Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-08-2021, 11:01   #1
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Autoski [18+] Łowcy V: Rozdarcie

WSTĘP

Dziewczyna ukryta w szafie wstrzymała oddech. Oszalałe ze strachu serce dudniło w jej piersiach, niczym tancerz stepujący do wyjątkowo szybkiej muzyki. Chciała uciszyć je siłą woli, poprosić aby przestało bić, jak bębniarz ukryty w jej ciele, ale nie potrafiła tego zrobić. Echa wrzasków nadal kotłowały się w jej głowie. Rozdzierających krzyków jej przyjaciółek i koleżanek, zabijanych jedna po drugiej. Ukryta w szafie dziewczyna wiedziała, ze nie zdoła im pomóc. Wiedziała, że nikt nie zdoła im pomóc. Skulona w najdalszym zakamarku szafy mogła tylko wsłuchiwać się w kolejne krzyki, urywane gwałtownie, czasami w połączeniu z innymi odgłosami – miękkimi i lepkimi, niczym chlustająca krew. Mogła kulić się i mieć nadzieję, że zabójca jej nie znajdzie.

W końcu krzyki ucichły. Poza szafą, w tym miejscu pełnym śmierci i przerażenia, słychać było tylko szum deszczu i wściekle bijące z nieba pioruny. Nocą, nie wiadomo skąd, nadeszła przeraźliwa burza, która najwyraźniej nie miała zamiaru odejść.

COŚ stanęło przed szafą. Dziewczyna czuła obecność tego CZEGOŚ. Czuła krew i zapach spalonego mięsa. Mdlący i ostry, mimo warstwy ubrań pachnących naftaliną, za którymi się skuliła. Drzwi szafy poruszyły się lekko.

- Wiem że tutaj jesteś myszzzzko – sykliwy głos wypełnił wnętrze szafy. Jakby węże mogły mówić, zapewne robiłyby to w ten właśnie sposób.

- Nie boję się. Nie boję się. Nie boję się.

Powtarzana przez dziewczynę w myślach mantra miała jej pomóc uspokoić łomotanie serca gotowego połamać jej wnętrze klatki piersiowej i wyrwać się z ciała, na zewnątrz.

- Nie boję się. Nie boję się. Nie boję się.

- A powinnaś! – Szponiasta, lepka od krwi łapa chwyciła dziewczynę i wyciągnęła za włosy z szafy, prosto w stronę jej właściciela.

- Wróciłem! – wykrzyknął demon rozwierając paskudną, zębatą paszczę i rozkładając swój ogon – wachlarz pawich piór.

EMMA

Emma krzyknęła budząc się z koszmaru. Koszmaru, który powracał do niej od trzech cholernych nocy. Przez chwilę rozglądała się spanikowana wokół nim w końcu zrozumiała gdzie się znajduje.

Kryjówka Towarzystwa na ulicy The Hollands, na dzielnicy Old Malden. Jeden z wielu na ulicy domów, stylizowanych na miniaturowe rezydencje. Sześć sypialni, salon, kuchnia. Ich tymczasowa kryjówka, zabezpieczona przed ingerencję Fenomenów i magii z paranoiczną dokładnością przez Fincha O’Harrę i wzmocniona przez Emmę. Jedna z ostatnich, jakie jeszcze mieli.

Po uwięzieniu Anderfalusa w miejscu nazywanym Egehnots, będącym czymś w rodzaju magicznego, zwierciadlanego odbicia Stonhege, Towarzystwo pozornie zwyciężyło. Udało im się wyrwać Radę Bezpieczeństwa Londynu spod władzy przeklętego markiza Piekieł, co jednak nie okazało się końcem. Ich przywódca Percival Grey zniknął, podobnie jak ich najlepszy Egzekutor – Horror. Pozbawione przywódcy i jego wpływów Towarzystwo działało jednak dalej w swojej misji doprowadzenia Wielkiej Brytanii do porządku. Przez pół roku wierni Towarzystwu członkowie polowali na agentów Aderfajfusa, potwory w potwornych i ludzkich skórach, którzy usiłowali odszukać swojego Mistrza. Brutalna gra w zamachy, polowania na bestie i krwawą, brutalną, pochłaniającą kolejne ofiary wymienne ciosów. Nie docenili wroga lub przecenili swoje siły. Albo jedno i drugie. Efektem walki było to, że członkowie Towarzystwa trafili na listy policyjne i agencji specjalnych oznaczeni kryptonimem – nekroterroryści. Ironia losu.

