Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2021, 16:32   #6
JPCannon
 
JPCannon's Avatar
 
Reputacja: 1 JPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputacjęJPCannon ma wspaniałą reputację
Miasto potrafiło budzić wiele wspomnień. Co druga uliczka zdawała się być kopią innej. Sieć zakrętów, ścian domostw i ludzi kszątających się wokół. Ciężko było co raz nie znaleźć miejsca, które nie kojarzyłoby się z wcześniejszymi przeżyciami. Może to był jeden z powodów, dla których mało kto lubił zapuszczać się poza mury? Sentyment? Wspomnienia? Kto wie, może i tak było, chociaż pogłoski o przeróżnych stworach i banitach czyhających na podróżnych, tajemnych katakumbach, w których podobno do życia budzą się zmarli czy ogromnych bestiach przemierzających lasy i górskie ostępy, też mogły mieć w tym swój udział. Zresztą kto by naprawdę wierzył w te wszystkie plotki. Każdy lubi czasem usłyszeć jakąś historię z dreszczykiem, nie znaczy to zaraz, że musi być w niej zawarta prawda.

Mieszkańcy gadają, sprzedają, kłócą się. Norma każdego dnia. Gdy szliście między domami, wykładaną kamiennym brukiem ścieżką, najróżniejsze osobistości przecinały Wam drogę. To jakiś niziołczy kupiec oferował Wam najświeższe jabłka w okolicy, to poburkujący barczysty jegomość trącił Was ramieniem kwitując to, marudnym, alkoholicznym warkotem pod nosem. Miasto tętniło życiem chociaż nie zawsze takim jakiego ktoś by sobie życzył.

Mimo iż nie posiadaliście innych insygniów władzy niż powierzone Wam glejty, dość łatwo można było rozpoznać w Was członków OPM. Swojego czasu Wielki Lord Genweek II, władca miasta i jego okolic, stwierdził, że prostym ludziom nie potrzebne są miecze, topory, włócznie czy inne niebezpieczne przedmioty. Prawo do ich noszenia pozostawił armii, swojej przybocznej straży i członkom OPMu. Nadal prosty lud miewał pomniejszą broń, jednakże posiadanie większego oręża osób spoza tych trzech grup, w mieście było zabronione. Wyjątek stanowiły osoby wykonujące zawód który owy oręż traktował jak narzędzie pracy. Kowale mogli nosić ciężkie młoty, łowcy łuki i kusze a drwale topory. Mimo wszystko trudno było uznać, że tworzyliście drużynę pracowników kuźni czy lokalnej drewutni. Fakt, że należeliście do OPMu sprawiał, iż ludzie wokół Was zachowywali pewną dozę niechęci i podejrzliwości. O ile handlarze lgnęli do Was jak pszczoły do miodu, licząc na późniejsze ulgi i przymykanie oczu, o tyle zwykli mieszańcy starali się stale obserwować Wasze poczynania z nieufną uwagą. Robili to skrycie, jednakże stale mogliście czuć ich spojrzenia, podążające Waszym krokiem.

Karczma w której Sir Ladyn pozostawał na nocleg, znajdowała się o kilkanaście ulic od siedziby OPM. Odległość nie była duża, jednakże droga potrafiła się dłużyć gdy musieliście przebijać się przez lokalne targowisko. Tu nigdy nie brakowało ludzi. Głośne okrzyki na temat wszelakiego jadła, sprzętów gospodarczych czy zwierząt rolnych zagłuszały zwyczajne rozmowy przechodniów. Kolejki ciągnące się od straganów co raz krzyżowały Wam drogę a mijanie ich przypominało przedzieranie się przez labirynt. Ci którzy czuli niedobór zapasów, na pewno mogli na chwilę przystanąć by je uzupełnić przed wyruszeniem poza miasto.

Wyrywając się z targowiska, droga była już dużo prostsza. Minęliście kilka domostw i Waszym oczom ukazał się przybytek “Syreni śpiew”. Nazwa karczmy nie brała się z niczego. Swój cowieczorny występ dawała tu pewna elfka imieniem Serafin. Jej przepiękne lico, skrywane w długich blond włosach zapierało dech, jednakże było to niczym przy jej śpiewie. Melodyjne dźwięki które z siebie wydawała, zdawały się niemalże hipnotyczne (niektórzy bardzo silnie w to wierzyli). Karczmarz Bornedor, niewielkiej nawet jak na krasnoluda postury, mimo rasowych niesnasek, postanowił wykorzystać skarb który mu się trafił. Im więcej ludzie plotkowali o syrenim śpiewie Serafin, tym więcej ciekawskich przybywało do jego przybytku. Stąd na szyldzie zawieszonym nad wejściem, wciąż widać było fragmenty dawnej nazwy, zdrapanej sztyletem. Kilka liter “B”, “D”, “R” sugerował banał w stylu “Karczma u Bordenora”. Długość ostrych rys również na to wskazywała.

Akurat było popołudnie więc w środku nie było zbyt wielu osób. Za barem stał wesoły niziołek którego imienia żaden z Was jeszcze nie słyszał. Zastanawiające było to, że szynkwas był dość wysoki, spokojnie pod ludzką miarę. Z drugiej strony ani Bornedor ani inni, podobni mu rozmiarem pracownicy, nigdy nie mieli problemów z obsługą gości “na ich poziomie”.
 
__________________
"Miłość której najbardziej potrzebujesz to Twoja własna do siebie samego"

Ostatnio edytowane przez JPCannon : 16-08-2021 o 09:52.
JPCannon jest offline