Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-07-2021, 12:00   #86
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Nie było dużo czasu na gadanie. Jess przywitała się z El i Johnem i wyruszyli. Ich kroki nie prowadziły jednak ku Azjatown, lecz ku niepokojąco znajomym czarodziejce rejonom. Zbliżali się do ich rodzinnych stron. A ich klientem okazał się dobrze ubrany młody mężczyzna i wielbiciel cygar zarazem. Dobrze znajoma El postać. Na szczęście czarodziejka dostrzegła go zanim się zbliżyli, zanim on mógł dostrzec ją.
El naciągnęła na głowę kaptur i rzuciła na siebie zaklęcie by nieco zmienić kolor skóry i rysy twarzy. Nieduża to była zmiana. Miała jednak nadzieję, że mężczyzna nie będzie się nimi za bardzo interesował i skupi na swojej robocie.
- Polecono mi was, więc liczę na to że nie zawiedziecie moich nadziei. Robótka jest prosta. Asystować przy transakcji. Mogą być nieprzewidziane kłopoty, acz jeśli pojawią się stróże prawa to ja się tym zajmę. Wszystko inne jest na waszych głowach. Jakieś pytania zanim przejdziemy dalej? - zapytał Wilkins.
El zostawiła gadanie Johnowi, teraz jak nigdy starając się nie rzucać w oczy. Czemu to musiał być on? Mamusia byłaby zachwycona gdyby wiedziała, że jej wybraniec handluje z Azjatown…. Chyba w większe bagno nie mogła się władować.
Padło kilka pytań, które jakoś nie zainteresowały czarodziejki. Na koniec zaś Mandragora spytała o towar.
- Dobre pytanie i odpowiednie nawet w tej sytuacji. Nie mogę zdradzić natury towaru, natomiast tak… jest drogocenny, delikatny i niekoniecznie legalny.- odparł cicho Rupert. - I mam mały wózek zaprzężony w muła do jego przewiezienia. Ktoś z was umie powozić?
El nie potrafiła, ale chyba Gregor sobie z tym radził. Cóż… pozostało zostawić temat Johnsonowi. Ona miała tylko nadzieję, że ruszą nim minie zaklęcie.
- Jess i Gregor na wózek. Razem z szef…- odparł John decydując, ale Rupert się wtrącił.- Ja się przejdę obok. Tak będzie mi wygodniej.
- Dobrze… więc ja z przodu i… - zerknął na El czekając na jej wypowiedź.
- Będę pilnować z tyłu. - Morgan skinęła w kierunku tyłu wozu. Starała się mówić nieco inaczej niż zwykle. Może do Johna dotrze, że nie chce być zauważona.
- Czy my się skądś nie znamy?- odezwał się Rupert przyglądając się El i po chwili pokręcił głową. - Chyba nie … przepraszam za zaczepkę.
- Pamiętałabym. - El odparła krótko ustawiając się na tyłach wozu.
Dołączyła do niej Mandragora, podczas gdy Rupert i John ruszyli przodem. Podróż postępowała mozolnie, wózek ciągnięty przez muła nie był szybki. Ale powoli oddalali się od znajomej El okolicy.
- Więc to… były kochanek? - zapytała Mandragora znienacka dając upust swojej ciekawości.
- Wybranek mojej matki. - El odezwała się szeptem do diablicy.
- Przyszły teść? - odparła Mandragora źle rozumiejąc wypowiedź.
- Wybranek dla mnie. - El westchnęła. - Nie jest w moim typie.
Rogata przyglądała się mu, gdy ten prowadził ich małą " karawanę" uliczkami New Heaven. - Bogaty, przedsiębiorczy, stanowczy… z inicjatywą, na gbura nie wygląda. Niebrzydki, choć urodą nie powala. Mogłaś trafić gorzej.
- Nie będę miała przez niego kłopotów… czyli nie w moim typie. - El zaśmiała się. - No i przede wszystkim nie planuję ślubu z kimkolwiek.
- Z tym brakiem kłopotów to bym się wstrzymała. "Niekoniecznie legalny" brzmi jak sporo kłopotów. - odparła Mandragora wystawiając język. - Twój potencjalny adorator zajmuje się przemytem.
- Na razie nie aspiruję by być przez niego adorowaną. - Morgan przyjrzała się uważnie Rupertowi. Była ciekawa jaki towar załatwia od Azjatów. Tkaniny?