Emma, jako jedna z nielicznych, nie figurowała na listach gończych. Ani jej alter ego. Dla świata nadal była martwa. Podobnie jak czwórka jej najbliższych współpracowników, być może nawet przyjaciół. Alicja Voorda nazywana Kopaczką, Finch O’Harra nazywany Nexusem przez Fenomeny i aroganckim dupkiem, przez resztę świata i drobnej budowy medium Ernest Fury, który jąkał się straszliwie i wolał trzymać na dystans. Pierwszą dwójką Emma znała doskonale, do Furyego jeszcze się przyzwyczajała, ale przypominał jej trochę jej przyjaciela Toppera, który zginął pół roku wcześniej, podczas jednej z akcji Towarzystwa. Jedna z wielu ofiar, jakie pochłonęła niekończąca się walka, jaką toczyli. Chociaż teraz, to była raczej walka na przetrwanie.

Emma złapała oddech i spojrzała na zalewaną deszczem szybę. Podobnie, jak w jej koszmarze, za oknem lało i grzmiało. Zadrżała.

Ktoś zapukał w drzwi do jej sypialni.

- Emma? – to była Kopaczka. – Wszystko w porządku? Znów słyszałam twój krzyk. Jeżeli wszystko jest ok, to chodź do nas na dół. Pieprzony Finch w końcu raczył wrócić.

O’Hara zniknął na niemal miesiąc. Zostawił im tylko krótką informację, w jego stylu, że musi załatwić coś ważnego, zaszyfrowane namiary na dwie kolejne kryjówki, gdyby ich potrzebowali, listę zaszyfrowanych kontaktów wiernych Towarzystwu ludzi i członków i przepadł, niczym kamień w Tamizie. Emma, Voorda i Fury stali się na ten moment czymś w rodzaju głównego dowództwa Towarzystwa. Byli wcześniej najbardziej doświadczonymi i najbardziej zaufanymi ludźmi ich szefa. Na ich barkach spoczęło zatem planowanie czegoś, co nazwali „Operacją Nożyce” – ostatecznym odcięciem sekty i wyznawców Anderfallusa, aby uniemożliwić im ściągnięcie arcyksięcia Piekieł z jego więzienia. Teoretycznie wydostanie się z Egehnots było niemożliwe, ale doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że w rozgrywkach z Andersiusiakiem, trzeba było działać z paranoicznym wręcz wyprzedzeniem. Teraz, w sierpniu 2025 roku, byli niemal pewni, że namierzyli sanktuarium, w którym pierwszy raz otworzono przejście dla markiza Piekieł. Chroniło go kilka innych Pomiotów Piekielnych, więc Towarzystwo musiało ułożyć naprawdę dobry plan, aby oczyścić tamto splugawione miejsce. Taka Kotwica mogła utrzymać cząstkę demona w ich świecie, a Emma doskonale wiedziała, co to oznacza. Ta cząstka mogła posłużyć do przyciągnięcia reszty Anderfajfusa. Teoretycznie nie z Egehnots, ale ryzyko było zbyt duże, aby zdać się w tej kwestii na przypadek.

- Dupek mówi, że znalazł Greya – dodała Kopaczka i Emma usłyszała tupot jej buciorów na schodach.

Spojrzała na zegarek. Była trzecia piętnaście w nocy. Standard. Godzina demonów. Od trzech nocy, niemal dokładnie o tej samej porze, budził ją ten sam koszmar. Emma za długo zajmowała się tym, czym się zajmowała, żeby wierzyć, że to przypadek.

DUNCAN

Zimno. Czuł zimno. Zimno i wilgoć. Otworzył oczy. Nie wiedział dlaczego, ale ten fakt ucieszył go potwornie.

Leżał nagi w wodzie, na brzegu jakiejś rzeki czy czegoś takiego. W żołądku i w głowie miał pustkę. Ostatnie, co pamiętał, to rozpaczliwa walka, w jaką ruszał z Nathanem z Londynu i swoją śmierć. Jakaś demonica wyrwała mu serce z klatki piersiowej. Przyłożył rękę do piersi i wyczuł bijący, powoli ale bijący, mięsień sercowy.

Na czworaka wygramolił się z płycizny, na śmierdzący mułem brzeg i spojrzał w niebo. Pamiętał Lunaviel – elfkę z Dworu Mgieł, która związała z nim swoje życie. Pamiętał ich dziecko, które narodziło się zbyt wcześnie, gdy przechodzili z pierdzielonej Krainy Wróżek na Ziemię. Pamiętał, że w Egehnots, tej dziwacznej krainie gdzie został, jak mu się wydawało, zabity, porwano mu dziecko i że misja ratunkowa zakończyła się fiaskiem i pogromem. Poza tym w głowie miał tylko mgliste, zatarte wspomnienia.

Spojrzał w górę. Była noc. Z czarnego nieba lały się na niego strugi deszczu, a napęczniałe brzuszyska czarnych chmur, co jakiś czas rozdzierała błyskawica. Z tego, co pamiętał, był już w tylu dziwacznych światach, że nie bardzo potrafił powiedzieć, gdzie teraz się znajduje.

