Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2021, 09:37   #11
Bellatrix
 
Reputacja: 1 Bellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputację
post powstał wspólnie z Asmodianem, Kermem i MG. Dziękuję <3.

Zaniepokoiło ją to, co zdołała ustalić patrząc na martwe drapieżniki. Dzikie zwierzęta raczej nie dotykały się do jedzenia, od którego mogły wyczuć truciznę czy inne podejrzane rzeczy, tak jej się przynajmniej wydawało. Te tutaj wyglądały, jakby coś takiego zjadły, albo wypiły i to było powodem ich przemiany. Czy istniała możliwość, że ktoś im coś podał? Ewentualnie być może wilki były tak głodne, że zjadły porzucony, zainfekowany czymś posiłek? Ciężko było sprecyzować, ale to było zdecydowanie coś, o czym Kori będzie jeszcze przez jakiś czas myśleć.

Pakując swoje tobołki na wóz popatrzyła krótko na płonące truchła a potem skryła się w środku, zastanawiając nad sytuacją. W czasie drogi nie mówiła wiele, skupiając wzrok na okolicznej przyrodzie, pięknych, złotych polach i zielonych polanach. Przynajmniej w ten sposób nieco odciągała swoje myśli od zainfekowanych drapieżników, które zaatakowały ich wcześniej.


Po dotarciu do miasteczka uderzył w nią widok opuszczonych, zrujnowanych chat, których nikt od zakończenia plagi nie zagospodarował. Dziwiło ją to trochę.
- Te opuszczone, ponure domy nie są raczej dobrą wizytówką dla miasteczka - powiedziała do kompanów. - Zastanawiające, że nikt nie zdecydował się ich odnowić. Może chcą, żeby te budynki cały czas przypominały im o zarazie? - Myślała głośno.

Im dalej w miasteczko, tym było przyjemniej. Zobaczyła też na własne oczy ten słynny cokół od którego wzięła się druga nazwa miasteczka. Gdy chwilowo postawiła się w roli osoby zarażonej, która miała siedzieć całymi dniami przy tym okrągłym kamieniu pośrodku miasta i liczyć na dobre serce czy litość mieszkańców, to szybko stwierdziła, że chyba wolałabym od razu umrzeć. No ale nie była na miejscu tych ludzi i nigdy nie będzie.

W końcu zatrzymali się przed karczmą o nazwie “Dziki Kot”, wszyscy rozeszli się do swoich spraw i to samo miał zamiar uczynić Bort.
- Będziemy grzeczni, obiecujemy - powiedziała do niego wesoło Kori, uśmiechając się przy tym. - Powodzenia w interesach, czy co tam musisz załatwić, Borcie.
Kori pomachała kupcowi na pożegnanie i spojrzała na kompanów.
- Chodźmy do karczmy, co wy na to? Jakoś nie chce mi się teraz chodzić po miasteczku, na to pewnie będzie jeszcze trochę czasu jutro. Albo później - powiedziała do nich i ruszyła w stronę drzwi do gospody. - Pierwsza kolejka na mnie. - Uśmiechnęła się do nich zawadiacko.
- No to moja będzie druga - powiedział Galdor. - Chyba że tego, co tu serwują, nie da się pić...
- Hmm, w sumie też tak może być. - Kori uniosła brew. - No ale jak to mówią: nie spróbujesz, to nie będziesz wiedział. Najwyżej skorzystamy z własnych zapasów… u mnie na dnie plecaka jakaś butelka się znajdzie.
- Przewidująca jesteś. - Galdor z uznaniem skinął głową.
- No oczywiście! - Zgodziła się wesoło z zaklinaczem.




Wnętrze gospody wyglądało podobnie do innych tego typu przybytków, w których gościli wcześniej. Przestronną, zadbaną salę zajmował las ław i stolików, jednak o tej porze siedziało przy nich zaledwie kilku gości, którzy zmierzyli ich tylko zaciekawionym spojrzeniem. W głębi dojrzeli szynk za którym stała wysoka, ładna kobieta pucująca kufle a obok niego ceglany kominek, w którym radośnie strzelały płomienie. Na prawo od wejścia wiodły schody na piętro, a za nimi znajdowało się otwarte przejście, zapewne prowadzące do sklepu o którym mówił Bort. W powietrzu unosił się zapach alkoholu i pieczonych potraw. Przy jednym ze stolików zauważyli potężnie zbudowanego półorka, który niezgrabnymi ruchami kończył właśnie swój posiłek i siedzącego z nim goblina, popiskującego do niego co jakiś czas coś w dziwnym języku.

Ledwo zajęli jedno z wolnych miejsc, a pojawiła się przy nich młoda kobieta widziana wcześniej za kontuarem.
- Witajcie w “Cichym Kocie”. Nazywam się Delma Fulst, jestem właścicielką tej gospody. - Uśmiechnęła się ciepło. - Nie widziałam was tutaj wcześniej a zawsze miło jest gościć nowe twarze. Co podać, drodzy podróżnicy? Czy zostajecie na noc? Mamy pokoje na piętrze, jedno i dwuosobowe, na każdą kieszeń. No, prawie na każdą. - Zaśmiała się, kończąc.