- A on jest bardzo nachalny… stópki całuje? Kwiaty przysyła? - wypytywała dla zabicia czasu magiczka, gdy wkraczali do Azjatown. Uliczki jakie wybrał Rupert pełne były wysokich domów o spadzistych dachach i nieprzyjaznych spojrzeń widocznych z okien i zaułków. Tu turyści nie byli mile widziani.
- Niedawno go poznałam. Więc wiesz… chyba nikt nie daje kwiatków dopiero co poznanej córce krawcowej. - El wzruszyła ramionami obserwując otoczenie.
- Więc może i ty nie jesteś w jego typie? - zadumała się Mandragora i dodała ironicznie. - Jess chyba też nie. Tyle pieniędzy na nową fryzurę poszło w błoto.
- Może John jest w jego typie. - El wzruszyła ramionami. - Albo już kogoś ma.
- Może John… zobaczymy czy nasz pracodawca zacznie go podszczypywać przy jakiejś okazji. - zachichotała Mandragora, gdy docierali do portowego zaułka. Tam też napotkali kilku zbirów, na których to czele, stał osiłek z blizną na policzku i kolorowym smokiem wytatuowanym na ramieniu.
- Co tu robicie gaijin, zgubiliście się? - spytał wyzywająco, wywołując rechot swoich kamratów.
- Dwóch snajperów na dachach. - szepnęła rogata. - Jess ich zdejmie, o ile osłonimy ją.
- Masz czym? Poza swoim ciałem? - El zerknęła na sąsiednie dachy.
- Coś się znajdzie.- rzekła Mandragora, choć nie brzmiało to… pocieszająco. Tymczasem głównemu zbirowi szczęka opadła, gdy Rupert odpyskował mu w jego własnym języku. Wywiązała się między nim, a Rupertem gwałtowna wymiana zdań, z których to El nie rozumiała nic. Za to widziała iż podwładni głównego zbira się odprężyli.
El musiała przyznać, że Rupert zaczął ją intrygować. Może jednak warto było go bliżej poznać?
Rozmowa trwała kilka minut podczas których to zbir wyraźnie spokorniał. A następnie zwrócił się do niziołka i Jess.
- Otworzymy bramę. Wjedziecie i poczekacie. Towar będzie wkrótce… jak obiecano. - a następnie pogonił swoich ludzi, by to właśnie uczynili. I wrota do magazynu otworzyły się. Był on w połowie wypełniony towarami, głównie tanimi tkaninami… w połowie robił za bandycką melinę. Przy niedużej polowej kuchence siedziało bowiem więcej zbirów obojga płci.
- Nie miałem pojęcia, że towar już został zakupiony…- dodał jeszcze na koniec przepraszającym tonem szef bandytów. - … jedynie że ktoś się ma po niego zjawić. Myślałem, że ktoś z naszych.
El była ciekawa czy naprawdę był. Teraz jednak trzymała się na uboczu obserwując sytuację.
- Wygląda na to że musimy tu chwilę poczekać. - stwierdził Rupert sięgając po kieszonkowy zegarek. - Rozgoście się, bo czeka nas 20 minut opóźnienia.
Tymczasem miejscowy szef zbirów zaczął wydawać swoim polecenia. El stanęła na tyłach wozu i spojrzała na swoje dłonie sprawdzając czy jej ciało powrócili do oryginalnej formy.
Niestety tak, acz uaktywniona moc płaszcza stale rozmywała jej rysy i postać. Jess przechadzała się wraz z Johnem o czymś rozmawiając. Gregor pociągał z butelczyny siedząc na koźle, a Mandragora dokarmiała swojego gryzonia. Sam Rupert zaś co chwilę zerkał na zegarek.
El skryła się za wozem, nie chcąc marnować drugiego zaklęcia przemiany. Wolała je zostawić na moment gdy naprawde będzie potrzebne.
Po kilku minutach przybyli kolejni przestępcy eskortując kilku tragarzy. Ci zaś zaczęli wypełniać wóz skrzynkami zapieczętowanymi lakiem. Zaś Rupert wyjął z kieszeni grubą kopertę i podał szefowi bandytów. Ten zaczął przeliczać banknoty.
Nagle rozległ się głośny jęk umierającego człowieka, gdzieś z góry. Szef bandytów wyciągnął szeroki acz krótki miecz zza pasa i zaczął grozić zapewne Rupertowi, bo tak to wyglądało z boku.
Ten odpowiedział wyciągnięciem zza pasa ukrytego ciężkiego rewolweru i odpowiedział w podobnym tonie. Ludzie miejscowego zbira chwycili za broń, ale… nie wiedzieli czy skierować ją przeciwko ochronie Ruperta, czy… przeciw nieznanemu zagrożeniu gdzieś tam w górze.