Usiadł, i przyjrzał się swojemu ciału. Pamiętał, że po czymś, co nazywano Uzurpacją, zyskał jeszcze bardziej nadludzkie możliwości, ale też i szarą skórę. Teraz jednak jego ciało wyglądało normalnie. Nadal jednak czuł w sobie moce Egzekutora. Hyperadrenalinę, jak nazywali to inni obdarzeni jego zdolnościami. Nadal w jego pozornie drobnym ciele buzował ogień.

- Chcesz jakieś portki?

Głos zaskoczył go. Dobiegał z krzaków rosnących na szczycie nadrzecznej skarpy lub wału.

- Co prawda nie mam ze sobą zapasowych, ale niedaleko zaparkowałem samochód. W bagażniku mam zmianę ubrania. Może ci się przydać.

Samochód! A więc nie byli w pierdzielonej Nibylandii, co cieszyło Duncana niezmiernie.

Mężczyzna wstał z krzaków, w których kucał. Mimo ciemności Duncan widział go bardzo dobrze. Szczupły, zmoknięty, ubrany na ciemno z bladą, woskową, niedogoloną twarzą. Twarz wydawała się Duncanowi znajoma, ale nie potrafił jej umiejscowić w czasie i przestrzeni, dopasować do sytuacji i imienia. Koleś jakby domyślił się, nad czym zastanawia się Duncan.

- Nie kojarzysz mnie, prawda? Powiedział mi, że tak może być. Jestem Murdock Ogily. Zaprzysiągłeś mnie na Strażnika Bastionu Londyn. Mnie i moich chłopaków z Klanu.

Bastio Londyn. To pamiętał. Przez Uzurpacją powołał kilku najemników, lekko szemranych ludzi, na Strażników Muru. Wojowników walczących na Murze Szkocji, mitycznej granicy pomiędzy Mgłą i Żywymi. Mgłą, w której czyhała tylko śmierć.

- Chodźmy stąd, Sinclair. Pojedziemy gdzieś, gdzie jest bardziej sucho. I gdzie napijemy się czegoś mocniejszego. Tam odpowiem ci na tyle pytań, na ile zdołam, dobra?

Deszcz przybrał na sile, chociaż burza zdawała się oddalać na północ. W brzuchu Duncana zagrała kapela heavy metalowa. Był głodny, było mu zimno, chciało mu się lać. Zatem, z całą pewnością żył. Tylko jak i dlaczego, pozostawało dla niego zagadką.

Murodck Ogily spoglądał na niego ze szczytu zakrzaczonej skarpy. Wyciągnął w jego stronę rękę, okrytą skórzaną, długą rękawicą, nabijaną srebrnymi ćwiekami i krótkimi ostrzami.

- Kilku chłopaków, których możesz pamiętać, nadal jest z nami – Mrówa, Jełop i Mysza. Reszta to młodziki. Teraz, wyobraź sobie, pomagamy Towarzystwu. Taki irytujący typek od nich powiedział, abyśmy kilka nocy kręcili się po tej okolicy, szczególnie podczas burzy i przy brzegu. Chcieliśmy go olać, ale powiedział, że może chodzić o ciebie, no i jesteśmy. Idziesz, czy dalej będziesz mył jajca w błocie?

W głowie Duncana wybuchła supernowa.

Przez chwilę widział w umyśle obrazy. Były w nich skrzydlate szkielety, kościste monstra, zamrożone cienie ze skrzydłami i szponami, czaszki ze skrzydłami nietoperzy – tysiące demonicznych kreatur, cisnących się, gromadzących, przelewających u stóp wysokiego wzgórza. Na szczycie tego wzniesienia znajdował się krąg głazów, a na jego środku pełgało małe światełko, jakby wycięta w czarnym ekranie szczelina, przez którą na szczyt wzniesienia wlewał się ciepły, żywy blask. Wokół szczeliny znajdowała się spora grupa stworzeń podobnych do tych, które kłębiły się na dole. I jeszcze kilka osób, które wyglądały zupełnie inaczej, ale w wizji pozbawione były jakichkolwiek form czy detali, aby Duncan dał radę je jakoś nazwać czy przypisać do czegokolwiek.
- Zaczekaj tutaj na mnie – rozkazał nie wiadomo komu, głos nie wiadomo kogo.
I wtedy ktoś rzucił się przez tą szczelinę. Nie ktoś. On! Duncan Sinclair!
- Łapcie go! Nie pozwólcie mu uciec!
Kilka cieni skoczyło za nim w szczelinę. Za plecami Duncana zapanował chaos i zamieszanie.
- Oszukałeś nas!
- Uciekaj, tato!
- Uciekaj! Sprowadź Mocodzierżcę! – Ten głos poznał. Lunnaviel.
- Łapcie go!
- Łapcie ich!

Wizja znikła, zmysły Duncana przestały szaleć.
Murdock spoglądał w dół. Deszcz padał.
 
Armiel jest offline