Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-07-2021, 08:51   #270
Quantum
 
Quantum's Avatar
 
Reputacja: 1 Quantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputację
Vessa, Zach, Bardin, Galeb

W końcu ustalili jakiś plan i zabrali się za jego realizację. Przeszli nieco w lewo, gdzie stał jeden ze strażników, którego postanowili zdjąć. Korzyść z tej sytuacji była taka, że kolejny z dzikusów obserwujących las znajdował się w tym momencie za jednym z drewnianych domków i nie da rady dostrzec śmierci kompana. O ile uda się go położyć od razu.

Strzelać mieli Zach i Vessa. Na komendę niziołka oboje wypuścili bełty ze swych kusz. Zwiadowca trafił w głowę, weteranka w korpus a dzikus padł, gdzie stał. Pierwsza część przebiegła pomyślnie, przyszło więc wprowadzić w życie kolejną fazę. Młot Galeba szybko rozpalił dwie pochodnie, problem był jednak taki, że z miejsca, w którym awanturnicy siedzieli, nie było szans na dorzucenie żagiew do chatynek.

Runiarz z inżynierem wyszli więc z krzaków i przeszli parę metrów w stronę wioski przez nikogo nie niepokojeni. W końcu znaleźli się na tyle blisko, by rzucić pochodniami a kryte strzechą dachy domków zajęły się w moment, uwalniając słupy ognia i dymu. Wszyscy słyszeli, jak w wiosce podnosi się wrzawa a Zach i Vessa zauważyli, że strażnicy schodzą ze swoich posterunków, biegnąc, by zobaczyć, co się stało. To była szansa dla nich, zatem ruszyli przez las w stronę wejścia do jaskini.

Tymczasem Galeb z Bardinem zaczęli wycofywać się w stronę gęstwiny, gdy nagle jeden z dzikusów zauważył ich i zaczął krzyczeć coś w niezrozumiałym języku, pokazując na nich palcem. Dosłownie w chwilę obok niego zebrało się na oko siedmiu uzbrojonych pobratymców i wszyscy pognali za khazadami, ciskając w nich włóczniami. Na szczęście żadna nie trafiła a obaj biegli co sił w nogach, choć Bardin miał problemy z dotrzymaniem kroku swemu szybszemu kompanowi. Kanibale jednak nie odpuszczali i wykrzykując zapewne jakieś obelgi w swoim języku wciąż ścigali khazadów.

Życie bywało przewrotne - jeszcze przed chwilą to Bardin i Galeb byli w grupie pościgowej za kanibalami. Teraz próbowali ujść przed nimi gdzieś w leśną gęstwinę.

Zach, Vessa

Podążając między drzewami w stronę jaskini widzieli uciekających przed dzikusami towarzyszy. Skupiła się na nich siedmioosobowa grupa rzucająca włóczniami, reszta została w wiosce, w której panował istny raban. Kobiety z dziećmi uciekały jak najdalej od pożaru, mężczyźni próbowali coś zrobić, by ogień ugasić, ale biorąc pod uwagę ich chaotyczne działania, nie mieli zbytniego pomysłu. To był idealny moment dla niziołka i Tileanki, gdyż żaden z dzikusów nie zwracał najmniejszej uwagi na wejście do jaskini.

Minęli walające się kościane korpusy i inne kości należące zdecydowanie do ludzi i zniknęli w gęstej ciemności wilgotnej groty. Zachariasz chwycił Vessę za dłoń i prowadził ją, gdyż jako niziołek świetnie radził sobie tam, gdzie nie było światła. Choć to, jak się okazało, gdy minęli zakręt jaskini, pojawiło się kilkanaście metrów dalej - skromna, żółta łuna docierała z kolejnego, łukowatego pomieszczenia. Przeszli zatem szybko do niego i znaleźli się w dużym, oświetlonym dwoma pochodniami pomieszczeniu. Pośrodku niego znajdował się wyciosany niedbale kamień, na który naniesiono czerwonym barwnikiem (zapewne krwią) znany Zachowi i Vessie symbol. Khorne, Bóg Krwi. Wyglądało na to, że ten prymitywny lud czcił Pana Czaszek i tutaj składał mu ofiary z ludzi.

Pod prowizorycznym ołtarzem leżała kupka ludzkich kości i czaszek; podobną zdobiła ściana za nim. Przyglądając się wszystkiemu dokładniej, Zach dostrzegł skrytą w mroku odnogę kolejnego, węższego korytarza. Dałby głowę, że na sekundę, kątem oka dostrzegł ruszający w głąb korytarzyka duży, ciemny kształt. Znikająca końcówka zdawała się być wężowata, ale niziołek nigdy w życiu czegoś podobnego nie widział i przez chwilę poczuł w sercu ukłucie strachu. Cokolwiek zniknęło w odnodze, było bardzo szybkie i sprawne.

Felix, Klaus

- No to chyba nie mam wyboru - odparła Weghorstowi Esme, krzywiąc się. Nawet nie kryła poirytowania w głosie. - Że też los musiał ukarać mnie tak niekompetentnymi towarzyszami podróży. Mam nauczkę na przyszłość, by nie ruszać na szlak z byle kim.
- Pani, proszę…
- powiedziała Katrin.
- Jestem zdenerwowana i mogę mówić, co chcę - odrzekła jej krótko szlachcianka. - Mam nadzieję, że przez to, że tamci ganiają za jakimiś brudnymi dzikusami nie będę musiała spędzić jeszcze jednej nocy w tych lasach. Cóż za marnotrawstwo czasu… - Prychnęła. - A można było po prostu ruszyć dalej.
- I ruszymy, na pewno Vessa i pozostali szybko wrócą. - Katrin próbowała jakoś stonować jej nastrój.
- Zobaczymy. - Esme przewróciła oczyma.

Niedługo potem nosy podróżników wychwyciły niesiony przez wiatr swąd dymu. I to akurat z kierunku, w którym wyruszyła grupa pościgowa.
- Coś się chyba gdzieś pali - powiedziała Esme.
- Pożar w lesie to nie jest dobry znak - rzuciła Katrin, wyraźnie zaniepokojona. - Myślicie, że coś tam się stało? W sensie z waszymi przyjaciółmi?
 
Quantum jest offline