- Nasi ludzie są na dole! - El rozejrzała się szukając wzrokiem tego, kto uśmiercił przemytnika na piętrze. Szukała też wzrokiem drabiny, którą mogłaby się tam dostać.- Mamy nieproszonych gości.
Trudno powiedzieć czy ją zrozumieli, trudno powiedzieć czy ją nawet słuchali… trzymając broń w dłoniach i rozmawiając w swoim języku. Towarzysze El również chwycili za broń i również czekali na to kto pierwszy zaatakuje.

Odpowiedź przyszła z dachów. Dziwnie zamaskowani mężczyźni i kobiety błyskawicznie spuszczali się po lince na ziemię. Sięgali po miecze i ciskali metalowe gwiazdki w każdego kto się nawinął. Zbiry odpowiedziały tym samym, atakując z zaciekłością napastników. Gdzieniegdzie rozległy się strzały, ale niewiele… atakująca strona nie miała pistoletów, a broniąca się ledwie kilka przestarzałych. Johnson skołowaciał na moment widząc to wszystko.
- John! - Elizabeth spróbowała doprowadzić szefa do porządku. Nie była gotowa na walkę… prawie. Wydobyła różdżkę i wycelowała w najbliższego napastnika. Posłała w jego kierunku zaklęcie osłabienia.
Czar z pewnością zadziałał, przeciwnik zatoczył się jak pijany. A nad całą sytuacją zapanował Rupert. - Pakować pozostałe skrzynie i ruszamy stąd. Niech miejscowi sami rozstrzygają swoje spory.
Co nie przeszkodziło kupcowi z zimną krwią strzelić do najbliższego napastnika w czarnym stroju.
- Igła i… Gregor pakujcie skrzynie. Jess osłaniał ich. Mandragora zrób nam przejście.- krzyczał w końcu John wskazując El i niziołka.
El oddała kolejny strzał z różdżki, nie miała sił by wrzucać skrzynie, a tu choć mogła pomóc.
- Wszystko ostatecznie na mojej głowie.- burknął Gregor chwytając za porzucone przez chowających się po kątach tragarzy skrzynie i wrzucając je na wóz, przy kannonadzie muszkietu Jess, oraz pistoletów Johnsona i Ruperta.
El podbiegła do Gregora i spróbowała mu pomóc. Skrzynki nie były aż tak ciężkie jak się wydawało i załadowanie ich szło szybko. Mandragora tymczasem wywołała mgłę, która spowodowałą jeszcze większy chaos.
Panna Morgan zaś trzymając skrzynię zobaczyła przed sobą mężczyznę z długim mieczem wykonującego zamach by ściąć jej gło… eksplozja…
To jego głowa wybuchła w ostatniej chwili, gdy Jess strzeliła do niego z bliskiej odległości zabijając na miejscu. El przyspieszyła ładowanie towaru na wóz. Wolała w tej sekundzie nie myśleć o tym co się stało, choć żołądek nieprzyjemnie podszedł jej do gardła na widok opadającego ciała.
- Ruszamy ruszamy.- wrzeszczał Johnson.- Kto może na wóz i uciekamy.
Jego pistolet już mocno dymił, a miecz pokryty był krwią.
El wrzuciła ostatnią skrzynię jaką miała pod ręką na wóz i wskoczyła na niego tuż za nią, wyciągając dłoń do Gregora by mu pomóc wskoczyć, co niziołek przyjął z wdzięcznością.
Ruszyli na oślep w mgłę, tak szybko na ile dało się popędzać muła. Krzyki bólu, mieszały się z wrzaskami wściekłości i szczękiem oręża. Był też odgłos łamanych kości i czarodziejka miała wrażenie, że kogoś stratowali. Na wóz wskoczył jeden z napastników, ale tego Jess walnęła kolbą w szczękę zrzucając z wozu. El ściskając w dłoni różdżkę, drugą pilnowała skrzyń by te nie spadły. Rozglądała się wokół szukając wzrokiem towarzyszy we mgle.
Zacisnęła odruchowo zęby z bólu, gdy coś wbiło się ze świstem w jej lewe ramię. Niemniej po chwili ona i jej towarzysze wydostali się z mgły. Johnson był ranny, Mandragora też… Rupert, stracił swój cylinder.
- Powinniśmy się stąd jak najszybciej wydostać, co niestety oznacza drogę przez dzielnicę portową. Nie macie żadnych zatargów z związkami zawodowymi, prawda?- zapytał.
- A to nie tak, że wszystko im jedno czy mamy? - El puściła skrzynie, gdy już przestali jechać po trupach i wyciągnęła ze swego ramienia dziwny przedmiot. W dłoni trzymała ostrą gwiazdkę.
- Pokaż czy nie pokryta trucizną. Oni się w nich lubują.- rzekł do niej Gregor.
- Różnie z tym bywa. Mam trochę pieniędzy przeznaczonych na łapówki.- przyznał Rupert.- Wszystko jedno czy opłacę nimi władzę czy naganiaczy Związków Zawodowych.
El też było wszystko jedno. Teraz niepokoiła się o swoich towarzyszy i o to co powie jej niziołek po tym jak wręczyła mu dziwną broń.
Gregor powąchał gwiazdkę i mruknął.
- Nie ma trucizny.
A Johnson dodał. - Nie… nie mamy wrogów w Związkach Zawodowych Dokerów.
- Doskonale.- rzekł z uśmiechem Rupert i wskazał palcem uliczkę.- Więc ruszajmy tą drogą.
I ruszyli. Powoli i niespiesznie przez obcą im dzielnicę, w której to ich pracodawca dobrze się orientował.
El schowała odebraną od niziołka gwiazdkę i rozejrzała się po okolicy. Kiedyś była w dokach Azjatown z Simeonem, ale czy w tej okolicy?


Wkrótce zorientowała się że zdecydowanie nie. Było tu brudno, brzydko choć nadal egzotycznie. I zdecydowanie śmierdziało rybami i morskimi stworzeniami. Gregor podał jej fiolkę.
- Wypij… poczujesz się lepiej.
El przyjęła fiolkę i już ufając niziołków wypiła jej zawartość, czując jak rana błyskawicznie się goi. Jej wzrok cały czas wędrował po okolicznych budynkach. Nie dostrzegała zagrożeń, ale to nie znaczy że ich tam nie było. Powoli opuszczali Azjatown i wjeżdżali do bardziej “swojskiej” części portu. Tu było bardziej znajomo, acz nie przyjaźnie. Marynarze i mieszkańcy tej części New Heaven, zawsze byli bardziej tacy jacyś… szorstcy, bardziej masywni, ponurzy… niebezpieczni. El nie wolno było samej udawać się do towarowej części portu. A teraz jeszcze wiedziała, że tutaj mieszka prawdopodobnie sporo potomków piratów.
Na razie nich ich nie zaczepiał, ale spoglądali ponuro i spode łba na mijających ich awanturników na i obok wozu ciągniętego przez muła. El obserwowała wszystko uważnie, ale i z zainteresowaniem. Jej wzrok uciekał też cały czas w stronę Ruperta. Co to był za towar? Kim on dokładnie był? Tyle pytań, a ona nie wiedziała jak do tego podejść.
Na szczęście mężczyzna nie zdawał sobie sprawy z jej nagłego nim zainteresowania. Podążał przodem pewny siebie i prowadził resztę awanturników. Wkrótce napotkali dwójkę rosłych osobników. Każdy z nich miał żółtą kamizelkę na grzbiecie oraz pałkę ozdobioną stylizowaną krasnoludzką głową na rękojeści. Człowiek i półork, mimo że ekipa Ruperta miała przewagę liczebną zachowywali się jak panowie sytuacji, arogancko i bezczelnie. Sądzą po reszcie stroju byli jednak tylko portowymi robotnikami. Niemniej Rupert zamiast nakazać ich przegonić swoim podwładnym zaczął negocjować i po chwili zapłacił łapówkę.
- Dobra… to teraz możemy się odprężyć. Mamy ochronę… aż do opuszczenia portu, a potem w sumie to jesteśmy całkiem bezpieczni. Jeśli ktoś wymaga pilnie leczenia, to jak dotrzemy do granicy dzielnicy może to uczynić. W sumie będzie mi potrzebnych… może z dwójka z was.- rzekł Rupert zwracając się do swoich podwładnych.- Oczywiście wszystkim zapłacę po równo. Nikt nie będzie stratny. W sumie wykonaliście już robotę dla mnie… cóż, większość z niej.
El z uwagą obserwowała wymianę zdań między mężczyznami. Rupert ewidentnie dobrze sobie radził w relacjach z półświatkiem. Nie była pewna czy bardziej ją to niepokoiło czy fascynowało. No ale… decyzja co do podziału roboty zależała od Johna, ona po lekarstwie niziołka czuła się już dobrze.
- Igła, Mandragora… możecie wracać. Rozliczymy się tam gdzie zwykle.- rzekł John krótko.
El zeskoczyła z wozu i spojrzała na diablicę.
- Dobra… ruszamy.- rzekła rogata biorąc Elizabeth po rękę i ruszając w jedną z uliczek, po chwili dodała przez ramię.- O nas się nie martwcie. Mam w sobie dość soczku, by zrobić kuku każdemu kto mnie zirytuje.
El tylko pomachała do reszty o zwróciła się do Mandragory gdy się oddaliły.
- Chyba powinnam ci wynagrodzić tą akcję z Johnem. - Spojrzała zalotnie na diablicę.
- Ale chyba nie wśród portowych zaułków, co? Chyba że zagrożenie cię pobudza?- zachichotała Mandragora.
- Może i nieco pobudza ale… chyba wolę łóżko. - Morgan zaśmiała się cicho. - Jak się masz? Nie jesteś ranna?
- Nie bardzo. - przyznała rogata i wzruszyła ramionami. - Skośnoocy polowali na siebie nawzajem. My stanowiliśmy drugorzędny cel. Ciekawe o co się bili. Pewnie ten Rupert wie.
- Pewnie tak… - El w jakimś dziwnym odruchu obejrzała się w kierunku, w którym zniknęła resztą. - Zaskoczył mnie.
- Mówiłam… może i nie jest bardzo przystojny. Ale skoro nas wynajął to z pewnością nie jest… bezpieczny. Nie wynajmuje się awanturników do legalnych robótek… pomijając oczyszczanie kanałów.- odparła rogata obejmując w pasie Elizabeth i dodała śmiejąc się.- Ale byś się zdziwiła gdyby to wyszło po ślubie…
- Jeśli by wyszło. - Morgan przytaknęła i mocniej przywarła piersią do ręki diablicy. - Chyba się nie obnosi z tym interesem.
- Hmm… skoro to twoja matka widzi w nim kandydata na męża, to myślę że ma solidny powód ku temu. Kim on jest wedle niej?- zapytała Mandragora z ciekawością i z łobuzerskim uśmiechem przesunęła ogonem po pośladkach czarodziejki.
- Dobrze zapowiadającym się sprzedawcą wstążek. - Morgan powstrzymała śmiech.
- Całkiem solidny interes.- oceniła ze śmiechem rogata. - Młodzieniec z dużym interesem… ciekawe czy podobną niespodziankę trzyma w spodniach.
- Może Jess sprawdzi. - El wzruszyła ramionami. - Gdzie mieszkasz? Tam gdzie John?
- Eee… nie… nie tam.- przyznała Mandragora po chwili wahania. - Na pewno chcesz tam iść?
- Mogę… niestety do siebie cię nie zabiorę. - Morgan uśmiechnęła się ciepło. - Możemy też wpaść do Johna, muszę od niego zgarnąć swoje rzeczy.
- Jak ci wygodniej. - zgodziła się Mandragora i poprawiła okulary na nosie szczura.
- Wiesz… to ja mam ci tu coś wynagrodzić. Jak dla mnie możemy jedynie wpaść do Johnsona zgarnąć moje rzeczy, a potem się dostosuję. - El zaśmiała się.
Rogata spojrzała na czarodziejkę z łobuzerskim uśmiechem. - A jak dużo masz czasu na owo wynagradzanie? Tylko nie myśl o Johnsonie… on i jego brat narazili się czymś Jess. Lepiej go unikać na razie.
- Obaj się narazili. - El przez chwilę poczuła się niepewnie. - Jak bym mogła gdzieś przenocować to mam całą noc.
- Coście zbroili? Zresztą… może lepiej nie wiedzieć. - zaśmiała się Mandragora dodając.- Dobra… to wpierw do karczmy, a potem do mnie… Mandy mam na imię. Niemniej nie lubię go, więc… używam tylko w domu.
- El. Nie używam bo za dużo tu znajomych. - Morgan uśmiechnęła się. - A czemu sądzisz że to "my" coś zbroiliśmy?
- Przeczucie… a Jess przejdzie za kilka dni.- odparła rogata, a gdy dotarły do dorożek czekających na klientów, Mandragora wybrała jedną z nich i wsiadła.
Morgan podążyła za nią zajmując miejsce na ławie obok diablicy.
- Ech… to było dużo piwa… nawet nie wiem kto kogo bardziej uwiódł. Choć chyba wina po obu stronach. - Zamyśliła się spoglądając przez okno. - Myślałam, że sprawa przeszła bez echa bo to już tyle dni temu było.
- Z czasem przejdzie.- rogata bezczelnie przesunęła dłonią po udzie czarodziejki, nachyliła się i cmoknęła szyję Elizabeth.- Nie przejmuj się… Manfred nie pierwszy raz skocze w bok. Zresztą… nie mam pojęcia kiedy są w związku, a kiedy znów się rozeszli.
- Coś… coś w tym jest. - El odchyliła głowę eksponując szyję na kolejne pieszczoty.
- Mhmm…- język diabliczki powiódł po szyi czarodziejki. Przesunęła dłonią na biust Elizabeth, ścisnęła jędną. - Odsłoń je.
Morgan odsłoniła płaszcz i sięgnęła do zapięć kamizelki. Po chwili poczuła nieco swobody na piersiach i pozostało jej tylko rozpiąć koszulę. Jej krągłości owiał chłód nocy.
Nadal jechały… nadal ktoś, teoretycznie mógł zobaczyć biust El, obecnie łapczywie ściskany dłonią rogatej, której usta pieściły szyję magiczki, której ząbki delikatnie kąsały szyję.
- Podoba… ci się? - Morgan spoglądała na pieszczącą ją kobietą, wodząc dłońmi po jej talii.
- A komu by się nie spodobał…- diabliczka ścisnęła mocniej pierś El, nachyliła się i przyssała wargami do jej szczytu. - Ciesz się tym… zainteresowaniem, bo u mnie w domu, ty będziesz wielbiła mnie.
- Yhym… - El z trudem powstrzymała pomruk, który chciał się wyrwać z jej ust.
- Dość długo w nocy… oczekuję kąpieli… i chodzenia topless.- zachichotała rogata nie przerywając zabawy, masując jedną dłonią pierś a drugą ustami.
- Widzę, że masz już wobec mnie...plany. - Morgan przesunęła jedną z dłoni z bioder na pupę i podstawę ogona diablicy. Zaczęła pomału masować to miejsce.
- A ty… doświadczenie z moim rodzajem…- mruknęła lubieżnie Mandragora mimowolnie zaciskając ząbki na szczycie piersi El.
- Niewielkie. - Morgan czując tą bolesną pieszczotę śmielej zaczęła sobie poczynać z ogonem diablicy, mocno go masując.
- Plany… bardziej… fantazje…- zamruczał rozpalonym głosem Mandragora liżąc leniwie ugryzione przed chwilą miejsce i masując drugą pierś dłonią z pazurkami drapiącymi skórę.- Nigdy nie miałam aż tak uległej… kochanki czy kochanka.
- Nie powiem bym była bardzo uległa… ale postaram się spełnić nieco twoich fantazji. - Morgan kusiło by rozebrać diablicę, by zrobić tu nieco więcej. Wiedziała jednak, że muszą wpaść jeszcze do Johnsona.
- Noo… zgodziłaś się chodzić topless.- przypomniała jej Mandragora z łobuzerskim uśmiechem.
- Yhym… ale… teraz? - El spojrzała na diablicę z zaciekawieniem.
- Teraz nie… - odparła rogata rozkoszując się dotykiem nagich piersi na swoich wargach. - Ale wkrótce.
- Jak sobie życzysz…. Pani. - Morgan zanurzyła palec w otworku spodni diablicy by podrażnić delikatnie jej pupę.
- Niestety… dojeżdżamy. - jęknęła smutno Mandragora, bo i rzeczywiście dojeżdżały. Dorożka właśnie się zatrzymała.
El poprawiła szybko swoją garderobę by nie wejść półnago do karczmy.
- No to chodźmy.
- Nie… lepiej nie kusić losu. Zostanę tutaj… wątpię by Johnson wypuścił nas z pokoju, gdybyśmy się migdaliły na jego łóżku.- zaśmiała się cicho Mandragora.
- Cóż… kiedyś obiecywałaś mi trójkącik. - El mrugnęła do diablicy.
- Ale nie z Jess mogącą wpaść w każdej chwili, by strzelać śrutem na oślep. Lubię co prawda zastrzyk adrenaliny… ale nie taki.- zaśmiała się Mandragora. I zamyśliła.- Aaaa… trójkącik, może dałoby się załatwić.
El przytaknęła i ruszyła samotnie do karczmy. Nie miała kluczy do pokoju Johna, ale z wytrychami nie czuła by był to duży problem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline