Arnold przełknął przekleństwo wiążące się i pragnące wyrwać z gardła. Były dwie opcje i tylko dwie po szczerości. Pierwsza, to byli zbiedzy których szukali... ale czy naprawdę? Bo była też druga, o wiele bardziej przerażająca i wręcz cudowna możliwość... że była to ekipa Gurdlinga Czerwonego!
Jeśli to byli jego ludzie to zdecydowanie nie miał najmniejszego zamiaru z nimi zadzierać, a co dopiero robić im w koło ogona. Uratowali go z niewoli, on się odwdzięczył i stosunki były całkiem dobre. No, dobra, neutralne, ale... byli "swoi" w jego oczach na tyle sposobów na ile się da krótko tylko o bycie wyznawcami Pana Przemian. Uczucie zdawało się być wzajemne... zdawało się.
Dźwięk naciąganej cięciwy kuszy... o ile kupiec by chciał podejść bliżej i mieć pewność... nie wiedział ile żołdaki wytrzymają. To były proste chłopy na miłość Księcia Rozkoszy, a Architekt Przeznaczenia przyklepywał!
Mógł zrobić tylko jedno. Na jedną kartę wszystko, jak struna każdy bras...
- Heinrich! Yorgi! To wy?! To ja młody Thohrnl!
Zawołał obserwując bacznie ich reakcje. Heinrich, Yorgi... można powiedzieć ludzie bossa, sierżanty w tym rejonie. Choć Arnold przyznawał cicho w duchu, że ich eliminacja byłaby wielce miła w oczach straży... to uszczuplenie sojuszniczych, tak jakby, sił w terenie było mu w niesmak. Bardziej się z nimi identyfikował niż z całą resztą tałatajstwa...
Oby Ten Który Zmienia Ścieżki był łaskawy... jeśli to oni... z ich pomocą... wiadomo, wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, nie? Prawda, dziwne to, że to barka leżała na brzegu, a nie lekka, zwinna i szybka łódź. Chłopaki mogły zdobyć...