- Jesteśmy od krasnoluda Borta Bargitha, z karawany. Przyszliśmy się tęgo napić, bośmy okrutnie zdrożeni. Mnie zwą Aelfric Cyenwulf - przedstawił się wojownik uśmiechając się pogodnie do kobiety, odkładając swój hełm na blat stołu i rozpierając się na drewnianej ławie a potem zaczął zdejmować pas z mieczem, aby mu nie zawadzał w odpoczynku. Chwilę później oparł broń rękojeścią o blat stołu, zawijając jednocześnie pas dookoła skórzanej pochwy i luzował już paski i rzemienie, dając nieco wytchnienia sciniętemu w zbroi ciału. Na koniec zaś, rozejrzał się po całej karczmie.
- Przyjemnie tu, pani Fulst - skomplementował wygląd przybytku, a jego wzrok zatrzymał się na moment na półorku i goblinie.
- Bardzo przyjemnie - potwierdził zaklinacz, który ograniczył się do zdjęcia płaszcza. - Galdor - przedstawił się. - I tak, z pewnością zostaniemy na noc, tylko co do pokojów musimy się dogadać. - Uśmiechnął się do właścicielki karczmy, a potem spojrzał na swoich kompanów.

- Jestem Kori. W służbie Sarenrae - przedstawiła się ifrytka, chwytając opuszkami palców symbol Pani Wszechświatła wiszący na jej szyi. - Muszę zgodzić się z przyjaciółmi, pięknie tu i czysto. Naprawdę przyjemnie. Ja wezmę pojedynczy pokój, oprócz tego poproszę na razie butelkę wina dla siebie i dwa piwa dla moich towarzyszy.
- Dla mnie też wino - powiedział Galdor. - Ale wystarczy mi mniejsza ilość. No i pokój, też pojedynczy. Ale... w jakich cenach są pokoje?
- Za chwilę wszystko doniosę - powiedziała wesoło Delma. - Co do akomodacji, to pokój pojedynczy kosztuje srebrnika, podwójny dwa, a wygodniejszy podwójny, że tak powiem z “wyższej półki” pięć srebrników. Nocą można też przespać się przy kominku, co kosztuje tylko trzy miedziaki. A tak w ogóle, to Bort i reszta jego ferajny zamierza mnie dzisiaj odwiedzić, czy będą spać w stajni? - Zaśmiała się karczmarka.
- W takim razie Bort się przez nas nie zrujnuje. - Galdor odwzajemnił uśmiech. - Powiedział, że załatwi parę spraw i tutaj przyjdzie.

Niedługo później alkohol został dostarczony i mogli porozmawiać.
- Trochę myślałam o tych biednych wilkach w lesie - powiedziała. - Obejrzałam je i jak na moje, to wyglądało na to, że musiały coś zjeść albo wypić, żeby się tak zmienić. Jak chyba wszyscy wiemy, dzikie zwierzęta raczej nie zeżarlyby niczego toksycznego same z siebie. Myślicie, że ktoś mógł im coś podać? Albo celowo zatruć pożywienie? Ale wtedy raczej by zdechły, a nie… zmutowały?
Nalała sobie wina do kubka, czekając, co towarzysze mają do powiedzenia.
- A czy zauważyliście te pchły? - spytał Galdor. - Może to one roznoszą jakąś... chorobę?
- Albo przez to, że żerowały na wilkach same się zaraziły? - Kapłanka myślała głośno. - W każdym razie to bardzo dziwne, że przed dotarciem do miasta, które kiedyś przeszło zarazę, spotkaliśmy te dziwne, chore wilki. - Upiła nieco wina. Było całkiem niezłe, choć nie najlepsze, jakie piła.

Aelfric nie zwlekał z osuszeniem swojego kufelka i kilkoma sążnistymi haustami opróżnił naczynie, odstawiając je z drewnianym stukotem na blat stołu i ocierając wąsy z piany. Położył też swój chudy trzosik na stole przed sobą, pokazując, że choć nie przelewa mu się zanadto, wysupła na kolejną kolejkę.
- Hmm. Dobre - przełknął i zerknął znacząco na Delmę, jakby dawał znać, że napitek mu się skończył i potrzebna jest repeta.
- Wilki rzadko atakują o tej porze roku. Powinny mieć mnóstwo zwierzyny w samym lesie. Najpewniej nażarły się czego, dostały jakiejś wścieklizny i stały się szalone. A jak zwierzak choruje, to i pchły i inne takie go obłażą. Ciężko było ich nie zauważyć, bo wielkie były, niczym żuki - wojownik wzruszył ramionami.
- A co to znaczy “zmutowały? - zainteresował się wojownik, słysząc nieco obco brzmiące słowo we wspólnym.
- No że zeżarły coś i się przemieniły w takie coś, jak widzieliśmy. Miały te dziwne rany, kwas i to wszystko inne. - Wyjaśniła Kori. Skrzywiła się na samą myśl o zwierzętach, które ich zaatakowały. - Normalne to nie było. Może trzeba by było Glundy zapytać, co o tym sądzi, ale ona taka jakaś nieprzystępna jest… no ale jak będzie okazja, to może zapytam. - Kapłanka wzięła łyk wina. - Jakie macie plany do wieczora? Zostajecie w karczmie, czy jednak idziecie pozwiedzać miasteczko? - Spojrzała na towarzyszy.
- Nie wiem, czy jest tu coś wartego oglądania, ale mały spacer można przemyśleć - stwierdził Galdor.
- Można. - Kori po raz kolejny tego popołudnia zgodziła się z Galdorem. - Dopijmy więc, co mamy - chociaż widzę, że Aelfric już to zrobił - i przejdźmy się trochę. Zobaczmy, jak to tutaj wygląda i czy w ogóle jest coś ciekawego do zobaczenia.

 
Bellatrix jest offline