych wszystkich pomniejszych wydarzeń które dostrzegała, tych nieprawidłowości w świecie, niemożliwości i zaprzeczeń tego co normalne. Postać więcej się nie odezwała, czekając, jakby miała dla niej tyle czasu, ile potrzebuje.
Mervi nie odzywała się. Nie wiedziała jak długo milczała, ile trwał ten pusty stan w którym jedyne co istniało, to zimno samotności. Niezrozumienie. Może nawet strach. Zmiana reguł była niebezpieczna. Ale… co można było na to poradzić jak już zmiana się dokonała? Poznać nowe reguły? Zrozumieć…
- ...jak sprawić, by zadziałał świat?
- Nie ma prostych odpowiedzi. Ani krótkich.
- Chcę ją poznać, wiedzieć… - szepnęła - Zrozumieć mechanizmy, wiedzieć jak można nagiąć…
- Ja jestem odpowiedzią.
Dziewczyna spojrzała na neonowego człowieka, próbując złapać umykający sens jego słów.
- Kim jesteś?


Światem
Uniwersum


Bogiem
Drogą
Tajemnicą


Spójnią
Prawdą


Jednością
Zmianą



Początkiem
Końcem


Losem
Rzeczywistością


Szaleństwem
Geniuszem


Przyczyną


Wszystkim


Wskazał palcem na nią.
- Jestem również Tobą. -

- To… - uniosła spojrzenie - …teraz brzmi prawdziwie… - spojrzała w przestrzeń - Uratujmy profesora przed… tym…
- Poświęcił się. Nie za ciebie, nie do końca - głos był spokojny - i tak był już przyparty do ściany. Na koniec próbował zrobić coś dobrego.
Postać podała Mervi rękę.

Poświęcił się.
Poświęcił.


Mervi prawie bezwiednie przyjęła rękę.

Zrobić coś dobrego.
Na koniec.

Koniec...


Obudziła się wychłodzona. Słyszała dobiegające z dala syreny. Ledwo wstała z ziemi, park wyglądał jak pobojowisko, z centrum w postaci kilku kraterów, spalonych drzew i zwłok. Ciało profesora było na wpół spalone. Agenci stanowili karykaturę rozgniecionych, metalowych humanoidów z metalu i jednak, w przypadku drugiego - ciała.

Nie, nie, nie!
Wszystko nie tak!

Podchodziła powoli w stronę martwego profesora, drżąc jak w febrze, a im bliżej była Skaldespillara, tym wolniejsze wykonywała ruchy, jakby samo jej ciało odmawiało współpracy, podświadomie chcąc jej oszczędzić dalszego przeżywania traumy.
Zatrzymała się, czując jak mięśnie i ścięgna nóg napinają się, nie pozwalając zrobić ni kroku bliżej mężczyzny, który najwyraźniej ją rozumiał i chciał pomóc, z którym poczuła się na miejscu w tej rzeczywistości.
Została pozostawiona w świecie, którego działania nie rozumiała, bez kogokolwiek kto by jej wytłumaczył rzeczywistość.

Przeniosła wzrok na rozgniecione szczątki humanoidów i na nich skupiła bezsilną złość. To oni byli powodem jej bólu, żalu, strachu, osamotnienia. Czemu? Dlaczego to się stało? Czemu zabrali wszystko, co mogło nadać sens nowemu istnieniu? Czy Skaldespillar był winny czemuś, o czym Mervi nawet nie miała pojęcia? Czy i ona stała się winna przebywając w obszarze jego zainteresowania?

Dlaczego!

Kopnęła ziemię, której pył poleciał w stronę rozgniecionego metalowego robactwa.

Dlaczego!

Mervi chwyciła się za głowę zatykając uszy, nie mogąc znieść dźwięków syren zbliżających się niczym wygłodniała sfora. Nigdy wcześniej ten odgłos nie był dla niej takim jazgotem, zapowiedzią nadchodzącego niebezpieczeństwa, a teraz...
Objęła całą głowę ramionami.

Dlaczego...

Spojrzała w tył, nie mogąc dłużej patrzeć w stronę martwej nadziei.
Wzrok Mervi zatrzymał się na ławce, gdzie wciąż stały oba plastikowe kubki, z których tak niedawno oboje z profesorem pili kawę. Oczy dziewczyny otworzyły się szerzej, gdy krew szaleńczo zaczęła krążyć w jej ciele.

Mervi rzuciła się biegiem w objęcia niepojętej rzeczywistości, byle z dala od dźwięków pogoni i obrazu straty, które pozostawiła za sobą.


Biegła drogami, które prędzej czy później miały doprowadzić Mervi do domu. Nie próbowała tym krętym torem zgubić nikogo... może prócz siebie samej. Chciała jedynie oddalić się od przeszłości, zamknąć oczy na jej bieg i konsekwencje, których zgubić nie mogła. Ich dech palił ją w kark nie dając zapomnieć o poczuciu bezpieczeństwa oferowanego przez kojący uśmiech Skaldespillara. Widziała go pijącego kawę, tak spokojnego, wyrozumiałego. Rozumiejącego?
Nie mogła też zapomnieć jego na wpół spalonego ciała leżącego na ziemi niczym niepotrzebny nikomu gałgan.
Poświęcił się.

Pękający bruk w nuty inkantacji.
Zapach płonącej elektroniki.
Śmierć.
Czlowieka.
Śmierć.
Maszyny.

A ty nie pomogłaś.
Jesteś winna.
Winna.

Pośliznęła się, gdy noga natrafiła na lód skryty pod śniegiem. Jej ręka pierwsza napotkała opór płytki chodnikowej, która nie zamierzała poddać się wobec tak mikrego przeciwnika.
Mervi uniosła się na lewej ręce, a będąc na klęczkach, zaczęła ostrożnie poruszać obitą kończyną.
Bolała, ale czynności ruchowe nie powodowały bólu niemożliwego do wytrzymania.

Dziewczyna otrzepała policzek ze śniegu, a towarzyszyło temu nieprzyjemne szczypanie skóry. Pewnie zdała naskórek, gdy zahaczając o grunt, przesunęła nim po szorskim śniegu.

Bruk nie ustąpił przed Mervi, jak przed Skaldespillarem.
Przed tym, co wezwał.
Przed inkantacją.
Magią.




Kap, kap.

Co się stało, gdzie byłaś?


Kap.

Jesteś ranna? Mów do mnie!


Kap, kap.


Nie zrozumiesz, nawet jeżeli bym ci powiedziała. Wiedza tylko sprawi ci ból, a ja nie chcę byś cierpiał.

Mervi...


Nawet nie wiem jak miałabym ci to przekazać... byś nie wpadł w obłęd.

Żeby nie załamał się przed tobą świat, jaki znasz.





Samotność.

Wciąż pamiętała to ciepłe uczucie bezpieczeństwa zakotwiczające ją w rzeczywistości, zdającej się uciekać jej spod nóg.
Teraz go nie było; pozostała pustka.
Mervi chciała wyć z wewnętrznego bólu.

Na podłodze pokoju walały się arkusze zarysowane rysunkami przygotowanymi na zaliczenie zajęć. Pracowała nad nimi tak ciężko, tyle trudu i czasu włożyła w ich przygotowanie, a teraz leżały na podłodze, rozrzucone przez nią samą, w tej niemej rozpaczy, której nawet nie umiała uzewnętrznić. Na półce nad łóżkiem stała szklanka z niedopitą wodą, a obok niej było, wsparte o książki historii architektury, pudełko z ziołowymi lekami na uspokojenie. Czemu to brała? Te zioła nie pomagały wcześniej, gdy bała się przechodzić obok automatów z napojami, nie pomogły i teraz.

Nie było już szans na powrót na studia. Nigdy.

Ojciec skrył przed nią wszystko, co miałoby w sobie, choć wspomnienie alkoholu, gdy zobaczył córkę wchodzącą bez życia do mieszkania. Nie chciał ryzykować, a desperacja, która czaiła się w martwych oczach dziewczyny, zmusiła go do powzięcia kroków. Nie wiedział co spowodowało taki stan u Mervi - nie odezwała się do niego ni słowem - ale zakładał, że cokolwiek to było, może ona szukać ukojenia w alkoholu. Chory ojciec nie wiedział o lekach ziołowych (pewnie i to by zabrał, może dając tylko kontrolowaną ilość), ale ten brak wiedzy był błogosławieństwem dla jego spokoju. Drugim błogosławieństwem była niewiedza o schowanym w biurku nożu, używanym przez Mervi do konstruowania modeli, które musiała przyciąć.

Czasem lepiej trzymać innych w nieświadomości dla ich własnego dobra.

Leżała na łóżku, otoczona ciemnością, którą burzyła jedynie przytłumiona przez zasłony mierna poświata latarni. Patrzyła w sufit, równie nudny jak nudne były nagie ściany pokoju i bez życia, jak popiół trzymany w zaciśniętej pięści.
Popiół martwego adresu, którego istnienia znieść już nie mogła.

Gdy sama konała wraz ze swoją rzeczywistością.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 08-07-2021 o 06:42.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem